- PiS postawiło na Karola Nawrockiego, bo w założeniu miał kontrastowo wypadać na tle Rafała Trzaskowskiego, z którego prawica konsekwentnie stara się drwić. Miał jawić się jako męski i swojski patriota.
- W kampanii wielokrotnie wracał już temat kłopotliwych znajomości i aktywności Nawrockiego z przeszłości.
- Wizerunkowi poważnego kandydata zaszkodziła między innymi przejęta w niejasnych okolicznościach kawalerka w Gdańsku, nagrania, na których wkłada sobie do ust białe saszetki, a także oskarżenia o udział w sprowadzaniu prostytutek dla gości hotelu w Sopocie.
Do listopada był szerzej nieznany. Prawo i Sprawiedliwość postawiło na niego, bo - zdaniem Jarosława Kaczyńskiego - ma wszystkie cechy idealnego kandydata na prezydenta, który według prezesa PiS powinien być "młody, wysoki, okazały, przystojny".
Karol Nawrocki - wychowany na trudnym gdańskim osiedlu, kibic i były bokser - miał bardzo kontrastowo wypadać na tle Rafała Trzaskowskiego, z którego prawica konsekwentnie stara się drwić i przedstawiać w negatywnym świetle jego wykształcenie, międzynarodowe obycie i znajomość języków obcych. 42-letni kandydat, na którego postawiła największa z opozycyjnych partii, miał w porównaniu jawić się jako męski, solidny i rozmiłowany w historii swojski patriota przywiązany do tradycyjnych wartości.
Pomysł i obawy
Na starcie kampanii można było obserwować, jak kandydat, którego kampanię organizacyjnie i finansowo wspiera PiS, nosił na terenach popowodziowych worki z zaprawą klejową. Organizował wspólne bieganie, pokazywał, jak robi pompki. Sugerował, że jego główny kontrkandydat nosi ze sobą "pilnik i zestaw do makijażu".
Podczas pierwszej wspólnej debaty wyborczej położył na swoim pulpicie biało-czerwoną flagę, a Rafałowi Trzaskowskiemu - tęczową flagę. - To był ważny gest. Rafał Trzaskowski wydaje więcej na środowiska LGBT niż na bezpieczeństwo - przekonywał w trwającym ponad trzy godziny wywiadzie z Krzysztofem Stanowskim. Potem precyzował, że chodziło mu o to, że większe środki przeznaczono na inicjatywy związane z tolerancją niż na policję.
Tuż po ogłoszeniu kandydatury Karola Nawrockiego rozmawialiśmy z politykami Zjednoczonej Prawicy, którzy obawiali się, że jego niewielkie doświadczenie polityczne może doprowadzić do serii wpadek, które uniemożliwią nawiązanie walki z kandydatem PO. Na prawej stronie sceny politycznej obawiano się, że Nawrockiego mogą pogrążyć jego znajomi sprzed lat. Nic dziwnego - na kilka tygodni przed ogłoszeniem przez PiS kandydatury Nawrockiego w "Rzeczpospolitej" i "Gazecie Wyborczej" ukazały się artykuły wskazujące, że Nawrocki może utrzymywać relacje z neonazistami i przestępcami skazywanymi za poważne przestępstwa, w tym sutenerstwo i porwania.
Nieco potem dziennikarze Onetu dotarli do dokumentu, który został wcześniej przedstawione prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu. Anonimowy autor lub autorzy opracowania wskazują w nim, że "dobrzy znajomi i współpracownicy Nawrockiego przyjaźnią się z psychopatycznymi hitlerowcami i członkami gangów", a sam kandydat "nie przeciwstawiał się obecności na organizowanych przez siebie imprezach patriotycznych bandziorów z gangów motocyklowych i jawnych, wytatuowanych w swastyki neonazistów". Dlatego też kandydat popierany przez PiS będzie - jak czytamy - "łatwym celem ataków".
Na razie wizerunkowi poważnego kandydata do zwycięstwa w wyborach bardziej zaszkodził sam Nawrocki. W czasie kampanii wyszło bowiem na jaw, że siedem lat temu wydał książkę pod pseudonimem Tadeusz Batyr. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wówczas starał się to ukrywać. Twierdził, że z autorem spotkał się osobiście i udzielił w mediach kilku wywiadów pod pseudonimem, w których zachwalał sam siebie.
Czytaj też: Nawrocki z Nawrockim o Nawrockim. "Zainspirował mnie"
Sam Nawrocki tłumaczył, że nikt wcześniej "nie zajmował się transformacją grup przestępczych w czasie transformacji ustrojowej'. Twierdził, że książkę wydał pod pseudonimem, bo kiedy nad nią pracował, trwała akurat zawierucha związana z burzliwym przejęciem Muzeum II Wojny Światowej.
Po tym, jak z zachwytów nad samym sobą zaczęli kpić kontrkandydaci, sondażowy wynik Karola Nawrockiego zaczął - z perspektywy PiS - niebezpiecznie zbliżać się do wyników Sławomira Mentzena. Sam kandydat popierany przez partię Jarosława Kaczyńskiego utrzymuje, że "do głowy mu nie przyszło", że wydawanie książki o półświatku pod pseudonimem będzie problemem. Zaznacza, że "zajęcie się tematem wymagało odwagi" i w wywiadach (udzielanych jako Tadeusz Batyr) nie tyle zachwalał sam siebie, co "przyznał zgodnie z prawdą, że praca naukowa Karola Nawrockiego była inspiracją do powstania książki".
Korzenie
Skąd jednak wziął się pomysł, żeby największa opozycyjna partia postawiła na człowieka, który - przynajmniej formalnie - nie jest politykiem? Dlaczego uznano, że to dobry pomysł? Szukając odpowiedzi - niedługo po ogłoszeniu kandydatury - wybraliśmy się do Gdańska. Kandydat popierany przez PiS wychował się w dzielnicy Siedlce. Liczy ona około 12 tysięcy mieszkańców i znajduje się tuż obok ścisłego centrum miasta.
Nieżyjący już ojciec Karola Nawrockiego był tokarzem, mama - introligatorką. Na Siedlcach mówią, że żyli skromnie, ale byli "uczciwi i porządni".
- Został historykiem, bo nie miał wyjścia. Ojciec go zaraził pasją. Od małego mu opowiadał, jak to było kiedyś. Mówił o wojnach, o Polsce, o Napoleonie. No i mały Karol zaczął tym żyć - mówił mi Waldemar Nawrocki, wujek Karola i jednocześnie jego pierwszy trener boksu. - Rękawice założył dość późno, jak miał 17, może 18 lat. Wcześniej to głównie grał w piłkę, jak wszyscy w okolicy. Wszyscy też kibicują Lechii - opowiadał.
Miejscowi relacjonowali, że mały Nawrocki wyglądał bardziej na piłkarza, a nie polityka.
- W boksie potrzebna jest inteligencja, ale jak jest jej za dużo, to też niedobrze. Karol miał świadomość, że w głowie ma na tyle dobrze poukładane, że dzięki niej dojdzie dalej niż dzięki pięściom. I miał rację - podkreślał Waldemar Nawrocki.
Studia i sport
Po maturze Nawrocki dostał się na historię na Uniwersytecie Gdańskim. Studiował dziennie. Wieczorami i w weekendy dorabiał.
- Nie miał takiego komfortu jak dzieciaki z bogatszych domów - mówił Stanisław Zień, w latach 90. dowódca gdańskich antyterrorystów. Z Nawrockim zna się od wielu lat. Poznał ich były reprezentant Polski w hokeju na lodzie Sylwester Bagiński. To właśnie Bagiński - jak opowiadał były szef antyterrorystów - pomagał chłopakom z Siedlec złapać robotę w ochronie.
- Z Sylwkiem przyjaźnię się od lat 70. Sylwek to legenda hokeja i jednocześnie niespełniony komandos. Nie był w naszych antyterrorystycznych szeregach. Uczyłem go wszystkich rzeczy, które myśmy robili jako antyterroryści - mówił Stanisław Zień. Na przełomie wieków odszedł z policji i założył prywatną firmę ochroniarską. Razem z przyjacielem Bagińskim ochraniali potem gwiazdy odwiedzające Trójmiasto - Davida Gilmoura czy Roda Stewarta.
Gdzie w tym wszystkim kandydat popierany dziś przez PiS?
- Sylwek jest z Siedlec, ma syna Adama, też hokejowego reprezentanta Polski [zagrał w kadrze ponad 150 razy - red.]. Adam jest tylko trochę starszy od Karola, chłopaki się przyjaźnili. No i tak to się zaczęło - opowiadał.
Niebezpieczne związki
Jeszcze na studiach Nawrocki stanął na bramce w sopockim Grand Hotelu. Mniej więcej w tym czasie miał poznać wiele osób, których znajomość jest mu dziś wypominana. Chodzi tu między innymi o Olgierda L., ps. Olo, który został zatrzymany przez ABW niedługo po ogłoszeniu kandydatury Nawrockiego.
"Olo" został zatrzymany na polecenie prokuratorów, którzy prowadzą śledztwo w sprawie aktów dywersji i sabotażu dokonywanych w Polsce z rosyjskiej inspiracji. Ale grupa rozpracowana przez służby dokonywała też pospolitych przestępstw. I właśnie w tym wątku, "czysto kryminalnym", postawiono zarzuty Olgierdowi L. Jak poinformowała prokuratura - to udział w zorganizowanej grupie przestępczej, podżeganie do podpalenia restauracji, handel bronią, podżeganie do spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu u innej osoby oraz podżeganie do pobicia innej osoby.
Wcześniej historię "Ola" śledzili reporterzy "Superwizjera" Bertold Kittel i Anna Sobolewska. W reportażu "Naziol, kibol, bandyta" przypominali, że L. był skazywany m.in. za sutenerstwo i brutalne pobicia i był jednym z przywódców klubu motocyklowego o nazwie Bad Company, do którego należeli między innymi recydywiści i neonaziści. Reporterzy "Superwizjera" wskazywali, że organizacja zajmowała się sutenerstwem, handlem narkotykami i wymuszaniem haraczy.
W reportażu z 2019 roku pojawił się też wątek Karola Nawrockiego. Ówczesny szef Muzeum II Wojny Światowej organizował imprezy patriotyczne ze środowiskiem kibiców Lechii Gdańsk, m.in. z Milanem I. Podczas jednej z takich imprez Milan I. - jak pokazano w reportażu - siedział obok "Ola". Znajomym kandydata ma być też znany pseudokibic Lechii, neonazista i miłośnik Adolfa Hitlera - Grzegorz H., ps. Śledziu.
Narracja o znajomości z "Olem" i "Śledziem" oparta jest na materiałach dostępnych w sieci. Nawrocki ma "Śledzia" wśród znajomych na Facebooku i udostępniał wpis "Lwów Północy" z prośbą o pomoc dla zatrzymanego przez duńską policję kibola. Z kolei "Olo" po imieniu gratulował Nawrockiemu "zaorania dziennikarki Gazety Wyborczej", na co kandydat PiS na prezydenta zareagował polubieniem.
Nieco inaczej ma się kwestia z Patrykiem Masiakiem, znanym jako "Wielki Bu". To zawodnik, który ostatnio występował we "freak fightach" - czyli walkach w klatkach. Mężczyzna - jak przypominała we wrześniu "Rzeczpospolita" - był skazany za porwanie (w tamtych czasach był znany jako "Buła"), a prokuratura wiąże go z gangiem sutenerów. Znajomość "Bu" z Karolem Nawrockim nie pozostawia żadnych wątpliwości, bo Patryk Masiak wrzucił do sieci zdjęcie, na którym widać, że siedzi z szefem IPN "na kawce".
- Sparowałem z Wielkim Bu. Nie spotykaliśmy się, nie byliśmy w zażyłych relacjach. Kiedyś, dość przypadkowo, spotkałem go w Gdańsku. Powiedział, że zmienił swoje życie, że wychowuje dziecko. Zaprosiłem go więc, jako szef IPN i dawny znajomy, do siebie. Chciałem mu dać książkę. Przyszedł, sam wrzuciłem zdjęcie do sieci ze spotkaniem z nim - mówił Nawrocki w wywiadzie.
Na pytanie, czy żałuje którejś ze znajomości z przeszłości, odparł krótko, że nie.
Człowiek PiS-u
Jak to się jednak stało, że Karol Nawrocki stał się zaufanym człowiekiem PiS-u?
W 2008 roku Nawrocki kończył studia. Znalazł wtedy pracę w gdańskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej. Wstąpił też do stowarzyszenia kibiców Lechii Gdańsk "Lwy Północy" i - w 2010 roku - pomagał zbierać podpisy pod wnioskiem o powstanie pierwszej Rady Dzielnicy Siedlce, a potem zdobył mandat radnego.
W 2013 roku - jeszcze jako szeregowy pracownik IPN - Nawrocki był jednym z inicjatorów i współorganizatorów powstania w Gdańsku alei Żołnierzy Wyklętych. W inicjatywę włączyło się też stowarzyszenie "Lwy Północy", czyli kibice Lechii Gdańsk. W tym samym roku obronił też doktorat. Promotorem był prof. Grzegorz Berendt.
Rok później Karol Nawrocki był już naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN Gdańsk.
W 2016 roku Nawrocki pojawił się w największych mediach w całym kraju. To on obwieścił przed kamerami, że IPN odwołuje debatę z byłym prezydentem Lechem Wałęsą. Legenda Solidarności miała dyskutować z historykami Instytutu na temat zarzutów o współpracę z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa.
Nawrocki zaznaczał, że były prezydent nie był w stanie zaakceptować przebiegu spotkania zaproponowanego przez IPN. Ale - jak mówił - czarę goryczy miał przelać wpis Lecha Wałęsy w internecie, który - jak oceniał Nawrocki - obrażał Instytut Pamięci Narodowej i autorów książki "SB a Lech Wałęsa".
Wałęsa napisał: "IPN opowiedział się po stronie manipulacji i kłamstw opracowanych i podrzuconych przez SB" i zapowiedział, że "oddaje sprawę do sądu". Wszystko to działo się krótko po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Wałęsa chodził w znanej koszulce "Konstytucja", popierał działania Komitetu Obrony Demokracji. Stał się wrogiem systemu, a atak na wroga systemu był pozytywnie oceniany przez obóz władzy.
- Nawrocki już w tamtym czasie wyróżniał się na tle pracowników IPN - uważa Marek Adamkowicz, były dziennikarz "Dziennika Bałtyckiego", który zna go od kilkunastu lat. - Nie jest to typ historyka, który przerzuca papiery w archiwum. Można go raczej określić mianem "działacza historycznego", kogoś, kto opowiadając o tym, co minione, tkwi jednak mocno we współczesności - wyjaśniał.
Były dziennikarz zaznaczał, że Nawrocki jako kandydat popierany przez PiS w wyborach prezydenckich jest narażony na szufladkowanie, co spłyca poziom dyskusji na jego temat.
- Ci, którzy życzą mu źle, widzą w nim kibola i oczadziałego narodowca. To pewna klisza i gęba, którą niektóre środowiska chcą mu założyć. Trzeba jednak pamiętać, że do realizacji swoich pomysłów potrafi angażować niemałe grupy ludzi - zwrócił uwagę.
Zdaniem Adamkowicza, punktem przełomowym w karierze Karola Nawrockiego był pogrzeb "Inki" i "Zagończyka". W czasie ceremonii doszło do utarczek słownych pomiędzy narodowcami i przedstawicielami KOD. W kierunku prezydenta Lecha Wałęsy rzucano obelgami, nazywano go "judaszem" i "zdrajcą".
Po pogrzebie metropolita gdański Sławoj Leszek Głódź wręczył Karolowi Nawrockiemu "Pieczęć Inki" za "postawę patriotyczną i krzewienie pamięci o Żołnierzach Wyklętych". Pieczęć dostał też Piotr Duda, przewodniczący NSZZ "Solidarność", Mateusz Morawiecki i Jacek Kurski.
To - jak słyszymy od lokalnych dziennikarzy - był jasny sygnał: Nawrocki stanął ramię w ramię z najważniejszymi politykami PiS.
Dyrektor muzeum
Kolejnym etapem kariery Karola Nawrockiego było stanowisko dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
- Karola Nawrockiego poznałem w ostatnim dniu mojego dyrektorowania w Gdańsku, gdy wkroczył do mojego gabinetu i powiedział, że nie jestem już dyrektorem muzeum. Ustąpiłem mu oczywiście miejsca. Od razu, pierwszego dnia, zapowiedział, że będzie zmieniał wystawę i robił to, co wcześniej zadeklarował Jarosław Kaczyński czy minister kultury Piotr Gliński - mówił na antenie TVN24 prof. Paweł Machcewicz, pierwszy dyrektor Muzeum II Wojny Światowej.
Pierwszym krokiem ekipy Nawrockiego było zlikwidowanie monitora z prezentacją fotograficzną, opowiadającą o dziejach powstawania muzeum.
- Potem następowało stopniowe podgryzanie wystawy stałej, zaciemnianie akcentów i wreszcie brutalne ingerencje w narrację, zupełnie wypaczające nasz przekaz. Nasi następcy uznali, że przygotowana przez nas wystawa dawała zwiedzającym zbyt dużą przestrzeń interpretacji historii, to dosłowny cytat. Cechą nowego muzeum stała się łopatologiczna propaganda - mówił obecny dyrektor muzeum, dr Janusz Marszalec (od 1 grudnia 2008 do 2017 roku pełnił funkcję wicedyrektora placówki).
- [Nawrocki - red.] usuwał te wątki, które były uznawane za zbyt międzynarodowe, które dotyczyły cierpień innych narodów, a dodawał wątki o polskim bohaterstwie, o polskiej martyrologii, często niezgodnie z prawdą historyczną. Zawyżał na przykład niezgodnie z faktami liczbę Żydów uratowanych przez Polaków. To były manipulacje historią. Myślę, że żaden najbardziej szczytny cel, czyli podkreślanie bohaterstwa Polaków, nie może usprawiedliwiać fałszerstw historycznych - podkreślił prof. Machcewicz.
- Nawrocki lubi grać kartą "swojskiego chłopaka z dzielnicy", ale tak naprawdę szybko stał się stereotypowym prezesem. Wszędzie zawoził go kierowca, towarzyszył mu gość przeznaczony do noszenia wieńców, płaszcza dyrektora i odganiania namolnych rozmówców. Śmialiśmy się z tego, że fotoreporter był tak do niego przyklejony, że przy okazji jakichś uroczystości pogrzebowych bohaterów sprzed lat w końcu wpadnie do grobu - opowiadał jeden z ówczesnych pracowników muzeum.
Śledztwa w toku
Z okresu, kiedy Nawrocki był dyrektorem muzeum, pochodzą pytania związane z tym, co stało się z ośmioma tysiącami katalogów wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej. Pozycja została wydana jeszcze przed "erą Nawrockiego".
- To publikacja wydana na początku 2017 roku, opowiada o wystawie głównej i ją podsumowuje. Była tam też mała fotografia profesora Machcewicza, który we wstępie prezentował katalog. Pozycja była sprzedawana do zmiany władzy w muzeum. Katalog trafił wtedy do magazynu. Nie był sprzedawany ani dystrybuowany. Nie był też przekazywany przewodnikom. Najwyraźniej pan Nawrocki uznał go za pozycję, z którą się nie zgadza - mówił dr Janusz Marszalec.
Co się zatem stało się z katalogiem? To sprawdza prokuratura. Pewne jest tylko to, że po tym, jak w placówce skończyły się rządy osób wskazanych przez PiS, okazało się, że publikacji nigdzie nie ma. Jednocześnie obecne władze muzeum są przekonane, że pozycja nie była rozdana w ramach akcji "Maska i książka". To inicjatywa realizowana w czasie pandemii COVID-19 - chętni dostawali od muzeum pocztą lub przez kuriera książkę i maseczkę.
- Z całą pewnością nikt tego katalogu nie otrzymał, chociaż pan Nawrocki i pan Berendt twierdzą, że została ona rozesłana do mieszkańców. Szesnaście palet z pozycją wywieziono w nieznanym kierunku, mamy na to dowody - podkreślił Marszalec.
Na katalogi wydano przeszło 200 tysięcy złotych. Dyrekcja muzeum zaalarmowała prokuraturę. Śledztwo jest w toku. Równolegle trwa też śledztwo w sprawie korzystania przez Nawrockiego z apartamentów Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, chociaż on sam oficjalnie przekonywał, że zostało ono umorzone.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Mieszkanie pana Jerzego
Na początku maja o Karolu Nawrockim mówiono głównie za sprawą przejęcia przez niego kawalerki od gdańskiego emeryta, pana Jerzego. W debacie telewizyjnej, odpowiadając na pytanie o podatek katastralny, Nawrocki powiedział, że podobnie jak inni "zwykli Polacy" posiada tylko jedno mieszkanie. Gdy sprawie przyjrzeli się dziennikarze Onetu, okazało się, że w rzeczywistości Nawrocki posiada też drugie mieszkanie. Miał je otrzymać w zamian za opiekę nad starszym mężczyzną, który jednak od roku mieszka w domu pomocy społecznej. Potem okazało się, że prezes IPN jest jeszcze współwłaścicielem trzeciego mieszkania.
Pojawiły się także wątpliwości, według których Nawrocki mógł poświadczyć nieprawdę u notariusza. W rozmowie z Bogdanem Rymanowskim powiedział, że przekazał panu Jerzemu środki na wykup mieszkania, ale "Gazeta Wyborcza" ustaliła, że Nawrocki osobiście zrobił na ten cel przelew w banku. Tego samego dnia pan Jerzy sporządził testament, w którym przepisuje mieszkanie Nawrockim, a pełnomocnikami do zawarcia umowy ustanowił Nawrockich.
Do sprawy dołączyła też relacja opiekunki starszego mężczyzny, która stwierdziła, że "pan Nawrocki zupełnie nie interesował się panem Jerzym, jego sytuacją życiową i jego stanem zdrowia". Nawrocki tuż przed pierwszą turą wyborów przekazał kawalerkę na cele charytatywne.
Co przyjmował kandydat przed kamerami
Po debacie z Rafałem Trzaskowskim przed drugą turą wyborów prezydenckich szerokim echem odbiła się sprawa charakterystycznego gestu, który kandydat PiS wykonał na wizji. Szef sztabu Nawrockiego Paweł Szefernaker stwierdził później, że prezes IPN-u zażył "snus" i dodał, że "sam Karol Nawrocki nazywa to gumą nikotynową". Nieco inaczej nazwał to sam kandydat. - Gumę brałem - odpowiedział Nawrocki, pytany przez reporterów o swój gest. - Ja to nazywam gumą, są to woreczki nikotynowe - wyjaśniał później prezes IPN w rozmowie w RMF FM.
Komentatorzy zwrócili uwagę, że Nawrocki wykonał przed kamerami podobny gest przynajmniej kilka razy przed debatą z kandydatem KO. Eksperci wskazują, że przedstawiany jako mniej ryzykowna alternatywa dla palenia woreczek nikotynowy uzależnia i wiąże się z ryzykiem zdrowotnym. - Używanie snusu wiąże się z niekorzystnymi skutkami zdrowotnymi, takimi jak otyłość, cukrzyca typu 2, niewydolność serca oraz rak przełyku - wylicza Sylwia Kalska-Myziak, rzeczniczka prasowa Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Zarazem pytania o możliwe uzależnienia kandydata skłoniły Nawrockiego do poddania się testom na obecność narkotyków.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Nawrocki o udziale w kibolskich bijatykach
Tydzień przed drugą turą wyborów prezydenckich Karol Nawrocki był także pytany o udział w nielegalnych bijatykach organizowanych przez środowiska piłkarskich pseudokibiców. W rozmowie ze Sławomirem Mentzenem kandydat PiS nie odciął się od udziału w kibolskich bijatykach, choć w ich kontekście mówił o "szlachetnej, męskiej walce wręcz".
Wirtualna Polska ustaliła, że do nielegalnej bijatyki z udziałem Karola Nawrockiego doszło jesienią 2009 roku. Był już wtedy pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej. Walczył po stronie chuliganów Lechii Gdańsk przeciw grupie bojówkarzy Lecha Poznań. Jak przebiegają takie kibolskie bijatyki? - Spotykają się w lesie dwie grupy. Oczywiście, to jest nielegalne, oczywiście, było mnóstwo tragedii związanych z tymi wydarzeniami. Były śmierci, były ciężkie okaleczenia - wskazywał Jarosław Jabrzyk, dziennikarz "Superwizjera" TVN.
Onet: Nawrocki sprowadzał prostytutki do hotelu
Andrzej Stankiewicz i Jacek Harłukowicz z Onetu 26 maja podali także, że Karol Nawrocki uczestniczył w procederze sprowadzania prostytutek dla gości Grand Hotelu w Sopocie, gdy pracował tam jako ochroniarz. Dziennikarze powołali się w swoim artykule na dwóch ówczesnych kolegów kandydata PiS. "Ze względu na obawy o własne bezpieczeństwo nasi rozmówcy chcą pozostać anonimowi. Ale biorą odpowiedzialność za swe słowa - deklarują, że są gotowi złożyć zeznania przed sądem" - podano w tekście.
Nawrocki złożył we wtorek do Sądu Okręgowego w Warszawie pozew przeciwko Onetowi o ochronę dóbr osobistych i prywatny akt oskarżenia - poinformował poseł PiS Andrzej Śliwka. Kandydat PiS nie zdecydował się jednak na pozew w trybie wyborczym. Wtedy sąd rozpoznałby taki wniosek w ciągu 24 godzin. W ciągu następnych 24 godzin strony mają czas na złożenie zażalenia do sądu apelacyjnego, który również rozpoznaje je w ciągu 24 godzin.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Przemysław Piątkowski/PAP