|

Małe szkoły znikają, rząd obiecuje ratunek. "Leczenie nowotworu polopiryną"

Barbara Nowacka na sejmowej komisji o likwidacji szkół
Barbara Nowacka na sejmowej komisji o likwidacji szkół
Źródło: Sejm RP

Tylko na Lubelszczyźnie kurator zgodził się na zamknięcie większej liczby szkół niż rok wcześniej zlikwidowano w całej Polsce - wynika z ustaleń tvn24.pl. Ministra edukacji Barbara Nowacka przekonuje, że "nie dzieje się nic niebywałego", ale przyznaje też: - Jeśli gdzieś nie funkcjonuje szkoła, to samorząd też za chwilę przestanie być potrzebny.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Gdy wójt, burmistrz czy prezydent miasta chcą zlikwidować placówkę oświatową, potrzebują do tego dwóch rzeczy: uchwały rady gminy, a potem opinii kuratora. Ci drudzy od kilku lat dzięki minister Annie Zalewskiej mają w tej kwestii prawo weta. Mogą samorządowcom powiedzieć "nie". I w ten sposób ochronić szkołę.

W ostatnich latach kuratorzy robili to często. Jednak, jak podkreślają ekspertki, nierzadko bez oparcia w obowiązującym prawie. W analizie autorstwa Katarzyny Liszki-Michałki i Katarzyny Sekuły "Powody negatywnych postanowień kuratorów oświaty w procedurze likwidacji lub przekształcenia szkół oraz placówek publicznych" czytamy m.in., że kuratorzy często sięgali po przesłanki "pozaprawne, arbitralne i ocenne".

Tłumacząc z języka prawnego na życiową praktykę - często nie zgadzali się na likwidację szkół, bo właśnie to wydawało im się słuszne. A portal tvn24.pl ustalił, że między 2016 a 2019 rokiem nie zgodzili się na zamknięcie co najmniej 400 szkół. Nawet takiej, gdzie było ledwie kilkunastu uczniów.

Z kolei z danych, które 3 kwietnia przekazała posłom ministra Barbara Nowacka wynikało, że w minionych latach odsetek zgód na zamknięcie placówki wynosił od 70 do 84 proc.

W związku z tym, że najwięcej wniosków o likwidację szkół wpływa tuż po wyborach samorządowych, a kalendarz wyborczy sprzyja wtedy zamykaniu małych placówek, w tvn24.pl od kilku tygodni przyglądamy się bliżej tegorocznej odsłonie "akcji likwidacja".

Temat budzi wiele emocji, również politycznych. Bo rozczarowani zamykaniem małych wiejskich placówek rodzice i pracujący w nich nauczyciele to w końcu potencjalni wyborcy. Dlatego posłowie piszą w sprawach małych szkół liczne interpelacje. I dlatego też na 3 kwietnia zwołali w tej sprawie specjalne posiedzenie sejmowej komisji edukacji. Posłowie PiS oczekiwali, że ministra Barbara Nowacka będzie się tłumaczyć z niewystarczającego - ich zdaniem - chronienia małych placówek.

Posłanka Lidia Burzyńska z PiS, w przeszłości nauczycielka historii, mówi: - Nad polską edukacją zawisło widmo.

Jakie? Przyjrzyjmy się.

Szkoły na wschodzie znikają częściej

Wnioskodawczynią posiedzenia komisji o likwidacjach szkół była posłanka Burzyńska, wybrana do Sejmu z okręgu częstochowskiego. Podkreślała, że występuje przed posłami również jako nauczycielka z niemal 30-letnim stażem i wie, co w praktyce oznacza zlikwidowanie szkoły. - To jest nic innego, jak pozbawienie społeczności lokalnej wszelkiej działalności kulturalno-społecznej - mówiła.

Chciała przede wszystkim poznać tegoroczne statystyki na temat likwidacji szkół, z podziałem na województwa i typy szkół.

Ministra Barbara Nowacka zaczęła odpowiedź na jej pytania o statystyki demograficzne. Liczba dzieci w wieku od 7 do 14 lat ma według przedstawionych przed nią prognoz w 2034 roku spaść o 19,5 proc., a w 2060 - przy ostrożnych szacunkach o 30 proc., przy najbardziej dramatycznych o nawet 48,3 proc.

- Cieszę się, że ta komisja jest, bo temat funkcjonowania małych szkół jest jednym z ważniejszych tematów - twierdziła ministra. - Musimy wszyscy zdać sobie sprawę, że stoimy przed potężnymi zmianami demograficznymi. Zadaniem państwa jest ratowanie lokalnych społeczności i to troska każdego z nas, bez względu na przynależność polityczną - dodawała.

NOWACKA
NOWACKA

Dla posłów miała przygotowane dane, ale bardzo ogólne. Według Nowackiej kuratorzy rozpatrzyli w tym roku 208 wniosków o likwidację szkół i zgodzili się na zamknięcie 112 placówek.

Informacja ta nie została jednak przygotowana na piśmie, na co uwagę zwracała posłanka PiS Joanna Borowiak. Nie zawierała też odpowiedzi na wszystkie pytania posłów PiS. - Wróciła do władzy Platforma, wróciły stare problemy - komentowała Borowiak.

My o likwidacjach szkół wiemy więcej, niż dowiedzieli się w czwartek posłowie. Oto co ustaliliśmy.

Tvn24.pl udało się pozyskać do 3 kwietnia oficjalne dane z dziewięciu spośród 16 kuratoriów oświaty (dolnośląskiego, lubelskiego, małopolskiego, podkarpackiego, pomorskiego, śląskiego, świętokrzyskiego, wielkopolskiego i zachodniopomorskiego). W niektórych, jak na przykład na Śląsku - nie we wszystkich sprawach kuratorzy już wydali ostateczne decyzje, więc liczba placówek do likwidacji może jeszcze wzrosnąć.

Z zebranych przez nas danych wynika, że kuratorzy wydali zgodę na likwidację 175 placówek. To więcej niż w całej Polsce w każdym z trzech ostatnich lat.

Dlaczego ta liczba jest inna - wyższa - niż wskazana na komisji przez Nowacką? Bo kuratorzy informowali nas o wszystkich typach likwidowanych placówek, np. również o liceach dla dorosłych. Każde kuratorium raportuje te dane nieco inaczej. Dopytywana przez nas Nowacka potwierdziła, że jej dane obejmują jedynie szkoły podstawowe i szkoły ponadpodstawowe dla dzieci i młodzieży.

Z ustaleń tvn24.pl wynika, że w tym roku najwięcej szkół zniknie w województwie lubelskim. To tam samorządowcy złożyli wnioski o zgodę na likwidację aż 78 placówek i w przypadku 68 otrzymali zgodę.

Dla porównania - w zeszłym roku w całej Polsce zlikwidowano 60 szkół.

Aktualnie czytasz: Małe szkoły znikają, rząd obiecuje ratunek. "Leczenie nowotworu polopiryną"

Szkoły aktualnie częściej znikają na wschodzie Polski. W czołówce pod względem planowanych zamknięć jest też Podkarpacie, gdzie kurator zaakceptował aż 26 spośród 33 wniosków.

Na drugim biegunie jest województwo zachodniopomorskie, gdzie do kuratorium wpłynęło zaledwie dziewięć wniosków, a kuratorium zgodziło się na zamknięcie tylko jednej szkoły.

Katarzyna Kretschmer-Krawiec z zachodniopomorskiego kuratorium przypomina, że kurator musi trzymać się przepisów. - Uchwały zamiarowe w sprawie likwidacji szkół zawsze podejmują radni z danego terenu - tłumaczy urzędniczka. - Kurator je opiniuje, każdą sprawę analizując odrębnie, bo każda sytuacja jest inna. Wpływające do kuratorium uchwały o zamiarze likwidacji szkoły są dokładnie analizowane. Pracownicy kuratorium wnikliwie badają sytuację, w każdym takim przypadku biorąc pod uwagę głównie dobro uczniów. 

- Kluczowy jest warunek zapewnienia uczniom przez organ prowadzący możliwości kontynuowania nauki w innej szkole publicznej tego samego typu - przypomina Kretschmer-Krawiec.

Jak przebiega proces likwidacji szkoły.jpg
Jak przebiega proces likwidacji szkoły.jpg

One (na razie) zostają

Jedną z placówek, która uciekła spod ostrza, jest Szkoła Podstawowa im. Józefa Piłsudskiego w Jakuszach. To najmniejsza placówka w gminie Trzebieszów. Obecnie uczy się tam 46 dzieci (w tym dziewięcioro w zerówce), ale prognozy demograficzne są nieubłagane i wynika z nich, że w roku szkolnym 2028/2029 dzieci będzie już zaledwie 25, w tym w zerówce tylko dwójka. Dziś w szkole pracuje 14 nauczycieli i troje pracowników obsługi.

Szkoła Podstawowa im. Józefa Piłsudskiego w Jakuszach
Szkoła Podstawowa im. Józefa Piłsudskiego w Jakuszach
Źródło: Mapy Google

Kurator nie zgodził się na zamknięcie szkoły nie dlatego, że uznał te liczby za optymalne, a dlatego, że dopatrzył się uchybień formalno-prawnych. Jego zdaniem władzom gminy nie udało się skutecznie poinformować rodziców o zamiarze zamknięcia szkoły. A to warunek konieczny, by zgodę otrzymać.

- Społeczność lokalna nie będzie musiała jeździć z dziećmi te kilkanaście kilometrów dalej, aby dzieciaki mogły chodzić do szkoły - cieszył się w rozmowie z Radiem Podlasie wojewoda lubelski Krzysztof Komorski.

Ale to wcale nie jest takie pewne, bo gmina skorzystała z możliwości odwołania się do ministry edukacji. I czeka teraz na ostateczną decyzję.

Tymczasem rodzice żalą się, że szkoła i tak zamykana jest po cichu, bo nie dostała zgody na prowadzenie świetlicy. A to spowodowało, że część rodziców przenosi dzieci do placówki w Trzebieszowie, gdzie jest lepsze zaplecze opiekuńcze i dzieci mogą spędzić więcej czasu, gdy ich rodzice pracują.

Kujawsko-pomorska kurator oświaty Grażyna Dziedzic powiedziała "nie" likwidacji podstawówki w Kiełpinie, w gminie Tuchola. "Likwidacja szkoły podstawowej w Kiełpinie wpłynie negatywnie na publiczną sieć szkół, ponieważ wprowadzenie dwuzmianowości przyczyni się do ograniczenia czasu dzieci i młodzieży na odpoczynek, co jest niezgodne z artykułem 31 Konwencji o Prawach Dziecka przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne ONZ" - uzasadniła.

Po przyjęciu dzieci z Kiełpina na dwie zmiany miałaby pracować Szkoła Podstawowa nr 3 w Tucholi.

Szkoła Podstawowa w Kiełpinie
Szkoła Podstawowa w Kiełpinie
Źródło: Mapy Google

Władze gminy Bogoria (woj. świętokrzyskie) chciały zamknąć szkołę podstawową w Niedźwiedziu, w której uczy się 50 dzieci. Nie jest to bardzo mała szkoła, ale tylko pozornie. W rzeczywistości dziś w klasach drugiej, czwartej i siódmej nie ma ani jednego dziecka, a na liczebność placówki największy wpływ ma grupa 20 uczących się w niej przedszkolaków. Samorządowcy w uchwale intencyjnej przekonywali: "Zajęcia muszą odbywać się w klasach łączonych, co jest niekorzystne dla dzieci. Wadą klas mało licznych jest zbyt mała liczba kolegów i koleżanek i w konsekwencji zatarcie poziomu rywalizacji, satysfakcji i prawidłowych relacji między uczniami".

Ale temu też kurator Piotr Łojek był przeciwny. Uważał, że warunki, w których uczą się dzieci, ulegną pogorszeniu. Gmina zaskarżyła tę decyzję do ministerstwa i czeka na ostateczne rozstrzygnięcie.

Szkoły w kawałkach

Zachodniopomorski kurator nie zgodził się na zamknięcie m.in. Szkoły Podstawowej im. Młodych Ekologów w Czelinie (gmina Mieszkowice). To placówka, w której obronie kilka tygodni wcześniej pisał poseł PiS Marek Gróbarczyk, przekonując:

Likwidacja tych instytucji publicznych to poważny cios dla dzieci, które będą zmuszone do dalszego dojazdu do odległych placówek, ale także dla całej społeczności, która bez tych szkół straci jedno z najważniejszych miejsc integracji.
Marek Gróbarczyk

Kurator zaznaczył, że główną przesłanką organizowania i utrzymania sieci szkół podstawowych powinna być przede wszystkim korzyść dla lokalnej społeczności "wyrażająca się poprzez poprawę warunków nauki dzieci, a nie spodziewane obniżenie kosztów utrzymania szkół". A do tego rodzice są szkołą w Czelinie stale zainteresowani, czego dowodem ma być fakt, że tylko 10 dzieci z jej obwodu jest dowożonych do podstawówki w Mieszkowicach.

Nie będzie też likwidacji szkoły podstawowej w Gieraszowicach, w gminie Łoniów (woj. świętokrzyskie). Placówka miała zostać przekształcona w szkołę filialną podstawówki w pobliskich Sulisławicach. W efekcie w Gieraszowicach uczyłyby się jedynie dzieci z klas 1-3. Przed takim przekształceniem według prawa konieczna jest likwidacja placówki. Nie zgodził się na nią kurator Piotr Łojek.

Szkoła podstawowa w Gieraszowicach (gmina Łoniów)
Szkoła podstawowa w Gieraszowicach (gmina Łoniów)
Źródło: Mapy Google

Tymczasem to, co próbowały zrobić władze gminy, jest jednym z rozwiązań, jakie rozważane są w Ministerstwie Edukacji Narodowej.

Barbara Nowacka pracuje nad tzw. uelastycznieniem sieci szkół. Chce dać większą swobodę w dzieleniu podstawówek "na kawałki". Dzięki temu mogłyby powstawać m.in. wiejskie centra edukacyjno-opiekuńczo-kulturalne, gdzie oprócz klas 1-3 działałyby np. kluby malucha, oddziały przedszkolne czy dzienne domy opieki dla seniorów.

Nowacka mówiła o tym również podczas komisji sejmowej. - Konieczne jest uproszczenie tworzenia szkół filialnych. Dla samorządowców to duże wyzwanie. Nie uważam, żeby to wyzwanie powinni dźwigać - komentowała Nowacka.

Dziś gminy potrzebują zgody na likwidacje szkoły, by móc utworzyć filię składającą się tylko z klas 1-3, a starsze dzieci dowozić do większej miejscowości. Ta procedura budzi wiele napięć w lokalnych społecznościach i zajmuje dużo czasu - mnożąc koszty i konflikty.

Barbara Nowacka zapowiadała również działania, nad którymi pracuje obecnie z innymi ministrami. To m.in. wsparcie dziennych opiekunów, którzy mogliby na terenach szkół zajmować się dziećmi w wieku żłobkowym (współpraca z ministerstwem pracy) czy programy międzypokoleniowe, dzięki którym młodzież mogłaby uczyć seniorów umiejętności cyfrowych (z resortem cyfryzacji, trwa już pilotaż). Nowacka obiecywała też program infrastrukturalny, dzięki któremu małe szkoły mogłyby inwestować m.in. w podjazdy dla wózków czy specjalne wejścia do szkół dla seniorów.

Joanna Borowiak (PiS) komentowała: - Pieśń przyszłości. Słyszymy: "planujemy", "przeznaczymy", "wyasygnujemy", "wiemy, jak to zrobić". Tylko nie widać tego! Państwo rządzicie drugi rok, a my tylko słyszymy, co państwo planują.

Jeszcze bardziej krytyczny był Zbigniew Dolata (PiS): - To leczenie nowotworu polopiryną. Od mieszania herbata nie będzie słodsza. Trzeba pieniędzy.

Jego zdaniem znacznie większych niż zakłada Nowacka. Ta nie zrażała się, obiecywała dodatkowe fundusze dla małych szkół i obiecywała, że "ludzie zobaczą te zmiany".

Większość komisji przebiegała jednak w znanym schemacie - posłowie PO i PiS spierali się, za czyich czasów zamknięto więcej szkół i kto dał nauczycielom większe podwyżki.

A Nowacka wypominała: - Likwidacja gimnazjów nie była lekarstwem na demografię. Nie była też zadbaniem o dobrostan dzieci.

Apelowała też do posłów i samorządowców z PiS, by przestali wykazywać się hipokryzją i z jednej strony mówić o ratowaniu małych szkół, a z drugiej przychodzić z prośbami o zamknięcie bardzo drogich szkół w ich regionach. Komisję opuściła po godzinie i 10 minutach, z posłami został jej zastępca Henryk Kiepura (PSL).

Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich mówił na komisji, że rośnie "luka oświatowa", czyli różnica między tym, co państwo przekazuje na prowadzenie szkół a tym, co w rzeczywistości samorządy wydają na oświatę. Według danych ZMP w 2017 roku ta luka wynosiła 17 mld zł, a w 2023 już 42 mld zł.

Przywoływał też dane demograficzne - w 2023 roku w 30 polskich gminach urodziło się mniej niż dziesięcioro dzieci (w każdej z nich). 

I podkreślał: - Samorządowcy nie są wrogami małych szkół.

A czego chcą? - Żeby wreszcie została przerwana sektorowa niemoc. Żeby szkoły były ośrodkami wielofunkcyjnymi - mówił Wójcik. - Chcemy, żeby w szkołach działały biblioteki publiczne, świetlice dla seniorów, punkty apteczne, instytucje kultury. To wszystko jest dziś niemożliwe. A my chcemy, żeby tę infrastrukturę szkół można było wykorzystywać racjonalnie. Dajmy szansę tym dzieciom na normalny rozwój, bo one nie będą się rozwijać, kiedy w klasie będzie jedno dziecko czy nawet czworo - dodawał.

I podkreślał, że strona samorządowa oczekuje, iż jeszcze w kwietniu rząd przedstawi konkretne rozwiązania umożliwiające uelastycznienie struktury szkół. - Prosimy o większą autonomię - mówił. I przypominał: - To nie tylko problem wsi. Jedna trzecia małych szkół działa w miastach.

Taką mamy demografię

O niekorzystne prognozy demograficzne zapytaliśmy Grzegorza Pochopnia z Centrum Doradztwa i Szkoleń OMNIA. - Niż demograficzny przybrał znaczne rozmiary i nic nie wskazuje na jego radykalne odwrócenie - przypomina ekspert i przytacza szereg danych.

Od września tego roku w przedszkolach znów będzie około 10 proc. mniej trzylatków niż rok wcześniej, a potem, od września 2026 r., znów około 10 proc. mniej. W szkołach podstawowych wyraźne skutki będą widoczne od 2028 r. Rocznik siedmiolatków będzie wynosił wtedy ok. 330 tys. (obecnie to ponad 400 tys.).

0910N388XR PIS DNZ RYDZEK
Kryzys demograficzny
Źródło: TVN24

- Wydaje się, że nie ma sensowniejszej odpowiedzi na niż demograficzny niż pozwolenie na dość swobodne łączenie uczniów po klasie trzeciej, w klasach od czwartej do ósmej w szkołach większych - ocenia Grzegorz Pochopień. I dodaje: - Zapewne nie uda się powstrzymać likwidacji wielu szkół.

Równocześnie przyznaje, że gdyby udało się uelastycznić strukturę, to i część likwidacji można powstrzymać. A na tym zyskaliby uczniowie. Bo nie chodzi tylko o łagodzenie finansowych skutków zmian demograficznych, o których sporo mówią samorządowcy.

- Trzeba podkreślić realne korzyści edukacyjne dla uczniów, związane z możliwością kształcenia się w szkołach mających szansę zatrudniać nauczycieli o wyższych kwalifikacjach. I nie myślę tu wyłącznie o formalnych kwalifikacjach. To też możliwość kontaktu z większą liczbą rówieśników oraz uczenia się w lepiej wyposażonych pracowniach - podkreśla Pochopień.

- Najmniej wierzę w to, że uda się samymi transferami finansowymi rozwiązać problemy związane z niżem. Można je łagodzić finansowaniem, owszem, ale skala niżu jest zbyt wielka, aby udawać, że można to rozwiązać tylko pieniędzmi. Zresztą, o ile wiadomo, nic nie wskazuje, aby te pieniądze miały się pojawiać - podsumowuje ze smutkiem.

Czytaj także: