Jeden z dwóch oskarżonych o popełnienie tak zwanej zbrodni miłoszyckiej jednak nie wyjdzie na wolność. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu przedłużył w czwartek Ireneuszowi M. tymczasowy areszt do 31 października. Nieco ponad tydzień wcześniej ten sam sąd nie uwzględnił wniosku o przedłużenie aresztowania. Prokuratura wniosła zażalenie.
- Mamy do czynienia z postępowaniem, które dotyczy bardzo poważnego czynu - zbrodni zabójstwa ze zgwałceniem. Zgromadzony materiał dowodowy jest w mojej ocenie na tyle mocny, że w dużym stopniu uprawdopodabnia to, że oskarżony tego czynu się dopuścił, a w związku z tym jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że będzie wobec niego orzeczona surowa kara - tak mówił w czwartek rano, przed wejściem do gmachu wrocławskiego sądu apelacyjnego, prokurator Tomasz Krzesiewicz z Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej.
W ocenie prokuratora sprawa przed sądem toczy się sprawnie. Jest na końcowym etapie, w związku z czym - według niego - należy się spodziewać wyroku w najbliższych kilku miesiącach.
- Gdyby oskarżony miał opuścić zakład karny, gdy zakończy się odbywanie kary pozbawienia wolności, a także zostanie wobec niego uchylone tymczasowe aresztowanie, istnieje w mojej ocenie nader realna i rzeczywista obawa, że po prostu może uciec za granicę, czy też w inny sposób utrudniać to postępowanie - zaznacza prokurator.
Pierwsza decyzja: M. wychodzi na wolność
O 9.30 w sądzie rozpoczęło się posiedzenie po tym, jak 11 sierpnia sąd II instancji nieoczekiwanie nie uwzględnił wniosku sądu okręgowego o przedłużenie do 5 grudnia 2020 roku aresztu dla Ireneusza M. Rzeczniczka sądu tłumaczyła, że w ocenie jednoosobowego składu wniosek był "lakoniczny i nie pozwalał na uznanie, że istnieje przesłanka do przedłużenia tymczasowego aresztowania".
- Sąd ocenił, że sam zarzut surowości kary nie oznacza, że oskarżony będzie próbował ucieczki. Sąd apelacyjny powołał się na orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i regulacje polskiego prawa wskazujące, że tymczasowy areszt nie może zastępować kary pozbawienia wolności. A ten zastosowany wobec Ireneusza M. trwa już ponad trzy lata - mówiła sędzia Małgorzata Lamparska.
Zwykle taka decyzja jest wykonalna w trybie natychmiastowym. Ireneusz M. nie wyszedł na wolność tylko dlatego, że do 6 września odsiaduje jeszcze wyrok za gwałty i groźby karalne.
Jednak areszt
Zażalenie na decyzję wniosła prokuratura. W czwartek trzyosobowy skład sędziowski rozpoznał zażalenie i tym razem przedłużył oskarżonemu areszt do 31 października. Jak tłumaczyła po posiedzeniu Lamparska, sąd apelacyjny wskazał, że skład sędziowski orzekający po raz pierwszy miał rację co do ogólności samego wniosku, ale zaznaczył, że sąd nie może kierować się tylko jego treścią. Należy oceniać cały materiał dowodowy.
- Sąd apelacyjny, odwołując się do tego materiału wskazał, że rzeczywiście istnieje realna możliwość wymierzenia bardzo surowej kary. W konsekwencji takie zagrożenie zawsze powoduje, że istnieje obawa przed bezprawnym utrudnianiem prowadzonego postępowania sądowego. Sąd wskazuje także na to, że oskarżonemu wkrótce kończy się kara pozbawienia wolności, w związku z powyższym istnieje niebezpieczeństwo, że będzie starał się ukrywać. Tym bardziej że - jak deklaruje - jest osobą bezdomną, nie ma szczególnych związków osobowych, czy centrum życiowego - wyjaśnia Lamparska.
Decyzja zadowoliła prokuratora Krzesiewicza. - Sąd podzielił w całości argumentację przedstawioną w tym zażaleniu. Także pełen sukces. Doszło do wyeliminowania- nie boję się użyć tego sformułowania - skandalicznej decyzji sądu, który orzekał w poprzednim tygodniu (...). Są takie dowody, opinie biegłych, które wskazują, że ten człowiek na wolności jest osobą niebezpieczną. Jest duże prawdopodobieństwo, że na wolności mógłby dopuścić się poważnych czynów przeciwko zdrowiu i życiu (...). Oczywiście, trzy lata w areszcie to dużo czasu, ale wszystko odbywa się w majestacie prawa. To wyjątkowa sytuacja, wyjątkowy proces - mówi.
Z kolei obrońca Ireneusza M. Tomasz Stykała twierdzi, że decyzja sądu jest krzywdząca dla jego klienta, niekonstytucyjna i niezgodna z europejską konwencją.
M. już wcześniej karany za gwałty
Ireneusz M., zarzuty w sprawie brutalnego gwałtu i zabójstwa 15-letniej Małgosi, do którego doszło w sylwestrową noc z 1996 na 1997 rok, usłyszał w czerwcu 2017 roku. Na przesłuchanie w prokuraturze został doprowadzony z zakładu karnego, bo był w trakcie odbywania wyroku za gwałty i groźby karalne. Wcześniej także miał problemy z prawem. W 2010 roku został po raz pierwszy skazany - na 4,5 roku więzienia - za gwałty, usiłowanie gwałtów i groźby karalne.
Gdy w Miłoszycach doszło do zbrodni, M. był już mężem i ojcem dwójki dzieci. W sylwestrową noc bawił się w tej samej dyskotece, co Małgosia. Był też na posesji, na której dziewczyna zginęła. Kilka dni po znalezieniu zwłok nastolatki M. był przesłuchiwany przez śledczych. Jednak wówczas nie doszło do zatrzymania. A kilka lat później w sprawie oskarżono i skazano - jak się później okazało niesłusznie - Tomasza Komendę.
Dwóch oskarżonych
Nagie, porzucone na jednej z posesji w Miłoszycach, ciało Małgosi znaleziono zaledwie kilkadziesiąt kroków od miejsca, w którym dziewczyna witała Nowy Rok. W sprawie, na 25 lat pozbawienia wolności, skazano Tomasza Komendę. Później okazało się, że Komenda był niewinny.
Proces w sprawie "zbrodni miłoszyckiej" wciąż trwa. Norbert Basiura (zgodził się na podawanie swoich danych), drugi z oskarżonych w tej sprawie, odpowiada przed sądem z wolnej stopy.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24