Po wielu latach afgańskiej wojny talibowie mówią, że nie są tacy, jak kiedyś. Chcą oficjalnego uznania swojego rządu i międzynarodowej współpracy. Czy naprawdę się zmienili? Na ile można im zaufać i na ile ufają im sami Afgańczycy? Czy nowa władza i klęska głodu wywołają masową ucieczkę z kraju? Reportaż Michała Przedlackiego "Pod panowaniem talibów".
W sierpniu 2021 roku talibowie zdobyli Kabul. Wspierany przez zachód rząd afgański miał bronić się nawet przez rok. Upadł pod naporem talibskiej ofensywy po zaledwie kilku dniach. Przez kolejne tygodnie świat przyglądał się gorączkowej i chaotycznej ewakuacji ludzi, którzy chcieli bądź musieli opuścić Afganistan. Nie wszystkim udało się wyjechać.
Dziesiątki tysięcy ludzi zakwalifikowanych do ewakuacji wciąż pozostaje w kraju. Wraz z całym młodym pokoleniem Afgańczyków, dla których obecność społeczności międzynarodowej była gwarantem przyszłości, rozwoju i zmian. Niemal z dnia na dzień przyszło im żyć w tym samym miejscu, ale w innym państwie.
Pod panowaniem talibów
Lotnisko w Kabulu to jedyny obecnie międzynarodowy port lotniczy w Afganistanie. Teraz to talibowie weryfikują i decydują, kto może wyjechać. Kontrola nad lotniskiem trafiła w ręce najbardziej radykalnego ugrupowania talibów, tak zwanej siatki Hakaniego. To organizacja terrorystyczna stojąca za większością największych zamachów bombowych i ataków na wojska koalicji. Szefostwo portu lotniczego objął zaufany dowódca polowy Hakaniego. Jest tu jedynym władcą.
- Odkąd Islamski Emirat Afganistanu odniósł zwycięstwo, jestem dowódcą portu lotniczego w Kabulu. Ostatniego dnia, kiedy Amerykanie opuszczali lotnisko, spotkaliśmy się z nimi. Powiedzieli nam, że opuszczą port w ciągu 20 godzin. Dobrze się przygotowaliśmy. Kiedy lotnisko zostało opuszczone i dowiedzieliśmy się, że odeszli, od razu na nie weszliśmy - mówi Abdul Hadi Hamdan. - Do tej pory szkody i problemy, które stworzyli, nie zostały do końca rozwiązane - dodaje.
- Mudżahedini Islamskiego Emiratu Afganistanu i sąsiednie kraje, takie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Katar, współpracując, sprawili, że lotnisko szybko doprowadziliśmy do stanu użytkowania - przekonuje.
Do czasu objęcia dowództwa nad lotniskiem w Kaubulu Abdul Hadi Hamdan stał na czele Badri 313, czyli sił specjalnych siatki Hakaniego. Badri są odpowiedzialni za jedne z największych i najbardziej krwawych zamachów przeciwko siłom koalicji. To jednostka słynąca wśród talibów ze swojej skuteczności. Uformowana wyłącznie z zamachowców samobójców - bardzo dobrze wyszkolona i wyposażona.
- Naszym celem jest dżihad, naszym celem jest słowo Allaha. Naszym celem nie jest zdobywanie stanowisk. Stanowisko jest na jakiś czas, a nasz dżihad, który jest zgodny z naszym celem, jest wieczny i jeśli Bóg pozwoli, będzie zawsze - stwierdza Abdul Hadi Hamdan.
Wraz z dojściem talibów do władzy kraj zmienił barwy. Teraz to flagi talibów są wszędzie, również na dawnej amerykańskiej ambasadzie. Na pierwszy rzut oka ulice i stolicy i miast na prowincji wciąż są zatłoczone. Jest jednak ciszej niż zwykle, spokojniej. Nie słychać detonacji i wystrzałów z broni.
Czy oznacza to, że codzienne życie w Afganistanie stało się normalne? Szkoły dla dziewcząt są otwarte, ale tylko do piątej klasy włącznie. Czy mieszkańcy terenów rolniczych, uważanych za konserwatywne, odrzucają edukację dziewcząt?
Malim Hakim jest mędrcem, Pasztunem należącym do starszyzny swojej wsi. - Moje trzy córki pozostają teraz w domu. Pierwsza była na uniwersytecie, druga w 11. klasie, a trzecia w 10. klasie. Nasz prorok mówił, że nauka jest dla każdego człowieka. Talibowie twierdzą, że nie zgadzają się tylko ze sposobem nauczania, a z edukacją dziewcząt nie mają problemu. Zobaczymy, co czas pokaże. My utworzymy przeciwko talibom ruch społeczny, jeśli będzie trzeba będziemy protestować, walczyć o edukację - zapowiada.
Jest wciąż wiele niejasności, co wolno, a czego nie. A na co przyzwolono po cichu. Talibowie zakazali już kiedyś puszczania latawców. Bez nich niebo nad Kabulem jest puste. Teraz nawet zabawa wymaga od dzieci odwagi. Nie zabroniono jednak pewnych zabaw dorosłym. Buzkaszi, pełna brutalności, ale i hazardu, afgańska gra narodowa odbywa się w całym kraju jak dotąd.
Afganistan odcięty od pieniędzy
Po dojściu talibów do władzy rząd Stanów Zjednoczonych zamroził całość znajdujących się poza krajem wynoszących około 9 miliardów dolarów rezerw afgańskiego banku centralnego. Jednocześnie międzynarodowi darczyńcy i zagraniczne banki odmawiają wysłania pieniędzy do Afganistanu, obawiając się sankcji ze strony zachodnich rządów. Afgańczycy bezskutecznie próbują wypłacić odkładane przez siebie pieniądze.
- Pieniądze zostały zabrane przez międzynarodowe banki i Stany Zjednoczone. Tutejsi pracownicy uciekli i bank nie może działać. Wypłacają nam po 20 tysięcy afgani. Mam 200 tysięcy emerytury, ale dają tylko 20 tysięcy. Czas się skończył. Do tej pory nie dali mi ani grosza - mówi jeden z mężczyzn. - To nie jest nasza wina, że są tu talibowie. Społeczność międzynarodowa nie może karać za to Afgańczyków. Wszyscy ludzie stali się biedni. Co mają zrobić, dokąd mają pójść? - zastanawia się.
Cały naród odcięty od pieniędzy. Z braku płynności runął system bankowy, padły firmy, zatrzymały się inwestycje, a ceny żywności poszybowały w górę. Poniżej granicy ubóstwa znalazło się 97 procent mieszkańców Afganistanu. W najtrudniejszej sytuacji znaleźli się ci wszyscy, którzy ze względu na dekady wojny nigdy nie mieli szansy nauczyć się choćby czytać i pisać, a swoje rodziny od lat utrzymywali z dniówek.
Afgańczycy masowo uciekają z kraju
Wiele rodzin posyła teraz swoje dzieci do pracy. Codziennie, by zarobić przy transporcie, sprzedaży czy segregacji śmieci, do pracy wychodzi milion dzieci. Tak źle nie było od dekad. Ich zdrowie i przyszłość to ukryta ofiara ogólnoświatowej izolacji Afganistanu i zamrożenia jego rezerw. Aby się wyżywić, ludzie wyprzedają to, co jeszcze mają - jakiekolwiek przedmioty i o dowolnej wartości, by dostać trochę pieniędzy. W całym kraju pojawiły się rynki biedy.
- Mam żonę, dzieci, dom. Muszę na nich zarobić. Rzeczy o wartości 20 tysięcy oddałem za 5 tysięcy, a te warte 30 tysięcy za 10 tysięcy. Sprzedałem już wszystko z wyposażenia domu. Każdy sprzedaje, nie tylko ja. Spójrzcie na miasto. Pełne jest rzeczy używanych. Kiedy przyszli talibowie, skończyła się praca. Upadły wszystkie branże: stolarz, murarz, piekarz. Każdy narzeka. Sprzedam swój dom i wyjadę z tego kraju. Nie ma już tu pracy, nie ma jak zarobić. Z głodu ludzie uciekają dokądkolwiek - stwierdza jeden z mężczyzn.
Dla tych, którzy decydują się na ucieczkę, pieniądze to dopiero początek. Przed ambasadą Iranu, jedną z kilku wciąż działających, zawsze jest duża grupa ludzi ubiegających się o wizę. Talibowie są tutaj nerwowi. Obawiają się zamachu ze strony tak zwanego Państwa Islamskiego. W Kabulu uciekający z kraju kierują się do dzielnicy szumnie zwanej przemysłową. Tutaj w dzień i noc odchodzą dziesiątki autobusów. Wszystkie w tę samą stronę – irańskiej granicy. - Jestem zarządcą dworca. Pilnuję wyładunku i załadunku towarów. Wiele osób wyjeżdża poza granice kraju. Wyjeżdżających jest dużo, a przyjeżdżających mało - mówi Malim Hakim.
Hamin z położonej na północy Afganistanu miejscowości Mazar-i Szarif chce przez Iran dostać się do Turcji. - Tam możemy umówić się z tureckim przemytnikiem i pojechać w stronę Grecji. W Grecji zobaczymy, co dalej. Byłem podporucznikiem, pracowałem w organach bezpieczeństwa publicznego, służyłem przez dziewięć lat. Nikt, kto służy tak długo, nie opuszcza swojej ojczyzny ani jej wojska, ale rząd upadł i dopóki się nie podniesie, jesteśmy w niebezpieczeństwie - uważa Hamin.
Choć reżim ogłosił amnestię dla wojskowych, a w dodatku w dużej mierze ją respektuje, to talibowie regularnie odnajdują oficerów służb bezpieczeństwa i sił specjalnych. Ci znikają bez wieści. - Po tym, jak talibowie przeszukali moje mieszkanie i mnie zabrali, byłem przesłuchiwany i bity. W tym samym dniu złożyłem wniosek u Amerykanów, wysłali formularz, który wypełniłem, ale już więcej się nie odezwali. Z tego powodu byli wojskowi muszą uciekać dokądkolwiek - mówi Hamin. - Jest tutaj wiele osób jak ja, chcących złożyć gdzieś wniosek o azyl, który przez jakiś europejski kraj zostanie rozpatrzony pozytywnie, żebyśmy potem mogli ściągnąć swoją rodzinę - dodaje.
Uciekający stąd mają złudne pojęcie o chęci akceptacji ich przez Zachód. Mimo tego chwytają się każdej szansy, by wyjechać, czując, że pozostanie w kraju oznacza głód. Wielu ucieka z całymi rodzinami.
- Przed talibami, kiedy trafiliśmy do Kabulu, zostałem pracownikiem najemnym. Jakaś praca była, na wydatki wystarczało. Odkąd władzą jest Emirat, nie ma pracy - mówi Kosz Mohamad z prowincji Baghlan. – Za poprzednich talibów byłem w Iranie, byłem dzieckiem, uciekliśmy z braćmi i rodzicami – wyjaśnia.
- Tylko Bóg wie, jak będzie. Czy w Afganistanie się poprawi, czy jeszcze pogorszy? Wcześniej byłem w Turcji. Musiałem zostawić swoje dzieci w Afganistanie, więc wróciłem po nie, żeby zabrać je ze sobą. Mamy plan, żeby wyruszyć z Baghlan do Kabulu, z Kabulu do Nimruz i z Nimruz do Iranu. Z Iranu do Turcji, a z Turcji do Niemiec - dodaje.
Kosz przyznaje, że jedzie z rodziną nielegalnie, bez paszportów. - Nic nie mamy, tylko dużo problemów. W Turcji znajdę pracę w jakiejś firmie, choćby dorywczą. Tam będzie nam lepiej, w Turcji będzie nam dobrze - uważa.
Katastrofa humanitarna w Afganistanie
Wieczorem panuje już bezruch a wraz z nim głód, chłód i cierpienie. Pod małymi piekarniami, marznąc z zimna, matki z dziećmi czekają choć na kawałek chleba. Nocami kiedy nie widać, że temperatura spada poniżej zera, Afgańczycy cierpią w samotności. Ale i tu są ludzie, którzy starają się pomóc. - Wiem o potrzebujących wszystko. Badam, pomagam im, jestem blisko nich - mówi doktor Abdul Matin z Kunduzu, który od trzech miesięcy pracuje w Kabulu z sześcioma braćmi.
Sankcje zablokowały dopływ pieniędzy na pomoc, która jest tu potrzebna. W koczowiskach i obozach dla uciekinierów wewnętrznych w Afganistanie utknęły dziesiątki tysięcy ludzi. Ci nie mają nawet jak wrócić do domów. - Ja też musiałem uciec przed wojną. Niedożywieni ludzie muszą wrócić w swoje rodzinne strony. Tutaj nic nie możemy dla nich zrobić. Przywozimy trzy paczki leków, a choruje tysiąc osób i po prostu nie wystarcza dla wszystkich. Potrzeby są ogromne, a w nocy temperatura drastycznie spada. W ostatnich dniach dwoje dzieci zmarło z zimna i z głodu - podkreśla dr Abdul Matin.
Podobna sytuacja ma miejsce w całym kraju. Reporterzy "Superwizjera" docierają do północnych prowincji Afganistanu. Ludzie nie wiedzą, czy przetrwają najchłodniejsze miesiące. - Mam cztery córki. Mieszkamy na tych pustkowiach. Podczas bitwy pocisk zniszczył nasz dom, więc uciekliśmy aż tutaj - mówi Nur Jamal. - Nie stać nas na lekarza dla córek. Mamy tylko Boga, nic więcej - dodaje.
Odcięci od świata bez wystarczającej pomocy i pieniędzy Afgańczycy są zdani wyłącznie na siebie. Izolacja kraju dramatycznie pogarsza sytuację. Już codziennie dzieci umierają tu z głodu. Kierujący departamentem do spraw uchodźców w Kabulu informuje, że dostał jasne polecenie, żeby zatrzymać wsparcie dla koczujących w parkach w mieście. - Nic nie damy tym rodzinom. Chcemy zaspokajać potrzeby tych ludzi w innych rodzimych prowincjach, żeby już nie migrowali i nie wracali do Kabulu - stwierdza.
Afganistan wraca do prawa szariatu
Zahra Nabi, afgańska dziennikarka wciąż pracująca w Kabulu, nie ukrywa, co myśli na temat nowej władzy w kraju. - Talibowie to grupa terrorystyczna, której ręce są splamione krwią mojego ludu. Nie ma dobrych stron ich rządów. Czego możemy oczekiwać po grupie terrorystycznej, która przeprowadziła wiele ataków i zabiła wielu ludzi? - mówi.
Prawa kobiet po dojściu talibów do władzy zostały drastycznie ograniczone. Kto może być sojusznikiem kobiet w walce o ich prawa w kraju, w którym brak równouprawnienia jest wpisany w kulturę obecnie rządzących? - Musimy bronić swoich praw. Nikt nam ich nie da. Tym razem afgańskie kobiety muszą walczyć o swoje prawa krok po kroku, bo później sytuacja będzie trudniejsza i będziemy grzebane żywcem w naszych domach - uważa Zahra Nabi.
W ostatniej wojnie w Afganistanie zginęły dziesiątki tysięcy mężczyzn. Kobiety, które stały się przez to jedynymi żywicielkami rodzin, wraz ze stratą męża czy ojca znalazły się w szczególnie trudnej sytuacji. Na jaką sprawiedliwość i z czyich rąk mogą liczyć osoby, które pracowały dla poprzedniego rządu? Czy wprowadzone przez talibów prawo szariatu chroni wszystkich bez wyjątku?
Cieszący się dużym szacunkiem wśród mieszkańców talibski sędzia przedstawia wartości szariatu. Mohamad Menum, jak mówi, decyduje o wszystkich sprawach w centralnych dzielnicach Kabulu. - Szariat to przede wszystkim opowiadanie się po stronie biednych. Szariat zabrania kradzieży, a funkcjonariusze poprzedniego reżimu kradli. Tamten system nie miał nic wspólnego z szariatem. Gdzie było prawo szariatu za poprzednich rządów? Systemu islamskiego nie stosowano. Oto prawdziwy szariat, poprzednia władza nie miała z tym nic wspólnego - uważa.
- Ci, którzy żyją na prowincji czy na wsi w większości przestrzegają prawa szariatu, ale nie takiego, jaki wprowadzają talibowie albo inni dżihadyści. Ich wersja szariatu jest niezgodna z islamskim prawem. Wiemy to, bo jesteśmy muzułmanami - zapewnia Zahra Nabi.
W sprawach dotyczących przemocy wobec kobiet poprzednie afgańskie sądownictwo wykorzystywało w procesie orzekania sędziów kobiety. Czy system szariatu także je uwzględnia? - Na razie nie widzimy potrzeby powoływania kobiet sędziów. Najpierw skargi trafiają do ulemów. Nauczyciele prawa religijnego rozstrzygają również sprawy kobiet. W szariacie istnieją osobne procedury, nikt nie może zaznać niesprawiedliwości - przekonuje Mohamad Menum.
Podziały wśród talibów
Nowy system prawny wprowadzono zdecydowanie i szybko. Czy w innych sprawach władza talibów jest równie jednomyślna? Okazuje się, że flaga islamskiego państwa religijnego skrywa wewnętrzne podziały wśród talibów. - Nie są zjednoczoną grupą. Są podzieleni na dwie główne grupy. Ci talibowie, którzy są Afgańczykami, są dobrzy dla ludzi i ojczyzny - przyznaje Zahra Nabi.
Wielu z nich to bojownicy z terenów wiejskich z południa kraju, którzy po raz pierwszy opuścili nawet nie swoją prowincję, a powiat. Przyglądają się dotąd nieznanym atrakcjom życia. Należą do stronnictwa Mułły Barradara. Jego grupa jest bardziej liberalną i dążącą do większego zbliżenia ze społecznością międzynarodową, frakcją u władzy w Afganistanie. Była również gotowa stworzyć islamski rząd uwzględniający udział mniejszości etnicznych w kraju.
Po drugiej stronie stoją zahartowani w walkach, dobrze wyposażeni, fanatyczni bojownicy z zamkniętej frakcji Hakaniego i ich popleczników. - Grupa Hakaniego jest najsilniejsza. Ideologia i dowództwo jest powiązane z Pakistanem - tłumaczy Zahra Nabi.
Frakcja skupiona wokół siatki Hakaniego uważana jest za najbardziej konserwatywne skrzydło talibów, które nie chce angażować się w kontakt zwłaszcza ze światem Zachodu. Ma najbardziej radykalny program w polityce zewnętrznej i wewnętrznej, w tym w kwestii praw kobiet i statusu mniejszości etnicznych. Dzięki brutalnej taktyce oraz największym sukcesom na polu bitwy siły Hakaniego skupiły w islamskim emiracie talibów większość władzy. To do nich należy między innymi ministerstwo spraw wewnętrznych czy wywiadu.
2 listopada w pobliżu szpitala wojskowego w Kabulu dochodzi do zamachu bombowego. Zamachowiec wysadza się w powietrze przed punktem kontrolnym. Niedługo potem drugi. Pozostali wdzierają się na teren i otwierają ogień. Początkowo zaskoczeni talibowie szybko się mobilizują i ściągają znaczne siły. Odcinają główne ulice i podrywają do walki zdobyte na armii afgańskiej helikoptery.
Ostatnie kordony bezpieczeństwa stanowią wyłącznie siły Hakaniego i współpracujących z nim bojowników ministerstwa wywiadu. Atmosfera jest napięta. Widać, że talibowie nawzajem sobie nie ufają. Karetki co chwilę wywożą rannych i zabitych. Z sąsiadującego, z miejscem ataku, szpitala dziecięcego rodzice zabierają w popłochu leczone tam dzieci.
- O 21 dostaliśmy się przed szpital wojskowy. Wtedy talibowie kazali nam odejść. Byli wrogo nastawieni, chcieli zepsuć nam sprzęt - relacjonuje Zahra Nabi. W ataku i wywiązanej walce ginie pięciu zamachowców i 20 osób, w tym sześciu lekarzy. 50 osób jest rannych. Bilans może być jednak wyższy. Na miejsce przyjeżdża dowództwo różnych frakcji talibów. Nie jest jednak w stanie wydać wspólnego komunikatu.
Do zamachu przyznaje się ISK - tak zwane państwo islamskie w Chorasanie, które wypowiedziało wojnę talibom, uznając ich za marionetki USA. Ale czy na pewno doszło tu tylko do zamachu? - Potajemnie zapytałam jednego z lekarzy. Opowiedział, że to faktycznie był zamach bombowy, ale potem doszło do walki między talibami, dlatego nie pozwolili nam wejść - opowiada dziennikarka.
Wojna w Afganistanie trwała nieprzerwanie przez czterdzieści dwa lata. Wyniszczyła naród. Odebrała nadzieję. Na terenie kraju ścierały się ze sobą światowe mocarstwa i wspierane przez nie ugrupowania. Po ich obecności pozostały jedynie ślady. Z czasem wszystkie znikną. Czego najbardziej potrzebują teraz Afgańczycy? Czy ich naród po tak długim czasie wojny potrafi jeszcze żyć w pokoju?
- Nie chcemy niczego innego, prócz Bożego błogosławieństwa i pokoju w Afganistanie. Ludzie są wyczerpani. Świat powinien nas uznać za prawowity rząd Afganistanu. Gdyby nie inwazje i okupacje, zdobyłbym wykształcenie i robił coś innego. Spędziłem całe życie na wojnie, moje dzieci się w Helmandzie, troje nastolatków, reszta w młodszym wieku. Chcę, żeby się uczyły i zdobywały wykształcenie. Ludzie żyją tu poniżej granicy ubóstwa, w strasznych warunkach. Chcę tylko, żeby to się zmieniło - mówi jeden z talibów.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24