Biały Dom poinformował we wtorek, że powiązani z Al-Kaidą bojownicy z ugrupowania Chorasan, których pozycje były jednym z celów poniedziałkowych nalotów, byli "od miesięcy" planowali zamachy w Europie lub Stanach Zjednoczonych. Jak poinformowało Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, po wtorkowych atakach koalicji pod wodzą USA zginęło co najmniej 120 dżihadystów: 70 członków Państwa Islamskiego oraz 50 Al-Kaidy.
Arabia Saudyjska potwierdziła swój udział w koordynowanej przez USA operacji lotniczej przeciwko dżihadystom w Syrii.
Choć o tym, że siły USA dokonały nalotów przy wsparciu sojuszników (Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Bahrajn, Katar, Jordania) mówili wcześniej przedstawiciele Pentagonu oraz Barack Obama, władze tych krajów zwlekały z oficjalnym potwierdzeniem.
Sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon powiedział, że ataki lotnicze na pozycje dżihadystów nie zostały przeprowadzone na prośbę rządu Asada, jednak dodał, iż zgodnie z jego wiedzą, strona syryjska była o nich uprzedzona.
Barack Obama w liście skierowanym do kongresmenów poinformował, że nie można określić, jak długo będą trwały ataki na pozycje Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii
Photo shows before and after photos of target by #F22. This was the first time the F22 was used in a combat role. pic.twitter.com/bMma8rxnsK
— U.S. Dept of Defense (@DeptofDefense) September 23, 2014
Image of before and after photos of the finance center hit with Tomahawk missile. pic.twitter.com/HbgLoHzZ6u
— U.S. Dept of Defense (@DeptofDefense) September 23, 2014
Zamachy w USA lub Europie, zgodnie z informacjami Amerykanów, mieli planować bojownicy z ugrupowania Chorasan:
UAE foreign ministry statement confirming country's role in Syria strikes. http://t.co/SKbCFLuKAV
— Shane Harris (@shaneharris) September 23, 2014
Biały Dom potwierdził informacje przekazane wcześniej Reutersowi przez anonimowego urzędnika amerykańskiej administracji. Powiązani z Al-Kaidą bojownicy w Syrii od miesięcy planowali przeprowadzenie ataków na cele w Stanach Zjednoczonych lub Europie. Zgodnie z informacjami podanymi przez Biały Dom, ataki miały nastąpić niebawem.
Zjednoczone Emiraty Arabskie przyznały, że siły tego kraju wzięły udział w nalotach koordynowanych przez USA. Wcześniej oficjalne potwierdzenie nadeszło ze strony Bahrajnu.
Choć o tym, że siły USA dokonały nalotów przy wsparciu sojuszników (Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Bahrajn, Katar, Jordania) mówili wcześniej przedstawiciele Pentagonu oraz Barack Obama, władze tych krajów zwlekały z oficjalnym potwierdzeniem.
Obama, który wybiera się właśnie do Nowego Jorku, gdzie weźmie udział w sesji ONZ, zapewnił, że w czasie tego spotkania będzie dalej przekonywał partnerów USA do przyłączenia się do koalicji walczącej przeciwko dżihadystom.
Obama podkreślił, że USA - zgodnie z zapowiedziami - nie działają na własną rękę, a w koalicji z Bahrajnem, Arabią Saudyjską, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Katarem i Jordanią.
- Będziemy kontynuować realizację naszego planu. Będziemy szkolić i wspierać syryjską opozycję, która będzie najlepszą przeciwwagą dla reżimu Asada - powiedział Obama.
Rozpoczęło się wystąpienie Baracka Obama. Prezydent podziękował pilotom biorących udział w atakach.
Ataki sił USA i państw arabskich na pozycje Państwa Islamskiego (IS) w Syrii osiągnęły swój strategiczny cel. Pokazały ekstremistom, że ich brutalne ataki nie pozostaną bez odpowiedzi, że nie będzie dla nich bezpiecznych miejsc - powiedział gen. Martin Dempsey. - Chcieliśmy, żeby ISIL (Islamskie Państwo Iraku i Lewantu; wcześniejsza nazwa Państwa Islamskiego) wiedziało, iż nie ma dla niego bezpiecznych przystani, i z pewnością to osiągnęliśmy - powiedział przewodniczący kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA w wywiadzie udzielonym kilku dziennikarzom na pokładzie samolotu lecącego do Waszyngtonu. Gen. Dempsey przez tydzień przebywał z wizytą w Europie.
Bojownicy Państwa Islamskiego po nalotach USA i ich sojuszników przerzucają swoje siły w rejony terytoriów znajdujących się pod kontrolą Kurdów - poinformował rzecznik kurdyjskich sił.
Syryjski ambasador przy ONZ powiedział Reutersowi, że został poinformowany o nadchodzących atakach przez Samanthę Power - amerykańską ambasador przy tej organizacji.
- Nie prosiliśmy syryjskiego reżimu o zgodę na przeprowadzenie nalotów - poinformowała rzeczniczka Departamentu Stanu Jen Psaki. Psaki przypomniała przy tym, że USA przestrzegały jednak władze Syrii przed atakami na amerykańskie siły prowadzące ofensywę przeciwko dżihadystom.
- Nie uzgadnialiśmy naszych działań z syryjskim rządem. Nie informowaliśmy wcześniej wojsk syryjskich o szczegółach naszych planach, ani nie podawaliśmy dokładnych informacji dotyczących czasu operacji czy jej celów. Sekretarz stanu nie wysłał żadnego listu do syryjskiej dyplomacji - powiedziała Psaki, zaprzeczając tym samym informacjom syryjskiego MSZ.
Urzędnik amerykańskiej administracji powiedział Reutersowi, że ataki na pozycje dżihadystów w Syrii nie zostaną na razie przerwane, a ich tempo będzie zależało od kolejnych wyznaczonych celów
Iran nie dołączy do koalicji walczącej z dżihadystami? Wiadomo już, że prezydent Iranu Hasan Rowhani nie spotka się z Barackiem Obamą w czasie swojej wizyty w USA z okazji sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Choć Biały Dom już wcześniej oświadczył, że takiego spotkania się "nie spodziewa", we wtorek podobne spekulacje uciął sam Rowhani.
Dziennikarka NBC informuje z kolei, że Rowhani powiedział jej, iż naloty na pozycje dżihadystów w Syrii są nielegalne, bo nie wydała na nie zgody ONZ ani Syria. Jak podkreślił irański prezydent, jest to inna sytuacja niż w Iraku, gdzie działania USA zostały uzgodnione z irackim rządem:
.@HassanRouhani tells me U.S bombardment in Syria illegal because not authorized by UN or invited by Syria government unlike fight in Iraq
— Andrea Mitchell (@mitchellreports) September 23, 2014
Rozmowy o sytuacji na Bliskim Wschodzie także w Warszawie. Wicepremier i szef MON Tomasz Siemoniak spotkał się z sekretarzem sił lądowych USA Johnem McHugh'em:
W przeprowadzonych przez USA i ich sojuszników atakach zginęło co najmniej 70 bojowników Państwa Islamskiego - poinformowało Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka.
Amerykanie wystrzelili pociski Tomahawk z okrętów wojennych:
- Wciąż oceniamy efektywność ataków, ale wierzymy, że udało się nam zniszczyć to, co zamierzyliśmy - powiedział we wtorkowym wywiadzie radiowym rzecznik Pentagonu John Kirby. Szczegóły przedstawi zapewne w dzisiejszym przemówieniu prezydent Barack Obama.
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka twierdzi, że większość zabitych bojowników w prowincji Idlib na północnym zachodzie Syrii to cudzoziemcy. Według wcześniejszych doniesień tej organizacji, mającej siedzibę w Londynie, w nalotach zginęło również ośmioro cywilów, w tym troje dzieci. Jak sprecyzował szef Obserwatorium Rami Abdul Rahman, celem wtorkowych ataków był m.in. budynek mieszkalny wykorzystywany przez bojowników z Frontu al-Nusra, w jednej z dzielnic miasta Aleppo.
Biały Dom zapowiedział wystąpienie Baracka Obamy. Prezydent USA ma wystąpić przed wyjazdem do Nowego Jorku na sesję Zgromadzenia Ogólnego ONZ, czyli przed godz. 16.20 czasu polskiego.
Mieszkańcy Rakki, w której znajdowały się cele amerykańskich nalotów, uciekają z miasta - donosi agencja Reutera, powołując się na świadków. - Podczas gdy rozmawiamy, trwa exodus. Zaczął się rano. Ludzi uciekają na prowincję - powiedział agencji jeden z mieszkańców miasta.
Wspierana przez Zachód syryjska opozycja z zadowoleniem przyjęła ataki lotnicze sił USA i jej arabskich sojuszników, podkreślając że wzmocnią one walkę opozycji z reżimem prezydenta Baszara al-Asada. Tymczasem agencja Reutera dotarła do jednego z członków Państwa Islamskiego, który zagroził, że organizacja "odpowie na bombardowanie jej pozycji" i obciążył winą za naloty Arabię Saudyjską.
Zachód, w szczególności Amerykanie, wciąż ma nadzieję, że w sprawę rozwiązania problemu Państwa Islamskiego włączy się Turcja. Do tej pory uniemożliwiali to tureccy zakładnicy w rękach dżihadystów. Czy po ich uwolnieniu sytuacja się zmieni?
Pierwsza strona dzisiejszego "New York Timesa" nie pozostawia wątpliwości co do tego, co jest najważniejszym tematem w USA.
Tymczasem Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) podało, że od ubiegłego tygodnia do Turcji uciekło ok. 138 tys. syryjskich Kurdów. ONZ przygotowuje plany na wypadek przyjęcia wszystkich 400 tys. mieszkańców miasta Kobani po syryjskiej stronie granicy.
Do ataków na dżihadystów w Syrii samoloty amerykańskie (F/A-18 Hornet) startowały z lotniskowca USS George H.W. Bush pływającego po Zatoce Perskiej.
"The Telegraph" donosi, że ten mężczyzna informował na Twitterze o nalotach, zanim jeszcze potwierdzili je Amerykanie:
Breaking: Huge explosions shook the city in what might be the beginning of US airstrikes on ISIS HQs in Raqqa
— Abdulkader Hariri (@3bdUlkaed6r) September 23, 2014
Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieku w atakach USA zginęło co najmniej 50 bojowników powiązanego z Al-Kaidą Frontu al-Nusra.
Amerykanie nie prosili nas o pomoc w nalotach na pozycje Państwa Islamskiego w Syrii - powiedział w "Jeden na jeden" wicepremier i szef MON Tomasz Siemoniak. Dodał, że Stanom Zjednoczonym zależy jednak na wsparciu politycznym ze strony Polski. Szef MON uważa, ze Amerykanie nie planują inwazji lądowej wobec Państwa Islamskiego. Jego zdaniem, wystarczającą bronią przeciwko dżihadystom są naloty prowadzone w północnym Iraku i Syrii. - Uraz do kolejnej wojny irackiej jest tak duży, że praktycznie wykluczona jest tu opcja lądowa - powiedział Siemoniak. - Przy obecnym stanie techniki i zdolnościach amerykańskich sił powietrznych można bardzo zaszkodzić, i praktycznie uniemożliwić ofensywę Państwa Islamskiego - dodał.
Damaszek twierdzi, że o amerykańskich nalotach na dżihadystów w Syrii wiedział już "godziny wcześniej". Zdaniem syryjskiego MSZ powiadomił Damaszek o zamiarach USA nie kto inny jak sekretarz stanu USA John Kerry, nie bezpośrednio, ale przez list przekazany via Bagdad.
Radio Wolny Irak, powołując się na źródła w Rakce, informuje, że dżihadyści spodziewali się ataku tej nocy.
Sojusz Północnoatlantycki oznajmił, że państwa członkowskie NATO nie brały udziału w nalotach.
Odezwało się już rosyjskie MSZ, którego zdaniem amerykańskie naloty na Syrię to próba geopolitycznego działania "kosztem innych", która "destabilizuje sytuację".
Syryjska telewizja państwowa zapowiedziała niedługo "ważne oświadczenie" syryjskiego MSZ.
W układance koalicyjnej przeciwko Państwu Islamskiego brakuje jednego ważnego elementu:
Amerykańskie Centralne Dowództwo poinformowało, że celem ataku w Syrii było też ugrupowanie Chorasan (Khorasan) dowodzone przez 33-letniego Muhsina al-Fadhlego, który należał kiedyś do wewnętrznego kręgu Osamy bin Ladena. CENTCOM nazywa ich "doświadczonymi weteranami Al-Kaidy".
Zdjęcie poniżej ma przedstawiać zbombardowane pozycje Frontu Al-Nusra w Idlib. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka zginęło ok. 30 bojowników tego ugrupowania.
#Nusra location near #Idlib this morning after #US strike pic.twitter.com/MWMIZOSbFt
— Orwa Nyrabia عروة (@orwany) September 23, 2014
Naloty na dżihadystów w Syrii relacjonują także oczywiście media rosyjskie i irańskie. Jak podaje BBC, w obu przypadkach podkreślane jest "naruszenie suwerenności terytorialnej" Syrii.
Bojownik Państwa Islamskiego powiedział agencji Reutera, że organizacja odpowie na bombardowanie jej pozycji w Syrii przez koalicję pod kierownictwem USA. Obciążył winą Arabię Saudyjską o to, że pozwoliła na naloty. - Odpowiemy na te ataki. Saudyjczycy to ci, których należy obwiniać. Do ataków doszło z ich powodu - powiedział Reuterowi, używając obraźliwego określenia na rodzinę królewską w Arabii Saudyjskiej.
Syryjska Koalicja Narodowa, zrzeszająca opozycję w walce z reżimem prezydenta Baszara el-Asada, z zadowoleniem przyjęła amerykańskie naloty.
Wydając zgodę na ataki lotnicze na syryjskie pozycje dżihadystów z Państwa Islamskiego, prezydent USA Barack Obama otworzył nowy teatr działań wojennych, który będzie wymagał od Waszyngtonu "poważnego i ambitnego" podejścia - pisze we wtorek "Washington Post". Dziennik w komentarzu redakcyjnym, opublikowanym na jego stronie internetowej przed pierwszymi nalotami w Syrii, zwraca uwagę, że administracja prezydenta Obamy będzie musiała w tym kraju stawić czoło bardzo złożonej sytuacji, której nie rozwiąże się samymi bombardowaniami. Pierwszym zadaniem dla Amerykanów będzie przekonanie Turcji do zmiany dotychczasowej polityki i uzyskanie od niej pomocy. Sytuację jednak komplikują napięte relacje panujące między Ankarą a Kurdami, którzy są celem ataków dżihadystów z Państwa Islamskiego (IS) w Syrii i Iraku.
Syria potwierdziła, że Izrael zestrzelił jej samolot - podaje syryjska telewizja państwowa.
Agencja ENEX opublikowała zdjęcia, które mają przedstawiać zajmowany przez Państwo Islamskie budynek poczty w Rakce, jeden z celów amerykańskich nalotów.
Centralne Dowództwo poinformowało także, że ataki zostały wyprowadzone z wód międzynarodowych Morza Czerwonego i północnej Zatoki Perskiej.
Odpowiedzialne m.in. za Bliski Wschód amerykańskie Centralne Dowództwo (United States Central Command czyli USCENTCOM) poinformowało, że "partnerami" w nalotach na Państwo Islamskie w Syrii były: Arabia Saudyjska, Bahrajn, Jordania, Katar oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Jak donoszą amerykańskie media, w atakach na Syrię uczestniczyły samoloty F-22 Raptor. Byłby to debiut bojowy tych maszyn.
Nagranie, na którym ma być widać skutki amerykańskich nalotów na Idlib w Syrii.
Moment ago, a Syrian aircraft infiltrated Israeli airspace. IDF\\\'s Patriot air defense system intercepted the aircraft.
— IDF (@IDFSpokesperson) September 23, 2014
Przypomnijmy, jaki pomysł na pokonanie Państwa Islamskiego ma prezydent USA Barack Obama:
"Tańczyłbym na ulicy, ale zbyt się boję" - cytuje CNN reakcję na naloty jednego z mieszkańców Rakki.
USA i kraje sojusznicze przeprowadziły co najmniej 50 ataków z powietrza na pozycje Państwa Islamskiego w prowincjach Ar-Rakka i Dajr az-Zaur - podało opozycyjne Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka.
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka poinformowało, że celów nalotów było ok. 20. Ataki skupiły się głównie w samej Rakce i wokół niej.
Londyn oświadcza, że jego siły zbrojne nie wzięły udziały w nalotach na terytorium Syrii. Brytyjskie ministerstwo obrony dodaje, że cały czas toczą się na ten temat dyskusja, ale decyzja nie została podjęta.
Agencja Reutera podaje, że celem ataków lotniczych były także pozycje Frontu Al-Nusra, syryjskiego odgałęzienia Al-Kaidy, na północnym zachodzie Syrii.
Jak podaje BBC, do udziału w atakach przyznała się Jordania.
Dziesiątki bojowników Państwa Islamskiego zginęło lub zostało rannych w atakach lotniczych - poinformowało opozycyjne Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka.
Damaszek wielokrotnie powtarzał, że atak przeprowadzony na terytorium Syrii bez jej zgody będzie traktowany jako agresja.
Tymczasem syryjska telewizja państwowa podała, że Stany Zjednoczone poinformowały Damaszek z wyprzedzeniem o planowanych bombardowaniach pozycji Państwa Islamskiego. Trudno orzec jednoznacznie, czy jest to prawda, czy też sposób syryjskiej propagandy na zamaskowanie nieskuteczności syryjskiej obrony powietrznej. Według urzędników Pentagonu Asad nie został uprzedzony o rozpoczętych w nocy z poniedziałku na wtorek atakach.
Siły zbrojne USA i państw sojuszniczych rozpoczęły ataki lotnicze na pozycje Państwa Islamskiego w Syrii - poinformował w poniedziałek wieczorem czasu lokalnego rzecznik Pentagonu, kontradmirał John Kirby. Kirby nie sprecyzował, które konkretnie kraje uczestniczą obok USA w tych atakach. - Operacja trwa i nie jesteśmy w stanie podać w tej chwili szczegółów - powiedział rzecznik Pentagonu. Według proszącego o anonimowość przedstawiciela amerykańskiej administracji, na którego powołuje się agencja Reutera, w atakach na terytorium Syrii uczestniczyły kraje arabskie - Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Jordania i Bahrajn. Ich rola w operacji nie została sprecyzowana. Rolę pomocniczą odegrał Katar - dodało źródło.
- Mogę potwierdzić, że amerykańskie siły zbrojne i ich partnerzy podejmują działania wojskowe przeciw terrorystom z ISIL w Syrii, z użyciem myśliwców, bombowców i pocisków Tomahawk - powiedział w poniedziałek wieczorem czasu lokalnego rzecznik Pentagonu, kontradmirał John Kirby, używając wymiennej nazwy Państwa Islamskiego. Kirby nie sprecyzował, które kraje uczestniczą obok USA w tych atakach. - Operacja trwa i nie jesteśmy w stanie podać w tej chwili szczegółów - powiedział rzecznik Pentagonu. Jak dodał, decyzja o podjęciu ataków "została podjęta wcześniej w poniedziałek przez Centralne Dowództwo USA w ramach zgody udzielonej przez naczelnego dowódcę sił zbrojnych, prezydenta Baracka Obamę".
Niespełna dwa tygodnie po ogłoszeniu przez Baracka Obamę strategii walki z Państwem Islamskim (IS) siły zbrojne USA i państw sojuszniczych, których dotąd nie ujawniono, rozpoczęły w nocy z poniedziałku na wtorek ataki lotnicze na pozycje IS w Syrii. Według proszącego o anonimowość przedstawiciela amerykańskiej administracji, na którego powołuje się agencja Reutera, w atakach na terytorium Syrii uczestniczyły kraje arabskie - Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Jordania i Bahrajn. Ich rola w operacji nie została sprecyzowana. Rolę pomocniczą odegrał Katar - dodało źródło. Informator w administracji podał, że zbombardowano m.in. należące do IS magazyny z bronią i budynki w Rakce. Dodatkowo według opozycyjnego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka zniszczone zostały też punkty kontrolne w samym mieście i w okolicach. Według dziennika "New York Times" USA atakują z powietrza i morza cele IS wzdłuż irackiej granicy oraz w mieście Ar-Rakka, uważanym de facto za stolicę IS w Syrii. Potwierdził to informator Reutera.
Autor: mtom / Źródło: tvn24.pl