- Dobry materiał, ale okazja stracona. Autorzy tracą czas na opowiadanie bzdur - tak o drugiej części Białej Księgi PiS wypowiada się publicysta lotniczy Tomasz Hypki. - Ta prezentacja zawiera tezy znane od miesięcy - dodaje Piotr Abraszek z "Nowej Techniki Wojskowej".
Hypki uważa, że materiał zgromadzony przez PiS był dobry, ale politycy zmarnowali okazję, by powiedzieć coś merytorycznego. - Danych dotyczących nieprawidłowości w przygotowaniach do lotu jest dużo. W komisji szefa MSWiA Jerzego Millera jest kilka osób, które same odpowiadają za błędy, tymczasem ten zespół mógł je opisać - powiedział Hypki.
I dodał: - Był dobry materiał, by z punktu widzenia opozycji postawić rządowi zarzuty, tymczasem autorzy tracą czas na opowiadanie bzdur, jako całość nie jest to coś wartego uwagi. Pomieszanie faktów z przypuszczeniami i wydarzeniami wyimaginowanymi dezawuuje ten raport, to żenujące - dodał.
"Nie rozumieją, czym jest lotnictwo"
Nie rozumieją, czym są lotnictwo, regulaminy, procedury, co jest przyczyną, a co skutkiem; dobrze, że nie ma nic o helu i dziale elektromagnetycznym, ale autorzy w paru miejscach się do tego zbliżają. Tomasz Hypki, publicysta i wydawca lotniczy
- Nie rozumieją, czym są lotnictwo, regulaminy, procedury, co jest przyczyną, a co skutkiem; dobrze, że nie ma nic o helu i dziale elektromagnetycznym, ale autorzy w paru miejscach się do tego zbliżają - scharakteryzował opracowanie ekspert.
Hypki za słuszne uznał stwierdzenie o błędach i zaniechaniach związanych z niedoszłym zakupem nowych samolotów rządowych. Za błędny uznał natomiast generalny zarzut, że samolot dyspozycyjny był jeszcze sprzętem poradzieckim, ponieważ "mnóstwo ludzi bezpiecznie lata rosyjskimi samolotami".
- To była jedna z najbardziej banalnych, najprostszych do wyjaśnienia katastrof w dziejach lotnictwa. Liczba błędów popełnionych przez niewyszkoloną, nieprzygotowaną załogę jest rekordowa, ale nie ma tu żadnej tajemnicy - dodał.
Znane tezy Macierewicza
Macierewicz wciąż uważa, że katastrofa miała miejsce na wysokości 15 metrów, kiedy wyłączył się dopływ energii elektrycznej. Ale nawet gdyby nastąpiła awaria systemu zasilania, samolot powinien był dać się pilotować ręcznie. System sterowania, prędkościomierz, wysokościomierz i busola są mechaniczne, nie wymagają zasilania. Ponadto zapisy wskazują, że system sterowania do końca działał prawidłowo Piotr Abraszek z "Nowej Techniki Wojskowej"
Piotr Abraszek z "Nowej Techniki Wojskowej" uważa natomiast, że tezy zaprezentowane w czwartek przez PiS znane są już od miesięcy. - To kontynuacja wypowiedzi z połowy stycznia, z czasu tuż po opublikowaniu raportu MAK. Poseł Macierewicz ze swoim zespołem nadal uważa, że nie była to katastrofa, lecz celowe działanie mające na celu spowodowanie rozbicia samolotu - powiedział specjalista techniki lotniczej z "NTW".
Według Abraszka w wystąpieniach Macierewicza widać chęć odciążenia polskiej załogi np. przez wykazanie, że to Rosjanie nie podali lotniska zapasowego. - Jednak to załoga powinna była mieć zapasowe lotnisko w planie lotu i to załoga autonomicznie podejmuje decyzję o odejściu na lotnisko zapasowe - zauważył Abraszek.
- Macierewicz wciąż uważa, że katastrofa miała miejsce na wysokości 15 metrów, kiedy wyłączył się dopływ energii elektrycznej. Ale nawet gdyby nastąpiła awaria systemu zasilania, samolot powinien był dać się pilotować ręcznie. System sterowania, prędkościomierz, wysokościomierz i busola są mechaniczne, nie wymagają zasilania. Ponadto zapisy wskazują, że system sterowania do końca działał prawidłowo - dodał publicysta.
W czwartek przewodniczący zespołu PiS Antoni Macierewicz przedstawił drugą część opracowania na temat przyczyn katastrofy 10 kwietnia ubiegłego roku. Współodpowiedzialnością za katastrofę zespół czyni premiera i kilkoro ministrów jego rządu. Macierewicz zapowiedział, że za kilka tygodni przedstawi przyczynę "obezwładnienia" samolotu kilkanaście metrów nad ziemią.
Źródło: PAP