Para brytyjskich turystów zmarła podczas wakacji w Hurghadzie. Nie pojawili się na śniadaniu. Gdy córka poszła do pokoju rodziców sprawdzić, co się dzieje, zastała ich wymiotujących, a wokół unosił się "dziwny, ciężki" zapach. 7 listopada przed sądem w Blackburn został przedstawiony raport brytyjskich władz rzucający nowe światło na tragiczne wydarzenia sprzed pięciu lat.
Jak pisze "Independent" w środowym wydaniu, John Cooper i Susan Cooper, 69-letni budowlaniec i 63-letnia kasjerka w kantorze, oboje z Burnley w Wielkiej Brytanii, zmarli "w tajemniczych okolicznościach" po tym, jak "zachorowali" podczas wakacji. W sierpniu 2018 roku para wspólnie z córką Kelly Ormerod i trojgiem wnucząt spędzała wakacje w egipskiej Hurghadzie. Rodzina nocowała w tym samym hotelu, w którym Cooper była kilka miesięcy wcześniej i który określiła jako "wspaniały" - przekazał we wtorek portal BBC. 20 sierpnia w pokoju Cooperów nocowała ich 12-letnia wnuczka, która później powiedziała, że w pomieszczeniu "unosił się zapach drożdży".
Turysta zmarł w hotelu, jego żona w szpitalu
21 sierpnia o godzinie pierwszej w nocy Cooper miał zadzwonić do swojej córki i powiedzieć jej, że źle się czuje, po czym odprowadził wnuczkę do jej pokoju. Cooperowie nie pojawili się na śniadaniu. Ormerod poszła do pokoju rodziców, gdzie zastała "poważnie chorą" parę. 69-latek wymiotował mówiąc, że "naprawdę nie czuje się zbyt dobrze", jego żona leżała w łóżku "jęcząc z wymiocinami we włosach i w całym pokoju", wokół unosił się "dziwny, ciężki" zapach. Na miejsce przybyło dwóch lekarzy, którzy, jak stwierdziła Ormerod, byli "w trybie paniki". Podjęto próbę reanimacji, ale Cooper zmarł w pokoju hotelowym. Jego żonę zabrano do hotelowej kliniki, a następnie do szpitala, gdzie stwierdzono zgon.
Podczas wtorkowej rozprawy w sądzie koronerskim w Blackburn odczytano raport, który sugeruje, że para nie zmarła w wyniku zatrucia tlenkiem węgla ani zatrucia pokarmowego. Dokument sugeruje jednak "możliwe narażenie na szkodliwe czynniki biologiczne lub toksyczne chemikalia".
Gość hotelu zgłosił "inwazję pluskiew"
Cytowany przez BBC Dominik Bibi, turysta z Niemiec, który od 20 sierpnia 2018 roku był zakwaterowany w hotelu wraz z rodziną, twierdzi, że zgłosił "inwazję pluskiew" w pokoju swojej teściowej. Pomieszczenie z pokojem Cooperów łączyły drzwi, które pozostawały zamknięte. "Wchodząc (do pokoju - red.) od razu poczułem dziwny zapach, przypominający zapach pleśni lub wilgoci" - stwierdził Bibi w oświadczeniu odczytanym przed sądem koronerskim.
"W łóżku i pod nim było dużo pluskiew" - przekazał turysta. Z dalszej części oświadczenia wynika, że na miejsce przybyła sprzątaczka i kierownik nocnej zmiany, którzy przeprosili Bibiego, a jego teściowa przeniosła się do innego pokoju. Kilka godzin później Bibi zauważył przed pokojem trzech mężczyzn, w tym "dwóch w hotelowych uniformach i jednego z kanistrem po pestycydach". Po "pięciu czy 10 minutach mężczyźni wyszli z pokoju i owinęli drzwi taśmą oraz uszczelnili pomieszczenie" - kontynuuje Bibi w oświadczeniu. "Nie powiedziałbym, że to była bardzo profesjonalna praca" - podkreślił.
Córka czekała pięć lat na rozpoczęcie dochodzenia
Kolejną rozprawę zaplanowano na środę. Podczas tej wtorkowej córka Cooperów opisała rodziców jako "sprawnych i zdrowych". Jak przypomina portal ITV News, egipska prokuratura w 2018 roku poinformowała, że John Cooper cierpiał na czerwonkę bakteryjną, zakaźną chorobą jelitową, podobną infekcję stwierdzono u Susan Cooper. "Ich córka Kelly nigdy nie uwierzyła w tę teorię i czekała pięć lat na rozpoczęcie dochodzenia" - pisze ITV News. Portal już w 2021 roku pisał o "frustracji" Ormerod, związanej między innymi z tym, że "pełne dochodzenie" nie może się rozpocząć "dopóki władze egipskie nie opublikują wyników sekcji zwłok i wyników badań przeprowadzonych w pokoju hotelowym".
Źródło: The Independent, BBC, ITV News
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock