Kim był Nikodem Skotarczak, którego nazwisko nieoczekiwanie wróciło "na salony" 27 lat po jego gwałtownej śmierci? Tomasz Słomczyński, reporter tvn24.pl i autor książki o Sopocie, wraca do czasów, gdy na ulicach polskich miast wybuchały bomby i nikogo to szczególnie nie dziwiło. Przytacza też fragment wywiadu, którego udzielił mu dzisiejszy kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Karol Nawrocki. I był to wywiad właśnie o "Nikosiu", o którym Nawrocki później napisał książkę.
Nikodem Skotarczak uśmiechał się ujmująco. Coś łagodnego było w tym uśmiechu, a zarazem łobuzerskiego. Doskonale to widać na publikowanych często fotografiach. Być może właśnie te zdjęcia przyczyniły się do budowanej obecnie wypolerowanej legendy o tym bandycie. Tak, bandycie.
Niezależnie od tego, co sądzi Edyta Skotarczak, wdowa po "Nikosiu", i wszyscy ci, którzy mu coś zawdzięczają, niezależnie od tego, że wśród przyjaciół miał współzałożyciela znanego towarzystwa ubezpieczeniowego, aktorów i sportowców, kościelnych hierarchów i najbogatszych ludzi w Polsce - to przecież mówimy o bandycie.
Republika bandycka w centrum kurortu
To były lata 90. Przy sopockim Monciaku, w miejscu, gdzie dzisiaj stoi Dom Zdrojowy, mieścił się Fantom. To była dyskoteka, mówiło się wówczas: night club. My mieliśmy po dwadzieścia lat, przechodziliśmy tamtędy kilka razy w ciągu sobotniej nocy. Ale nikomu by nie przyszło do głowy, by próbować tam wejść. Z jednym małym wyjątkiem.
Przed Fantomem stały samochody, które skuteczniej niż bramkarze dawały nam do zrozumienia, że raczej nie mamy czego szukać w tym przybytku. Nasi rodzice, uczciwie pracujący, nie mieli najmniejszych szans zarobić tyle, żeby móc sobie pozwolić na jedną felgę takiego auta.
Bramkarze zresztą też byli luksusowi. Nie nosili dżinsowych katan czy czarnych flejersów. Mieli na sobie marynarki, pod nimi obcisłe podkoszulki, z szyi zwisały im złote łańcuchy. Byli ogromni. Pamiętam ich doskonale, bo jednego razu chyba się z kimś założyłem i podszedłem do drzwi wejściowych Fantomu, próbując wejść do środka. Oczywiście wyrosła przede mną ściana złożona z mięśni i tłuszczu. Zakład przegrałem, szczęśliwie zachowując uzębienie.
Dzisiaj, kiedy wspominam, co działo się wokół Fantomu (co działo się w środku - wiem tylko z opowieści - Skotarczak rozlewający alkohol szeroki gestem), mam przed oczami obraz polskiej transformacji. Pełnej dziur i rozpadlin, które z chęcią zalepiane były przez takich jak "Nikoś" przestępców. Robili to jawnie, nie kryjąc się specjalnie, ostentacyjnie wręcz, w najbardziej reprezentacyjnym miejscu kurortu. I nikomu, również policji, to nie przeszkadzało. A może przeszkadzało, tylko brakło odwagi, żeby coś z tym zrobić.
Nikodem Skotarczak bywał w Fantomie regularnie, wszak mieszkał całkiem niedaleko - w Jelitkowie, przy granicy Sopotu i Gdańska. Jako król trójmiejskiego kryminalnego podziemia mógł się tu czuć jak u siebie. My zaś wiedzieliśmy, że temu panu i towarzyszącym mu innym panom - a widywaliśmy ich w pobliżu Fantomu dość regularnie - trzeba schodzić z drogi, a najlepiej z pola widzenia.
Fantom i przylegający do niego taras, a także parking przed lokalem, to była przestrzeń jakby wykrojona z miasta - zarezerwowana, niedostępna. Przestrzeń niemalże oficjalnie zaanektowana przez bandytów ze Skotarczakiem na czele. I nikt specjalnie się temu nie dziwił, wychodząc z założenia, że przecież mafia też musi mieć swoje miejsce do załatwiania interesów i rozrywki.
Wychowani w socjalistycznej rzeczywistości akceptowaliśmy ten stan rzeczy, jakby świadczył o naturalnym, odwiecznym porządku: bogaty może więcej.
Sen ogrodnika
Nikodem Skotarczak uczęszczał do szkoły ogrodniczej. Być może żyłby do dzisiaj, gdyby zamiast kraść samochody, pielęgnował pomidory. Ale, jak wiemy, stało się inaczej.
Połowa lat 70. - Skotarczak handluje walutą, co jest nielegalne, a takich jak on nazywa się cinkciarzami. Z dzisiejszego punktu widzenia to nie przestępstwo - ów "proceder" kwitnie obecnie w każdym kantorze. Sęk jednak w tym, że cinkciarze - co widzieliśmy chociażby w filmie "Sztos" - specjalizują się w sprytnym okradaniu swoich klientów.
Wtedy też Skotarczak rozszerza swoją działalność. Zaczyna sprowadzać kradzione auta z Niemiec i Austrii. Ten proceder nazywa się paserstwem i - co do zasady - jest tak samo karalny w PRL-u, jak i dzisiaj.
Skotarczak rośnie w siłę - poszerza swoje wpływy i szybko się bogaci. Wkrótce staje się sponsorem Lechii Gdańsk, która w 1983 roku zdobywa Puchar Polski. "Nikoś" otrzymuje - z rąk ówczesnego prezydenta miasta - tytuł "Zasłużonego dla Gdańska". Nawiązuje przy tym kontakty z wpływowymi osobami - dostarcza kradzione z Niemiec samochody partyjnym notablom.
PRL zaczyna powoli chwiać się w posadach, ale Skotarczak ma pieniądze i kontakty.
Esbecy w portfelu
W 2014 roku spotkałem się z młodym, ambitnym historykiem z gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej - Karolem Nawrockim, którego dziś nie trzeba szerzej przedstawiać. Obaj byliśmy po trzydziestce, szybko przeszliśmy na "ty".
Dobrze nam się rozmawiało - ja, miejski reporter zajmujący się tematyką kryminalną, on - specjalizujący się w tych tematach naukowiec. Przeprowadziłem wówczas wywiad, który potem Karol zautoryzował, ale sam tekst nigdy nigdzie się nie ukazał.
Rozmawialiśmy między innymi o początkach przestępczej kariery "Nikosia", jeszcze w czasach PRL-u. Przytaczam fragment tego wywiadu poniżej.
O samym "Nikosiu" mówi się, że był agentem SB.
Karol Nawrocki: Wydaje mi się - sprawdzam to w swoich badaniach, że ta legenda została spreparowana przez samych milicjantów, i potem - policjantów. Nikomu nie przyszło do głowy, że mógł być nie tyle agentem, co "pracodawcą" agentów. I dzisiaj wszyscy wiedzą, kim był "Nikoś", ale nikt nie zna nazwisk milicjantów, którzy z nim współpracowali przy popełnianiu przestępstw. Dzieje się tak w wyniku przyjęcia założenia, że współpracował z SB.
Bo jeśli pytamy, jak mógł robić przestępczy biznes w PRL, to zawsze odpowiadamy: bo współpracował z SB. I wszystko "się klei". A ty mówisz, że to nie tak, że on nie współpracował jako informator, tylko wynajmował i płacił skorumpowanym milicjantom. Czy tak?
No właśnie. Stawiam taką tezę i ją sprawdzam. Myślę, że to jest właśnie taka konstrukcja, jak mówisz. Współpracował? Oczywiście! Ale nie tak, jak sobie to wyobrażamy, jak było to w przypadku na przykład "tajnych współpracowników".
Ze swoimi kolegami z milicji pił wódkę, robił z nimi interesy, płacił im i można powiedzieć, że w pewnym sensie - to on był ich szefem.
Prawda jest taka, że nie ma żadnego dokumentu, który potwierdzałby, że Nikodem Skotarczak współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa jako agent albo TW. A jest to plotka wszędzie powtarzana - w filmach, książkach, i tak dalej...
Kontakty ze światem przestępczym w Gdańsku sięgały wysoko? Kim był major G.?
Był naczelnikiem wydziału kryminalnego. Nie był bardzo znaczącą figurą. Można powiedzieć, że był funkcjonariuszem średniego szczebla. I wyżej w hierarchii milicyjnej w Gdańsku ta współpraca z przestępcami nie sięgała. Po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki powstał w Warszawie Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy, któremu podlegały inspektoraty ochrony funkcjonariuszy, czyli tak zwane IOF-ki. Można to porównać do dzisiejszego Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. IOF-ki tropiły afery kryminalne, w które byli zamieszani funkcjonariusze MO i SB. W momencie kiedy IOF założył sprawę na "Nikosia" i wykrył, że milicjanci są w jego przestępstwa zamieszani, a więc sprawa wyszła poza Gdańsk i majora G., od razu "Nikoś" się ukrywa, ucieka do RFN. Dostaje jeszcze cynk od jednego z oficerów milicji, że jest poszukiwany, ten jeszcze mu pomaga uciec. "Nikoś" wsiada do autobusu ze sportowcami klubu GKS Wybrzeże i znika. Prezes klubu dostał za to kolorowy telewizor. Wniosek jest dla mnie taki, że gdyby "Nikoś" był umocowany wyżej, to IOF-ka dostałaby polecenie: "zostawcie go, on jest nasz". A tak się nie stało. Dlatego sądzę, że współpracował z G. i z nikim wyżej.
Więc "Nikoś" umościł sobie milicyjne gniazdko średniego szczebla w Gdańsku.
Moim zdaniem tak. Chociaż pieniądze, które cała ta grupa zarabiała, były ogromne. Muszę ci powiedzieć, że dla mnie, jako historyka, jest to bardzo trudne, żeby cokolwiek w kwestii finansów mafii udowodnić za pomocą dokumentów. Po prostu przy tego typu procederach ich nie wytwarzano. A ludzie ze zrozumiałych względów nie chcą o tym mówić, nawet dzisiaj. Ale udało mi się dotrzeć do jednego dokumentu, czegoś w rodzaju podliczenia. Wynika z niego, że w ciągu sześciu miesięcy grupa, którą nazywam "Grupą Nikosia", przerzuciła 200 samochodów i zarobiła 200 milionów złotych. To było w czasie, kiedy średnia pensja roczna wynosiła 200 tysięcy złotych. Czyli w pół roku kilka osób zarobiło tyle, ile tysiąc obywateli zarabiało przez rok.
Czy oni byli niebezpieczni?
No właśnie nie. Powiem więcej, oni często robili rzeczy, których dziś nie uznalibyśmy za przestępstwo. To nie były tylko "klasyczne" kradzieże samochodów. To były na przykład oszustwa "na polisę". Opowiem ci o autentycznej, znanej technice potwierdzonej przykładami: Niemiec przyjeżdżał do Polski, spał w dobrym hotelu. Samochód miał ubezpieczony w niemieckim towarzystwie ubezpieczeniowym. Chciał sobie go wymienić na nowy, bo auto dla niego było już stare, ale dla nas, Polaków albo Rosjan, to był szał - w latach osiemdziesiątych mieć kilkuletni zachodnioniemiecki wóz. Niemiec znajdował polskiego złodzieja samochodów. Oddawał mu kluczyki. Złodziej wywoził auto za wschodnią granicę, najczęściej do ZSRR. Rosjanin kupował samochód za 2/3 ceny. Polak brał jedną trzecią i jedną trzecią oddawał Niemcowi, razem z kluczykami. Niemiec w swoim towarzystwie ubezpieczeniowym mówił, że mu ukradli samochód spod hotelu - i dostawał odszkodowanie. W ten sposób zarabiał Rosjanin, Polak i Niemiec, który w efekcie mógł za "zarobione" w ten sposób pieniądze kupić nowy samochód, nie ponosząc dodatkowych kosztów.
To jest karalne i dziś. To jest oszustwo.
Tak, zgadzam się. Ale kto popełnił przestępstwo? W tym przypadku Niemiec, który oszukał swoją ubezpieczalnię. Rolą Polaka była tylko sprzedaż samochodu. Nawet nie był paserem, bo samochód nie był kradziony, tylko przekazany przez właściciela... Zresztą milicjanci, którym ja się przyglądam, wozili z Zachodu na przykład cytrusy albo dżinsy, szampony czy inne artykuły luksusowe. Potem rozprowadzali je po sklepach.
Czy to było tak, że grupa "Nikosia", współpracując z milicją, miała "spokój", a milicja miała "spokój", bo nie było na ulicach zabójstw, bomb w samochodach i tego wszystkiego, co znamy z lat dziewięćdziesiątych?
Mogło tak być. Żeby było jasne - uważam, że to, co działo się w latach osiemdziesiątych, i o czym tutaj mówimy, było patologią. Ale fakt, że milicja sterowała światem przestępczym albo z nim współpracowała, powodował, że tort był podzielony. Zawsze gdzieś był szeryf, który był silniejszy. Tym szeryfem było MSW. Nie było sensu podejmowania walki o wpływy.
***
Kilka dni po wywiadzie Karol zaproponował mi wspólne napisanie książki o Nikodemie Skotarczaku i początkach trójmiejskiej mafii, o związkach przestępców z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i milicji. Ale do naszej współpracy jakoś nigdy nie doszło. Nie podzielałem entuzjazmu Karola do zgłębiania tematu, jakim był kryminalny półświatek Trójmiasta.
A książkę - o czym wiemy od kilku dni, Karol napisał. Pod pseudonimem Tadeusz Batyr. Zatytułował ją "Spowiedź Nikosia zza grobu".
"Nikoś". Fajny bandyta
A jednak "Nikoś" wyprowadza się z miasta, które go tak uhonorowało. Od połowy lat 80. mieszka w RFN. Prowadzi legalny interes - sklep z elektroniką, ale nadal handluje kradzionymi samochodami. W 1989 roku zostaje zatrzymany i osadzony w berlińskim więzieniu. Dostaje rok i dziewięć miesięcy odsiadki.
Teraz następuje epizod, który - jak się okaże - będzie bardzo przydatny w budowaniu legendy "Nikosia". Do Skotarczaka przychodzi w odwiedziny jego brat, przynosi ze sobą zmianę ubrań. "Nikoś" się przebiera. Brat zostaje, Skotarczak spokojnie opuszcza więzienie jako "odwiedzający". W biografii każdego gangstera taki dowód na jego dość bezczelną odwagę i spryt jest nie do przecenienia.
Początek lat 90. "Nikoś" wciąż jest poszukiwany listem gończym przez niemiecką policję. Polska policja natomiast prowadzi operację "Gruda", która ma na celu zebranie dowodów przeciwko Skotarczakowi, ale postępowanie zostaje umorzone. Sam "Nikoś" bryluje na salonach - co jakiś czas pojawiają się w prasie jego zdjęcia ze sportowcami, aktorami, szanowanymi biznesmenami. Nie widzą w tym nic niestosownego, wręcz przeciwnie - można odnieść wrażenie, że chwalą się znajomością z tak "wybitnym" gangsterem.
Jednocześnie jest ścigany przez polską policję. 1992 rok - Skotarczakowi udaje się wymknąć z policyjnej obławy. Zostaje zatrzymany w 1993 roku. Dostaje wyrok: dwa lata więzienia. Jednak już w 1994 roku wychodzi na wolność. Oficjalnie - za dobre sprawowanie. Jednak wiadomo dziś, że to wyjście na wolność słono go wtedy kosztowało.
W październiku 1996 roku w gdańskim sądzie rusza kolejny proces, w którym Skotarczak zasiada na ławie oskarżonych za kierowanie grupą przestępczą zajmującą się kradzieżami samochodów. Ówczesne media relacjonują wydarzenia w sądzie, a ówcześni celebryci nadal robią sobie fotografie z Nikosiem brylującym na bankietach. Hierarchowie kościelni i biznesowo-polityczni notable dalej z wdzięcznością przyjmują od niego drogie niemieckie samochody.
W 1997 roku występuje w filmie "Sztos" w reżyserii Olafa Lubaszenki.
Mniej więcej w tym samym czasie co sobotę przemieszczamy się po Monciaku obok Fantomu. Dlaczego mielibyśmy się oburzać na to, że w lokalu rezyduje trójmiejska mafia? Przecież to normalne.
Pamiętam, jak jednego razu natknąłem się na Nikodema Skotarczaka przed Fantomem. Zmierzał w towarzystwie ogromnych panów do swojego auta. Ja zaś chyłkiem przemykałem z czarnym "Specjalem" za pazuchą w obawie, żebym nie został przyłapany przez policjanta lub strażnika miejskiego za owo "przestępstwo", jakim było picie piwa w miejscu publicznym.
"Nikoś" przystanął, spojrzał na mnie, uśmiechnął się. Jak to on - dokładnie jak na tych zdjęciach, ujmująco. W towarzystwie swoich wielkich napakowanych towarzyszy z twarzami wyciosanymi kamieniem łupanym, wyglądał na przesympatycznego, równego gościa.
"Ale fajny ten Nikoś" - pomyślałem.
Wkrótce potem - dokładnie 24 kwietnia 1998 roku został zastrzelony w Gdyni w klubie Las Vegas. Sprawców tego zabójstwa nigdy nie odnaleziono.
Tego dnia przejeżdżałem samochodem obok. Przed słynną w Trójmieście agencją towarzyską zauważyłem policję. Włączyłem radio, stamtąd dowiedziałem się, co się stało i zrobiło mi się bardzo przykro. Bo przecież zastrzelili takiego fajnego, sympatycznego bandytę.
Dzikie czasy
Minęło 27 lat. Na miejscu Fantomu znajdują się inne kluby i restauracje, do których może wejść każdy. Gdy opowiadam mojemu nastoletniemu synowi, że tutaj był fragment miasta zaanektowany przez bandytów i nikt się temu nie sprzeciwiał - nie może w to uwierzyć. "Dzisiaj to by nie przeszło" - mówi i stwierdza, że jego ojciec dorastał w jakichś "dzikich czasach".
A jednak ciągle słychać, jak ktoś oburza się, że "Nikosia" "przedstawiono w złym świetle". Raz po raz ktoś wypowiada się o Nikodemie Skotarczaku z czymś w rodzaju szacunku, podziwu czy wręcz fascynacji. W filmie "Jak pokochałam gangstera" twórcy opowiedzieli historię króla trójmiejskiej mafii. "Nikosia" z ekranu naprawdę da się lubić.
Po ujawnieniu, kto jest autorem książki "Spowiedź Nikosia zza grobu", odezwała się Edyta Skotarczak, wdowa po gangsterze. Domaga się od Karola Nawrockiego publicznych przeprosin "za kłamstwa i insynuacje" zawarte w książce na temat Nikodema Skotarczaka. Bandyty Nikodema Skotarczaka.
***
Słownik języka polskiego wskazuje, że "bandyta" to "człowiek żyjący z bandytyzmu", a "bandytyzm" to "dokonywanie napadów, grabieży i morderstw", a także "działanie przynoszące ludziom szkodę, zasługujące na potępienie i karę".
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński - reporter tvn24.pl i autor książek, napisał m.in. "Sopoty" wydane przez Wydawnictwo Czarne w 2023 roku.
Źródło: tvn24.pl