Przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu ruszył proces dwóch mężczyzn oskarżonych o gwałt i zabójstwo nastolatki. Do zbrodni doszło ponad dwie dekady temu w niewielkich Miłoszycach (Dolnośląskie). Żaden z oskarżonych nie przyznaje się do winy.
Na początku rozprawy sędzia Marek Poteralski poinformował o dwóch zmianach w składzie sędziowskim. Wymieniono nie tylko ławniczkę, która jest klientką obrońcy jednego z oskarżonych, ale też jednego z ławników, który po poprzedniej rozprawie zrezygnował "z powodów osobistych".
Obrończyni Norberta Basiury (zgodził się na publikację swojego wizerunku i danych osobowych) złożyła wniosek o uzupełnienie opinii biegłych. Wniosła o doręczenie protokołów z przeprowadzonych opinii. - Kto izolował DNA, jaki był stan próbki, czy materiał dowodowy zabezpieczono tak, by mógł być dalej badany. Nie wiemy jak jest on zabezpieczony i w czyim jest posiadaniu, jak jest przechowywany i czy jego stan pozwoli na dalsze badania - mówiła Renata Kopczyk, obrończyni Norberta Basiury.
"Ja tego nie zrobiłem. Jestem osobą niewinną"
Następnie odczytano akt oskarżenia. Ireneusz M. potwierdził, że zrozumiał treść oskarżenia. Zadeklarował, że chce składać wyjaśnienia i chce uczestniczyć w procesie. - Ja tego nie zrobiłem, jestem osobą niewinną. Nie dokonałem tego czynu - powiedział M.
Jednocześnie przyznał, że feralnego wieczora był na dyskotece. A rower i alkohol pozostawił na posesji, gdzie później znaleziono martwą dziewczynę. - Jestem niewinną osobą na ławie oskarżonych, a osoby winne teraz siedzą i śmieją - stwierdził M.
Drugiego z oskarżonych wcześniej nie znał
Później pytania oskarżonemu zadawał prokurator, pełnomocnik rodziców ofiary i jej ojciec. Mężczyzna pytał o to, czy oskarżony wie, jakie dowody go obciążają. - Wiem jedno. Dowody, które potwierdzają moją niewinność, były zebrane w 1997 roku. Trzykrotnie DNA wykluczyło mój udział, odciski zębów wykluczyły mój udział - podkreślił M. I dodał: - Nie zgwałciłem jej. Te dowody są niewiarygodne, nie może znaleźć się tam moje DNA skoro mnie tam nie było.
Pytania oskarżonemu zadawali też obrońcy. - Czy kojarzy pan Norberta Basiurę? - zapytała pełnomocnik drugiego z oskarżonych. - Musiałem go widzieć, nie było opcji żebym go nie widział. Ale nie rozmawialiśmy. Znamy się od kilku dni z ławy oskarżonych - odpowiedział. Później nastąpiła druga seria pytań. Ojciec 15-latki wskazał, że M. bywał w mieszkaniu, które znajduje się około 100 metrów od domu Małgosi.
Podczas pierwszej rozprawy wyjaśnień nie zdążył złożyć drugi z oskarżonych. Sąd wyznaczył terminy kolejnych rozpraw i zdecydował o przedłużeniu aresztu tymczasowego dla M.
Po wyjściu z sali prokurator pytany był o to, czy coś - w złożonych przez M. wyjaśnieniach - go zaskoczyło. - Nie, nic mnie nie zaskoczyło - odpowiedział po chwili namysłu Dariusz Sobieski z Dolnośląskiego Wydziału Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. Dodał też: - Gdybyśmy znali wszystkie wyjaśnienia na ławie oskarżonych siedziałoby dzisiaj więcej osób.
Z kolei, mecenas Marcin Kostka, obrońca Ireneusza M. potwierdził, że - podobnie jak obrończyni Basiury - ma poważne wątpliwości, czy materiał dowodowy był prawidłowo zabezpieczony i "czy w ogóle był zabezpieczony".
Proces miał zacząć się tydzień wcześniej
Proces w sprawie tak zwanej zbrodni miłoszyckiej miał rozpocząć się 7 maja. Wówczas na sali pojawili się oskarżeni, ich obrońcy, prokurator oraz rodzina zamordowanej nastolatki wraz ze swoim pełnomocnikiem.
Nie udało się jednak nawet odczytać aktu oskarżenia. Wszystko dlatego, że obrońca Ireneusza M. zgłosił, że jedna z ławniczek jest jego klientką w innej sprawie toczącej się przed sądem pracy w Warszawie. Informacja zaskoczyła prokuratora, który poprosił o przerwę. Po niej oskarżyciel publiczny wniósł o wyłączenie ławniczki ze składu sędziowskiego. Taki sam wniosek złożył pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych, czyli rodziców zamordowanej nastolatki. O wyłączenie poprosiła też sama ławniczka.
Po rozpoznaniu sprawy, przez wylosowanego sędziego, zdecydowano o wyłączeniu ławniczki ze składu orzekającego. Na jej miejscu zasiądzie, wyznaczony wcześniej, ławnik zapasowy.
Na pierwszej zaplanowanej rozprawie, na sali, pojawiła się także rodzina Tomasza Komendy. To jego w 2003 roku skazano za gwałt i zabójstwo nastolatki, na 15 lat więzienia. Po apelacji wymiar kary zwiększono do 25 lat pozbawienia wolności. Po 18 latach spędzonych w zakładach karnych okazało się, że mężczyzna został niesłusznie pozbawiony wolności. W 2018 roku Komenda został uniewinniony przez Sąd Najwyższy.
Dwóch oskarżonych. Żaden nie przyznaje się do winy
Oskarżonymi o zgwałcenie i zabójstwo 15-letniej Małgosi są Ireneusz M., mężczyzna wcześniej karany za gwałty, który wciąż odsiaduje jeden z wyroków. I Norbert Basiura, który w trakcie sylwestrowej dyskoteki w Miłoszycach był ochroniarzem.
Przed zatrzymaniem pracował jako strażak. Po postawieniu mu zarzutów został zawieszony w obowiązkach. Po kilku miesiącach został zwolniony z tymczasowego aresztu. Przed sądem będzie odpowiadał z wolnej stopy. Mężczyźni zostali oskarżeni o to, że - w noc sylwestrową z 1996 na 1997 roku w Miłoszycach - wspólnie i w porozumieniu dokonali zabójstwa ze zgwałceniem 15-letniej Małgosi.
Basiura nie przyznaje się do winy. - Mam pewność, że nie było mnie na tym podwórku. Faktem jest, że byłem ochroniarzem na dyskotece, na której doszło do zbrodni, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mam z tym nic wspólnego. Nie popełniłem przestępstwa - mówił Basiura reporterowi "Uwagi" TVN.
Do winy nie przyznaje się też Ireneusz M. Zdaniem prokuratorów w zbrodni uczestniczył jeszcze jeden, nieustalony do tej pory, mężczyzna. Razem mieli zgwałcić i zabić nastolatkę.
Sylwestrowa noc
Sylwester 1996 roku dla Małgosi miał być pierwszym spędzonym poza domem. Na imprezę pojechała do oddalonych o kilka kilometrów od domu Miłoszyc. Towarzyszyła jej przyjaciółka.
15-latka bawiła się w grupie znajomych. Głównie dziewczyn. Choć od czasu do czasu w towarzystwie pojawiali się też chłopcy. Wypiła piwo. Zaczęło jej się kręcić w głowie.
O północy, tak jak inni, wypiła wino musujące. Po tym poczuła się jeszcze gorzej. Zaczęła wymiotować. Po pierwszej w nocy wyszła - w towarzystwie chłopaka poznanego na dyskotece - na dwór. To wtedy do dwójki podszedł nieco starszy od nich chłopak. Powiedział, że ma na imię Irek. Stwierdził, że jest bratem Małgosi i odprowadzi ją do domu. Chłopak nikomu nie wydawał się podejrzany. Uznali, że dziewczyna go zna.
"Sprawca zostawił takie dowody, jakby się podpisał"
Do domu miała wrócić o piątej rano pociągiem. Gdy nie wróciła, rodzice rozpoczęli poszukiwania. Pojechali do Miłoszyc. Gospodarza dyskoteki poprosili o sprawdzenie, czy ich córka nie została w środku. Nie było jej. Sprawdzili okolicę. Wrócili do domu. W końcu o zaginięciu telefonicznie powiadomili policję i pojechali z powrotem do Miłoszyc. Tego poranka kursowali tak kilka razy. Byli coraz bardziej zaniepokojeni. Dołączył do nich policjant. Rozpytywał sąsiadów. Z rodzicami Małgosi jeździł po wiosce. Bezskutecznie. Rodzice nastolatki pojechali do komisariatu oficjalnie zgłosić zaginięcie.
Po godzinie 13 znów byli w Miłoszycach. Zobaczyli mnóstwo policji i mieszkańców wsi. Powiedziano im, że przy stodole leży dziewczyna. Nieżywa, naga i poobijana. To była ich córka.
Ciało Małgosi leżało na sukience. Tej samej, którą ubrała kilkanaście godzin wcześniej. Lekarz pogotowia jako wstępną przyczynę zgonu zapisał: zgwałcenie, wykrwawienie, zamarznięcie. Obok znaleziono czarną wełnianą czapkę. Było też kilka włosów. Z kolei na ciele ktoś zostawił ślady zębów.
- Sprawca zostawił takie ślady, jakby się podpisał – mówili wówczas śledczy. Czapkę zabezpieczono, włosy oddano do badań, a do sprawdzenia pozostałości po ugryzieniach potrzebna była pomoc protetyków. Zrobiono specjalne odlewy szczęk. Pobierano próbki od uczestników zabawy i porównywano ze śladami znalezionymi na ciele nastolatki. Badano DNA z włosów. Zlecono szereg ekspertyz. Przesłuchiwano kolejnych świadków.
Ponad 80 tomów akt i 133 świadków do przesłuchania
Autor: tam/gp,ec / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław