Nocna sprzedaż alkoholu pod lupą. Lekarze apelują o zmiany w prawie

Radni zdecydują o pilotażowym zakazie sprzedaży alkoholu nocą
Zakaz sprzedaży alkoholu na razie dotyczy centrum
Źródło: TVN24
W rządowym projekcie nowelizacji ustawy alkoholowej nie ma nic o nocnej prohibicji - ubolewa samorząd lekarzy. - Tego rodzaju zakazy mają służyć nie tylko ograniczaniu dostępu do osób już uzależnionych, ale też zahamowaniu promowania bardzo niebezpiecznych wzorców picia - podkreślała podczas środowej debaty w Naczelnej Izbie Lekarskiej dr Maria Libura, ekspertka ds. zdrowia publicznego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Przeciwnicy nocnego ograniczenia w sprzedaży alkoholu twierdzą, że straci na tym budżet państwa.
Kluczowe fakty:
  • Lekarze apelują o większe ograniczenie dostępności alkoholu. Naczelna Izba Lekarska domaga się zwłaszcza wprowadzenia ogólnopolskiego zakazu nocnej sprzedaży alkoholu.
  • Skala problemu alkoholowego w Polsce jest ogromna. Lekarze opisują dramatyczne przypadki zdrowotne, związane z nadużywaniem alkoholu.
  • Eksperci przekonują, że społeczne i ekonomiczne koszty picia alkoholu są gigantyczne, a wpływy z podatku akcyzowego niewspółmiernie niskie.
  • Więcej artykułów o tematyce zdrowotnej znajdziesz tutaj.

"Polska kraina trzeźwości" - tak brzmi tytuł środowej debaty zorganizowanej przez Naczelną Izbę Lekarską. Przewrotny, jeśli weźmiemy pod uwagę dane na temat spożycia alkoholu przez Polaków. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia w Polsce rocznie spożywa się 11,9 l czystego alkoholu na osobę. - 55 procent spożywanego dzisiaj alkoholu spożywamy jako Polacy w piwie. Niestety pokutuje w naszym społeczeństwie mit, że piwo nie jest alkoholem i my ten mit musimy jako lekarze, jako Naczelna Izba Lekarska z całą stanowczością zwalczyć - mówił prezes NIL Łukasz Jankowski, otwierając debatę.

OGLĄDAJ: Lekarz: ja muszę odmawiać przyjęcia na SOR, bo nie mam miejsc
pc

Lekarz: ja muszę odmawiać przyjęcia na SOR, bo nie mam miejsc

Ten i inne materiały obejrzysz w subskrypcji

Nie uwzględniono naszego postulatu

Samorząd lekarski wystosował w ostatnim czasie dwa apele. Do ludzi kultury i sportowców, w którym prosi te osoby o to, by nie brały udziału w reklamie alkoholu i firm, które go wytwarzają. Drugi do rządzących - o to, by w całym kraju został wprowadzony zakaz nocnej sprzedaży alkoholu. Pierwszy apel przyniósł już pewne rezultaty. - Kilkoro celebrytów w przestrzeni publicznej poinformowało już, że odrzucają propozycje udziału w reklamach, i to nie tylko wyrobów zawierających alkohol w stężeniu powyżej 0,5 procent, ale też wyrobów piwnych, tak zwanego piwa 0 procent - powiedział Jankowski.

Drugi nie znalazł odzwierciedlenia w projektowanych przez Ministerstwo Zdrowia przepisach. Przypomnijmy, 10 października do konsultacji społecznych został skierowany zmieniony, rządowy projekt ustawy alkoholowej. Pierwotna wersja, jaką znamy z marca tego roku, została rozszerzona między innymi o całkowity zakaz sprzedaży na stacjach benzynowych czy zakaz reklamy i promocji piwa. Nie uwzględniono w nim natomiast postulatu wysuwanego przez lekarzy - o wprowadzenie w całym kraju nocnej prohibicji. - My odnosimy się do stanowiska Światowej Organizacji Zdrowia, która to organizacja powiedziała wprost, że ograniczenie w dostępności do alkoholu jest jednym z udowodnionych działań, które powinny podjąć społeczeństwa, żeby to spożycie alkoholu ograniczyć - powiedział Łukasz Jankowski podczas środowej debaty w siedzibie NIL.

OGLĄDAJ: "Ogromny problem społeczny, którego nikt nie chce zauważyć", a pacjentów przybywa
pc

"Ogromny problem społeczny, którego nikt nie chce zauważyć", a pacjentów przybywa

Ten i inne materiały obejrzysz w subskrypcji

Organy państwowe nic kompletnie z tym nie robią

O tym, dlaczego nocne ograniczenia w sprzedaży alkoholu są konieczne, mówiła dr Maria Libura. - Nie tylko osoby uzależnione mają skłonność do tego, żeby pod wpływem impulsu wypić więcej. Dotyczy to również osób, które po prostu piją okazjonalnie. Pod wpływem alkoholu traci się przecież rozeznanie, to jest substancja psychoaktywna i jest o wiele większe ryzyko, że ktoś, kto nie miał zamiaru się upić, właśnie pod wpływem pierwszych dwóch piw stwierdzi, że teraz jest pora na to, żeby upić się do utraty fonii i wizji - mówiła. - Tego rodzaju zakazy mają służyć nie tylko ograniczaniu dostępu do osób już uzależnionych, ale też zahamowaniu promowania bardzo niebezpiecznych wzorców picia, które potem stwarzają czy podwyższają ryzyko uzależnienia - dodawała Libura.

O skutkach zdrowotnych długotrwałego picia wiedzą najwięcej lekarze dyżurujący na oddziałach internistycznych, na które trafiają osoby nadużywające alkoholu. - W większości to są pacjenci, którzy mają po prostu konsekwencje - psychiatryczne i somatyczne. To najczęściej marskość wątroby różnego stopnia, to są ostre zapalenia trzustki. Wypisaliśmy w poniedziałek ze szpitala czterdziestolatka, który trafił do nas z tym problemem i był na oddziale przez trzy tygodnie. To człowiek wykonujący ważny zawód odpowiedzialności publicznej i nie wiedzieliśmy, czy z tego wyjdzie. Widzimy ogromny problem w każdej skali, a organy państwowe nic kompletnie z tym nie robią - mówił prof. Leszek Czupryniak, specjalista chorób wewnętrznych, diabetolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Ładujemy w nich tonę leków

Osoby przewlekle pijące trafiają też często na oddziały internistyczne w szpitalach psychiatrycznych, takich jak Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych "Dziekanka" im. Aleksandra Piotrowskiego w Gnieźnie. - Około 20-30 osób, które zgłaszają się codziennie do izby przyjęć to są osoby z problemem alkoholowym. Mamy złe statystyki. Ludzie umierają na serce, na płuca, na raka, a nie z powodu alkoholu, bo tak wpisujemy w karty zgonowe i z tego idą statystyki - mówił pracujący kierujący interną w gnieźnieńskim szpitalu dr Marcin Karolewski. - Jeżeli miałem w zeszłym tygodniu trzy reanimacje, to te trzy reanimacje były związane z alkoholem, w tym dwie były osób poniżej 40. roku życia i tylko dwie z nich były udane. W zeszłym roku mieliśmy około 400 toczeń krwi, a przynajmniej jedna trzecia z nich była związana z alkoholem. To byli pacjenci z marskością wątroby. Oni są przywożeni do oddziałów totalnie wyniszczeni, bo przez pół roku potrafią pić, nie jeść, nie spożywają białek. Ładujemy w nich tonę leków, albumin, witamin, odżywiamy, dajemy krew - po to, żeby ratować życie i zdrowie ludzkie. I my to robimy i nie przestaniemy tego robić. Ale przyczyna jest alkoholowa i musimy zauważyć ten ogromny problem społeczny - mówił Karolewski.

Tymczasem, zdaniem dr Magdaleny Flagi-Łuczkiewicz, pełnomocniczki ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów OIL w Warszawie, specjalistki psychiatrii, rzeczywisty problem związany z alkoholem bywa w ogóle niedostrzegany. - Według ludzi nie jest wstydem pić, ale wstydem jest się leczyć z alkoholizmu - podkreślała. - Uzależnienie to choroba, w której istotną rolę ma problem z kontrolą impulsów. Chodzi nam o to, żeby ograniczyć to spożywanie alkoholu, które jest wtedy bardzo intensywne, żeby ograniczyć te impulsy sięgania. Jeśli utrudnimy dostęp, to wiadomo, że spożycie alkoholu spadnie - przekonywała Magdalena Flaga-Luczkiewicz.

Państwo nie zbankrutuje

Przeciwnicy nocnych ograniczeń w sprzedaży alkoholu mówią, że taki zabieg przyniesie szkody budżetowe. Jak powiedziała Anna Gołębicka, ekonomistka z Centrum Adama Smitha, taka argumentacja upada w zderzeniu z twardymi danymi, dotyczącymi wpływów z podatku akcyzowego i kosztów picia. - Akurat z tego powodu, że będziemy pili mniej alkoholu, państwo na pewno nie zbankrutuje - przekonywała, powołując się na dwa kluczowe raporty, opracowane przez Szkołę Główną Handlową. Prezentują one koszty społeczne wynikające ze spożywania alkoholu. W 2024 roku sięgnęły one 185 mld zł, podczas gdy w 2020 roku wartość ta była o połowę mniejsza. Przychody z tytułu podatku akcyzowego od napojów alkoholowych tak dynamicznie jednak nie rosły. W 2020 roku wyniosły niespełna 13,4 mld zł, a w 2024 roku około 14 mld zł. - Alkohol to są ogromne koszty hospitalizacji, leków, obsługi prokuratorskiej, sądowej, więziennej, a także utracone korzyści, związane z tym, że ktoś nie przychodzi do pracy, że nie płaci podatków, że za szybko umiera - wyliczała Anna Gołębicka.

Czytaj także: