"Przybity globalną polityką? Czas na ucieczkę do sardyńskiego raju" - napisały władze jednej z włoskich gmin po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Oferty domów za 1 euro są wciąż aktualne i ściągają na południe Europy setki nowych mieszkańców. Nietrudno się jednak domyślić, że na zakup takiej nieruchomości nie wystarczy nam 4,5 złotego. Sprawdzam ile wydali ci, którzy wzięli udział w programie.
Z tegorocznego raportu Eurostatu wynika, że od pierwszego kwartału 2010 roku do trzeciego kwartału 2024 ceny mieszkań w Polsce wzrosły o 98 procent. Nic dziwnego, że w poszukiwaniu ofert sprzedaży nieruchomości sięgamy wzrokiem za granicę.
Dom za 1 euro w porównaniu z powyższymi danymi brzmi jak bajka.
Ale nie zaczniemy od "dawno, dawno temu…", lecz od kubła zimnej wody - bo tak zaczynają rozmowę pośrednicy nieruchomości, kiedy tłumaczą potencjalnym klientom, na czym polega ten program.
Nie, w ofercie na pewno nie znajdzie się urocza willa nad morzem; nie, w tym domu nie będzie można od razu zamieszkać. Tak, są konkretne zasady, których należy przestrzegać w całym procesie zakupu takiej nieruchomości. Trzeba będzie zapłacić za jej remont i przeprowadzić go w czasie określonym w umowie z gminą.
Jeśli powyższe nie zniechęca, można czytać dalej.
Pomysł sprzedaży opuszczonych domów za cenę filiżanki kawy narodził się we Włoszech i to w tym kraju jest w dalszym ciągu najwięcej aktualnych ofert, choć podobne można też znaleźć w Hiszpanii, Francji czy Chorwacji.
Skąd tak niska cena? Hasło "1 euro" to chęć zwrócenia na siebie uwagi, a może nawet wołanie o pomoc. Gminy chcą "reanimować" życie w miejscowościach, które wyludniły się w ubiegłym wieku przez powojenne emigracje do wielkich miast i za granicę. Są takie miasteczka, którym się udało. - W ostatnich latach sprzedaliśmy ponad 250 domów - mówi z dumą burmistrz sycylijskiej Sambuki.
- Cudowne doświadczenie - stwierdza Rubia Daniels, jedna z pierwszych osób, które zdecydowały się na zakup domu we włoskim Mussomeli. Chce w nim spędzić emeryturę.
- My uznaliśmy, że to nie dla nas. Papierologia, biurokracja, terminy. Mamy inne tempo - tłumaczą mi Lucas i Sara, którzy próbowali swoich sił w programie, ale ostatecznie zrezygnowali.
Taki zakup może być biletem do słonecznego raju o smaku pistacjowych gelati i słodkich pomidorów. Ekspertki od śródziemnomorskich nieruchomości zastrzegają jednak: to przygoda tylko dla zdeterminowanych. Opowiedziały, ile dokładnie kosztuje.
Stopy nie chcą spadać. A słońce przyciąga
Rozrywkowa część naszego internetu pełna jest memów o patodeweloperach i mikrokawalerkach. Kto szukał ostatnio mieszkania, wie, że "przytulny" pokój z ogłoszenia będzie pewnie ciasny, a "zabudowa sprzyjająca budowaniu więzi sąsiedzkich" może oznaczać mieszkanie z nimi szyba w szybę.
Śmiejemy się, bo alternatywą jest załamanie i płacz. To nie jest dobry moment na kupowanie nieruchomości w Polsce.
Jesteśmy na drugim miejscu wśród krajów Unii Europejskiej, jeśli chodzi o wzrost cen mieszkań: jak wynika z danych Eurostatu za trzeci kwartał 2024, w Polsce wyniósł on 14,4 procent w skali roku. Porównując dane z cenami z 2010 roku, to aż 98 procent. Wyprzedziła nas jedynie Bułgaria (16,5 procent). Średnia dla krajów UE to "tylko" 6,5 procent.
Z dobrych informacji, w lutym 2025 roku pierwszy raz od trzech lat spadły ceny mieszkań w Warszawie (0,3 procent) i Krakowie (3,3 procent) - przekazał Polski Instytut Ekonomiczny. - Również w pozostałych dużych miastach w najbliższych miesiącach prawdopodobnie zaobserwujemy spadki lub nieznaczne wzrosty cen mieszkań - ocenia Tomasz Mądry z PIE.
Marek Urban, prezes Krajowej Izby Gospodarki Nieruchomościami (KIGN), wyjaśnia, że na naszym rynku trwa od pół roku zastój. Przyczyną jest podniesienie cen przez deweloperów po zapowiedziach o wprowadzeniu kredytu na start 0 procent (z którego rząd ostatecznie zrezygnował). - Żeby coś się ruszyło, na pewno muszą spaść stopy procentowe. W Polsce mamy do czynienia z oprocentowaniem dwukrotnie wyższym niż w innych częściach Europy. Średnia wynosi około 2,65 procent, u nas to 5,75 procent - wylicza prezes Urban.
Swoją cegiełkę do obecnej sytuacji dołożyła też pandemia. Choć niektórzy eksperci wskazywali, że covid może przynieść załamanie na rynku nieruchomości, stało się odwrotnie. Ceny poszły w górę, między innymi przez zwiększone zainteresowanie potencjalnych nabywców i wzrost kosztów budowy. Jak opisał w ubiegłym roku Polski Instytut Ekonomiczny, między 2019 a 2022 rokiem cena metra kwadratowego mieszkania wzrosła o 40 procent, czyli prawie dwa razy więcej niż między 2010 a 2020 rokiem, podczas gdy wzrost przeciętnego wynagrodzenia w tym samym czasie wyniósł tylko 29 procent.
Jak przypomina Marek Urban, już niedługo pomocny może okazać się nowy program dopłat do kredytów. Na razie usłyszeliśmy jednak tylko jego zapowiedzi.
- Trzeba przyznać, że Polacy w ostatnim czasie zakochali się w rynku śródziemnomorskim. Owszem, apartament w Alicante czy w Walencji wciąż będzie droższy niż apartament w Sopocie, ale w mniejszych miasteczkach Hiszpanii możemy trafić na bardzo przyjemne, 50-60 metrowe apartamenty z widokiem na morze, w rozsądnej cenie, bo poniżej 100 tysięcy euro - podpowiada prezes KIGN.
Słońce przyciąga. Niskie ceny jeszcze bardziej.
A ceny bliskie zera sprawiają, że ludzie, nie zastanawiając się zbyt długo, pakują walizki i przemierzają tysiące kilometrów, żeby zobaczyć wymarzony dom w miejscowości, o której istnieniu jeszcze tydzień wcześniej nie mieli pojęcia. Tak zrobiła Rubia, o której więcej za chwilę.
Po śladach dziadka, tyle że wstecz
Meredith Tabbone właśnie zaczyna dzień w Chicago. U nas jest piątkowe popołudnie. "Yes, friday morning is perfect for me" - pisze, kiedy umawiamy się na rozmowę o jej włoskim domu. Cały jego remont nadzorowała właśnie w ten sposób, zdalnie. Meredith i ekipę pracowników z Sambuca di Sicilia dzieliło zawsze sześć godzin.
Jak dowiedziała się o tanich nieruchomościach we Włoszech? - W 2019 roku postanowiłam zbadać przeszłość mojej rodziny; wiedziałam, że mój dziadek urodził się na Sycylii. Znalazłam nazwę miejscowości: Sambuca di Sicilia. Kilka dni później znajomy podesłał mi artykuł CNN o małej sycylijskiej wiosce oferującej domy za 1 euro. Zdębiałam. Chodziło właśnie o Sambukę - wspomina Amerykanka.
Ten zbieg okoliczności był dla niej jak sygnał do startu. - Weszłam na stronę gminy, gdzie znalazłam ogłoszenia dotyczące 16 różnych domów. Można było je kupić po wygraniu licytacji, których cena wywoławcza wynosiła symboliczne 1 euro. Postanowiłam wziąć udział w jednej w nich - relacjonuje. Nigdy wcześniej nie była na Sycylii, a w gminnej ofercie zobaczyła tylko jedno niewyraźne, pionowe zdjęcie rozpadającej się kamienicy i skan odręcznie narysowanego planu pomieszczeń wewnątrz budynku.
- Przebijałam oferty innych anonimowych internautów, aż po 45 dniach dowiedziałam się, że dom będzie mój. Zapłaciłam za niego 5555 euro - wspomina Meredith. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że kupi we Włoszech trzy kolejne.
Kawa, dwie kawy, licytacja
Nie ma strony internetowej z domeną gov.it, na której można by znaleźć aktualne ogłoszenia, bo "dom za 1 euro" nigdy nie był programem rządowym. To lokalny pomysł sycylijskiej gminy Salemi z 2008 roku.
Okazał się genialny pod względem marketingowym, więc w ślad za burmistrzem Salemi poszli włodarze następnych kilkudziesięciu miejscowości, nie tylko we Włoszech, ale w całej Europie Południowej. - Programy nazywają się różnie: "dom za 1 euro", "dom w cenie kawy", kolejne edycje "za 2 euro" - wylicza Maurizio Berti, były agent nieruchomości, który prowadzi teraz stronę casea1euro.it, dostępną również w języku angielskim.
- Nie sprzedaję tych domów, ale gromadzę oferty, stworzyłem interaktywną mapę, pomagam chętnym kontaktować się z gminami, podpowiadam, do kogo powinni się odezwać - tłumaczy Berti. Jak mówi, jego pasją stało się zapraszanie obcokrajowców do małych, trochę zapomnianych przez świat, ale jakże urokliwych włoskich miejscowości. Podkreśla, że nie trzeba w nich mieszkać na stałe, można kupować domy i wynajmować je później turystom.
Oferty, w zależności od gminy, różnią się między sobą. Dotyczą całych Włoch, choć najwięcej jest ich na południu: na Sycylii, Sardynii, w Apulii. Są samorządy, które faktycznie sprzedają domy za 1 euro, ale są też takie, w których ta kwota to cena wywoławcza licytacji. Rzadko, ale zdarzają się też gminy, które oddają nieruchomości za darmo, tak było z Cammaratą w 2019 roku. Warunki sprzedaży każdorazowo przedstawiają władze gminne.
- Może przypomnę kilka z zasad licytacji, jaką przeprowadziła gmina Sambuca di Sicilia w 2019 roku - proponuje Małgorzata Ciuksza, radczyni prawna i właścicielka polskiej strony domyzajednoeuro.pl.
- Gmina informowała wówczas, że jednym z wymogów uczestnictwa w licytacji było wpłacenie kaucji, jako gwarancji uczestnictwa, w wysokości pięciu tysięcy euro. Kaucja uczestnika, który wygrywał licytację, była zatrzymana i możliwa do odzyskania przed podpisaniem umowy końcowej kupna, ale dopiero po wyremontowaniu nieruchomości. Kaucje uczestników, którzy przegrali, były zwracane na koniec licytacji, ale pomniejszane o 25 euro, czyli koszty, które gmina ponosiła, załatwiając niezbędne formalności - wyjaśnia radczyni.
Taka wygrana była dla kupujących dopiero początkiem przygody.
- To nie tak, że po wygranej dostaje się akt notarialny do ręki. W zdecydowanej większości przypadków w umowie widnieje obowiązek remontu nieruchomości w określonym czasie, na przykład w ciągu trzech czy pięciu lat - tłumaczy prawniczka.
- Trzeba przygotować projekt remontu, który gmina musi zatwierdzić, tak samo jak efekt końcowy wszystkich prac, jakie nastąpią w budynku. Dopiero po tym można podpisywać akt - zaznacza Małgorzata Ciuksza.
- Koszt remontu zależy od stanu nieruchomości i naszych potrzeb, może wynieść od 30 nawet do 200 tysięcy euro. Do tego dochodzą koszty notariusza, w tym podatków, które wynoszą zazwyczaj łącznie między trzy a pięć tysięcy euro - wylicza.
To nie koniec wydatków, o czym więcej za moment.
Przez gruz na tarasy marzeń
Rudera.
Raczej nie należy bać się tego słowa, jeśli chce się opisać stan domu Meredith w dniu, w którym go kupiła. Kiedy wyruszała w kierunku Sycylii, wiedziała, że będzie czekać ją dużo pracy, a pierwszy dzień na wyspie dobitnie to potwierdził. - Mój dom był kompletnie zapuszczony, niezamieszkały przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Nie było rur kanalizacyjnych, prądu, okien. Na dachu azbest. Podłogi pokrywała gruba warstwa gołębich odchodów. To była naprawdę ruina - wspomina ze śmiechem Amerykanka.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Znalazła ekipę remontową, podpisała umowę i prace ruszyły. - Niesamowite było odkrywanie kolejnych warstw materiałów podczas burzenia. Dowiedziałam się dzięki temu, jak ten dom powstawał. Pierwsze kamienne ściany stanęły już w XVII wieku. W piwnicy odkryliśmy kilkusetletnie metalowe drzwi, uwielbiam je. Pamiętam też, że zdziwił mnie układ pomieszczeń dokładanych w ramach "dobudówek" przez kolejne lata. Kuchnia mieściła się na przykład na piętrze, nad sypialnią - opisuje.
Wyrównała podłogi, wyburzyła kilka ścian, żeby powiększyć przestrzenie wspólne, dodała stalowe belki dla wzmocnienia konstrukcji na wypadek trzęsienia ziemi, wykuła dziury w ścianach, co dało nowe okna oraz wyjście na zewnętrzne schody. - Stworzyliśmy dwa genialne tarasy z widokiem na dolinę i jezioro - mówi z dumą Meredith. Dom nazwała Casa dell’Architetto na cześć swojego ojca, architekta.
Choć początkowo remont miał kosztować ją 40 tysięcy euro, wykupiła jeszcze dwa sąsiadujące budynki i stworzyła gigantyczny dom marzeń, za który zapłaciła łącznie 425 tysięcy euro. Remont zajął jej cztery lata. Ma teraz cztery sypialnie, kuchnię, dwa salony, korytarz-galerię zdjęć, bibliotekę, pokój dzienny, saunę fińską i dwa wspomniane wcześniej tarasy. Na jednym z nich stoi piec do pizzy.
Z pomocą burmistrza udało jej się znaleźć w gminnych archiwach informacje o swoich przodkach. - Dowiedziałam się, że mój dziadek mieszkał zaledwie cztery przecznice dalej. W 1902 roku, kiedy miał 15 lat, wyjechał do Stanów Zjednoczonych razem z ósemką rodzeństwa. Jestem pierwszą osobą w rodzinie, która wykonała tę "podróż wstecz" - mówi z dumą Meredith Tabbone.
"A czego ty oczekujesz w tej cenie, Kaplicy Sykstyńskiej?"
Emigracja pana Tabbone i tysięcy innych włoskich rodzin to podwaliny dzisiejszych programów sprzedaży "domów za 1 euro".
- Małe gminy chcą ściągnąć do siebie ludzi, bo są wyludnione. Wielkie migracje w poszukiwaniu lepszego życia zaczęły się już po 1861 roku [to data powstania Królestwa Włoch, po długim procesie jednoczenia ziem na Półwyspie Apenińskim - red.], trwały też po obu wojnach światowych. Włosi przenosili się wtedy do dużych miast albo za granicę: na północ Europy, do Ameryki - wyjaśnia Maurizio Berti.
Ludzie wyjeżdżali i zostawiali pustostany, które z czasem przejmowały gminy.
- Dlatego przed zakupem takiego domu należy bardzo dokładnie sprawdzić jego stan prawny, upewnić się, że nie będzie tak, że ktoś po latach zgłosi się jako jego współwłaściciel - podpowiada Małgorzata Ciuksza.
I podkreśla, że cena nieruchomości jest niska z tych samych powodów, przez które ktoś dawno temu ją opuścił. Bo w pobliżu nie ma plaży, kina, lotniska. - Domy za 1 euro sprzedawane są w miasteczkach oddalonych minimum pół godziny jazdy samochodem od morza. Co najważniejsze, nie są to domy wolnostojące, a kamienice w centrach starych średniowiecznych miejscowości. Czasem nie mają dachu, ścian, drzwi, zamiast okien są dziury w ścianach. Mówiąc wprost, to rudery - podkreśla Ciuksza.
"A czego ty oczekujesz w tej cenie, Kaplicy Sykstyńskiej?" - pyta bohaterka amerykańskiej komedii romantycznej "La Dolce Villa", która w ubiegłym roku weszła do kin. Sporo w niej dowcipów o fatalnym stanie nieruchomości za 1 euro.
Ściągnęła sąsiadów
- Owszem, mój dom nie miał dachu, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało - przekonuje mnie Rubia Daniels. Pracuje w budownictwie, więc nie przeraziły jej też kupy gruzu, chwasty, jakie wyrosły na parterze ani brak podłogi na piętrze.
Pochodzi z Brazylii, mieszka w Kalifornii. Jest jedną z pierwszych osób, które kupiły dom z oferty "za 1 euro" w miejscowości Mussomeli (środkowa Sycylia). - Był 2019 rok, leżeliśmy z mężem na plaży. Pokazał mi to ogłoszenie. Trzy dni później miałam już zabukowany lot i byłam umówiona z burmistrzem na oprowadzanie po nieruchomościach na sprzedaż - wspomina.
Dom kosztował ją 1 euro, zapłaciła też 500 euro pośrednikowi i około 2700 euro podatków gminie. - Remont był sporym wyzwaniem, ale podeszłam do tego jak do wielkiej przygody. Znalazłam lokalną ekipę budowlańców, z którą jakoś udało mi się porozumieć. Mój ojczysty język to portugalski, pochodzi z łaciny, tak jak włoski, więc było mi łatwiej. Wiele prac robiłam też sama lub ze szwagrem, z synem - opisuje Rubia.
Jej mąż początkowo podchodził do tej "wielkiej przygody" z rezerwą. - Kiedy patrzyłam na dziurawą ścianę i rozmyślałam, jak by tu ją naprawić, on patrzył na mnie i mówił: "Boże…" - śmieje się Rubia. Dziś cieszy się na wyjazd do Mussomeli tak samo jak jego żona.
Remont kosztował ich 60 tysięcy euro. - Nie musiałam tyle wydawać, ale teraz mój dom jest dokładnie taki, jak go sobie wymarzyłam. Tej wiosny będę wstawiać ostatnie meble. Parter chcę wynajmować turystom, a pierwsze i drugie piętro będą tylko dla mnie - planuje. Na razie spędza w nim tylko kwartał rocznie, ale chce przeprowadzić się tu, kiedy przejdzie na emeryturę.
- Kupiłam jeszcze dwa domy, oba za 1 euro, oba w ścisłym centrum miasteczka. Chciałabym stworzyć w nich miejsca, które posłużą lokalnej społeczności. Może sale do zajęć jogi, warsztatów? Mój mąż mógłby uczyć tam sztuk walki - zdradza. Miłością do tej niewielkiej miejscowości zaraziła też swoich sąsiadów z Kalifornii. Aż dziesięcioro z nich kupiło domy w Mussomeli.
Make włoskie miasteczka great again
- Angielski! - odpowiadają bez wahania burmistrzowie, kiedy pytam, jaki obcy język słychać na ulicach ich miasteczek.
- Zależało nam na tym, żeby centrum znowu tętniło życiem, no i się udało - opowiada Toti Nigrelli, wiceburmistrz Mussomeli. Przez emigrację w XX wieku liczba ludności spadła tam z 25 do 10 tysięcy, ale 2017 rok przyniósł nadzieję.
- Przez ostatnie osiem lat sprzedaliśmy ponad 450 domów, choć nie wszystkie za 1 euro. Byli tacy, którzy odwiedzili nas skuszeni reklamą programu, ale ostatecznie wybrali nieruchomości w lepszym stanie, za kilka tysięcy euro. Powstały u nas dwie nowe restauracje, trzy hostele, hotel, no i mnóstwo zleceń dla lokalnych murarzy, hydraulików, elektryków, oni pracują teraz tylko dla obcokrajowców - mówi Nigrelli.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
- Jesteśmy miejscowością z centrum wyspy, wcześniej nie przyjeżdżali do nas turyści. Teraz chodzę ulicą i słyszę różne języki, coś niesamowitego. Prawie połowa obcokrajowców to Amerykanie, ale są też obywatele Chin, Korei Południowej, Anglii, Francji, ludzie z Afryki Południowej, Australii. Polaków też pamiętam, ale ostatecznie zrezygnowali z kupna - dodaje.
- W Mussomeli mieszka też ponad stu Argentyńczyków. Zaczęło się od dwóch lekarzy z Argentyny, którzy przeczytali ogłoszenie o domach za 1 euro. Przyjechali i zatrudnili się w naszym szpitalu, gdzie mieliśmy ogromne problemy przez braki w personelu. Musieliśmy zamykać niektóre oddziały, na przykład chirurgiczny. Teraz znów działają, bo ta para, o której wspomniałem, ściągnęła do Włoch swoich znajomych, również medyków, i ich krewnych - mówi.
Malarz, stolarz i obiad u Francuza
- Jak na nowych mieszkańców reagują miejscowi? - pytam.
- Cieszą się, że w końcu coś się dzieje. Historia Sycylii pokazuje, że wyspa zawsze była takim tyglem kulturowym. Może jesteśmy do tego przyzwyczajeni? - pyta wiceburmistrz Mussomeli. Dodaje, że 80 procent nowych właścicieli domów traktuje je jako swoje rezydencje wakacyjne, a tylko 20 procent żyje tam na stałe.
- Ja wiem, że to brzmi jak bajka, ale ja nie widzę żadnych wad tego programu. Rodowici mieszkańcy bardzo pozytywnie zareagowali na napływ ludzi. Wczoraj na przykład byłem na kolacji u pewnego Francuza, który będzie się tu wprowadzał. Byli sąsiedzi, był malarz, stolarz i pracownik fizyczny, który będzie robił tak zwaną wykończeniówkę. Spędziliśmy razem wspaniały wieczór na tarasie - opowiada burmistrz Sambuki Giuseppe Cacioppo.
- Oprócz tego, że sprzedaliśmy 250 domów, nasz lokalny rynek odżył, bo nie jest tajemnicą, że ludzie, którzy tu przybywają, zostawiają na miejscu pieniądze. Dzięki sprzedaży nieruchomości do gminnej kasy wpłynęło przez ostatnie lata 5 milionów euro - dodaje.
- Mamy tu ludzi ze Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Wenezueli, Francji, Hiszpanii, Czech, Chorwacji, Bułgarii, Węgier, Litwy, Łotwy, Szwecji, Norwegii, Holandii, Niemiec, Izraela, Tunezji, Belgii. Są też Polacy, mogę podać pani kontakt - proponuje.
Nie mówisz po włosku? Twój telefon mówi
Podaje, a ja dzwonię. Rozmawiam z Ewą, warszawianką. - Trzy lata temu objeżdżaliśmy z mężem Sycylię w poszukiwaniu domu, który będziemy chcieli kupić, bo od dawna marzyliśmy o wyprowadzce gdzieś, gdzie będzie więcej słonecznych dni niż w Polsce. Do Sambuki trafiliśmy przypadkiem i od razu poczuliśmy się w niej dobrze - relacjonuje.
Okazuje się, że nie skorzystali jednak z oferty "dom za 1 euro". - W 2019 roku można tu było kupić nieruchomości w niezłym stanie za 10 tysięcy euro, później ceny zaczęły rosnąć. Jest tu jeszcze kilkoro Polaków, ale żaden z nich nie brał udziału w tym programie - mówi Ewa.
Kupili z mężem dom, który zaczęli remontować. - Właśnie przeprowadziliśmy się na miejsce i wynajęliśmy apartament, a kiedy skończymy prace, wprowadzimy się już do siebie - zapowiada.
Ani ona, ani jej mąż nie znają języka włoskiego, mają za to dużo cierpliwości i poczucia humoru, które pomagają im posuwać prace do przodu. - W dobie Chata GPT i internetowych tłumaczy można bez problemu się porozumieć. My akurat trafiliśmy na Polkę, która pomaga nam dogadywać się z ekipami remontowymi - relacjonuje Ewa.
- To, do czego trzeba się przyzwyczaić, to czas, który płynie tu o wiele wolniej. Tryb życia jest spokojniejszy, co oczywiście dotyczy też usług. Czy zdarzyło nam się, że na kilka dni straciliśmy kontakt z pracownikami? No tak, ale nie zniechęciło nas to. Znajomi dziwią się, mówią, że na naszym miejscu by już osiwieli, ale my podchodzimy do tego z dystansem, bo tak wolimy. Bez zszarganych nerwów - opisuje.
Dodaje, że udziela jej się to spokojne podejście do życia, a lokalna mentalność czasem też wzrusza. - Wczoraj zauważyliśmy, że ktoś wsadził nam coś za wycieraczkę w aucie. Moja pierwsza myśl: mandat albo kartka z ostrzeżeniem, żeby natychmiast gdzieś przeparkować. Okazało się, że to ulotka opisująca atrakcje w gminie. Ktoś zobaczył zagraniczną rejestrację i postanowił zostawić mały prezent. Chwilę później spotkaliśmy dwie seniorki, które przywitały nas szerokim uśmiechem i powiedziały, że musimy się umówić na jakieś party. Ludzie tutaj są wspaniali - ocenia Ewa.
Powrotu do Polski nie planuje.
Idea słuszna, zasady gry nie dla nich
Z programu "dom za 1 euro" nie skorzystali również Sara i Luca, małżeństwo influencerów z dwójką małych dzieci, choć tytuły ich filmów sugerują inaczej ("Kupiliśmy dom za 1 euro na Sycylii").
Tłumaczą mi, dlaczego z kupna nic nie wyszło. - Obejrzeliśmy naprawdę mnóstwo domów z programu, w wielu miejscowościach. W każdym z przypadków było tak, że nieruchomość wymagała ogromnego remontu. Trzeba było wypełnić masę dokumentów. Ostatecznie te domy nigdy nie kosztują 1 euro, a przynajmniej kilkanaście tysięcy - tłumaczy Luca.
Dlatego on i Sara postanowili trzymać się idei programu, ale kupić coś spoza oferty. - Wybraliśmy blisko tysiącletni dom w małej, wyludnionej miejscowości Motta d'Affermo [około tysiąca mieszkańców – red.], mamy tu też gaj oliwny, z którego widać morze - mówi Sara.
- Od plaży dzieli nas 10-minutowy spacer. Miejscowość jest urocza, ale bardzo spokojna, nie ma dyskotek, restauracji. Na pewno nie ma możliwości znalezienia tutaj pracy. Dla nas to nie problem, bo zarabiamy zdalnie - precyzuje Luca.
Remontują teraz swoje lokum bez pośpiechu i przyznają, że choć program "dom za 1 euro" okazał się nie dla nich, na pewno pomógł zainteresować Włochami mieszkańców całego świata. - Po publikacji naszych filmów napisały do nas tysiące osób. Ściągnęliśmy w okolicę wielu nowych mieszkańców, w tym pięć polskich rodzin, które kupiły tu domy - mówi Luca.
"Niech mi pani sprzeda cokolwiek"
- Największe zainteresowanie Polaków programem było między 2018 a 2022 rokiem, odbierałam wtedy dziesiątki telefonów dziennie - wspomina Małgorzata Ciuksza, radczyni prawna.
- Każdemu tłumaczyłam, że z pewnością będzie im prościej kupić za 10, 20 czy 30 tysięcy euro dom, który będzie wymagał tylko odświeżenia, bez ograniczeń czasowych. Na tysiące Polaków, którzy się ze mną skontaktowali, tylko jedna Polka wzięła udział w licytacji i ją wygrała, ale ostatecznie wycofała się z programu, bo gmina przestała jej odpowiadać na maile - mówi Ciuksza.
- Boomy były dwa: jeden po pandemii, a drugi, większy, po wybuchu wojny w Ukrainie - wspomina Paulina Wojciechowska, która pomaga Polakom kupować domy na Sycylii, choć nie zajmuje się tymi za 1 euro. Od 18 lat mieszka we Włoszech. Przyznaje, że odbierała telefony od osób zainteresowanych programem, które przyjeżdżały na miejsce i ostatecznie wybierały na miejscu inne nieruchomości.
Dzwonią też tacy pod wpływem impulsu, po obejrzeniu serialu czy filmu. - Jest ich sporo. "Biały lotos" czy inne produkcje wzbudzają mnóstwo emocji, bardzo dużo ludzi przyjeżdża tu nadal śladami "Ojca chrzestnego" - śmieje się.
To ona jest tą osobą, która ściąga kupującego na ziemię. Dosłownie. - Za każdym razem polecam, żeby przyjechać tu na jakiś czas, pomieszkać, poznać okolicę. W przypadku tych tanich nieruchomości często wychodzi na jaw, że problemem jest ich lokalizacja, na przykład przy stromej i krętej drodze, z dala od choćby najmniejszego sklepu spożywczego. Jestem daleka od przekonywania kupującego do danego miejsca. To musi być jego wybór - podkreśla Paulina Wojciechowska.
- Po wybuchu wojny miałyśmy naprawdę urwanie głowy, ludzie dzwonili z prośbą: "niech mi pani sprzeda cokolwiek" - wtóruje Tatiana Pekala, pośredniczka w zakupie hiszpańskich nieruchomości. - Ta pierwotna panika ustała, ale nadal jest w Polakach chęć inwestowania w hiszpańskie domy i mieszkania - przyznaje. Sama wyprowadziła się z Gdańska 18 lat temu. - Nie żałowałam ani przez moment. Tęskniłam za bliskimi mi ludźmi, ale część z nich zdążyła się tu, do Marbelli, przeprowadzić - śmieje się.
- Kiedy tłumaczę klientom, na czym polega tu zakup "domu za 1 euro", wycofują się. W Hiszpanii ten program pojawił się w 2018 roku, przybył na zasadzie mody z Włoch. Gminy kierują go jednak głównie do samych Hiszpanów, bo w większości przypadków po zakupie trzeba zameldować się w miejscowości, żyć w niej z całą rodziną, założyć biznes - wylicza Pekala.
- Sam proces oczywiście nie jest łatwy, wszystko odbywa się w języku hiszpańskim, mnóstwo papierkowej roboty. No i lokalizacja: domy za 1 euro nigdy nie leżą na wybrzeżu, a w głębi lądu. Powiedziałabym, że to taka zabawa dla koneserów - podsumowuje pośredniczka z Marbelli.
Dodatkowe koszty. Szklane domy nie wchodzą w grę
Jeśli mimo opisanych wyżej zasad i ograniczeń czasowych ktoś ma ochotę na taką zabawę, Małgorzata Ciuksza podpowiada, z jakimi dodatkowymi kosztami trzeba będzie się liczyć przy zakupie domu za 1 euro.
- Oprócz ceny domu i początkowej kaucji, czyli 5 tysięcy euro, za notariusza i podatki zapłacimy zazwyczaj między 3 a 5 tysięcy. Jeśli nie znamy języka, potrzebny będzie też tłumacz, to kolejne kilkaset euro - zaznacza.
- Jeśli chodzi o remont, będzie zależał od stanu nieruchomości i naszych potrzeb. Może kosztować od 30 tysięcy do nawet 200 tysięcy euro - szacuje.
Według wyliczeń portali o tematyce budowlanej i włoskich biur architektonicznych, w 2025 roku koszty remontu w Italii mogą wynieść, w zależności od regionu i zakresu prac, od 500 euro do 2000 euro za metr kwadratowy.
- Można zatrudnić ekipę z Polski, ale trzeba będzie ją ubezpieczyć. Może być tak, że bardziej opłaci się powierzyć prace lokalnym mieszkańcom wyposażonym w wiedzę dotyczącą lokalnych zasad, bo trzeba pamiętać, że Włosi mają dość rygorystyczne przepisy prawa budowlanego. Nie można na przykład postawić sobie domu z przeszklonymi ścianami. Niektóre gminy określają maksymalną kubaturę budynku, wysokość okien, a nawet kolor tynku. Z jednej strony to uciążliwe, ale z drugiej właśnie za to niektórzy kochają Włochy, prawda? Za estetyczną, spójną architekturę. Poza tym gminom zależy na tym, by dać pracę ludziom na miejscu - zaznacza Ciuksza.
Dodaje, że aby czuć się pewniej w całym procesie i rozmowach z notariuszem, warto skorzystać z prawnika, lub usług firmy pośredniczącej. - No i nie zapominajmy o kosztach dojazdu na miejsce, czyli cenie biletów samolotowych lub paliwa - podkreśla.
Koszty uwagi i czasu, jakie poświęcimy tej przygodzie, musimy podliczyć już sami.
***
Na zakończenie propozycja alternatywnej wersji zabawy, czyli pomysł dla najbardziej odważnych. - Jeśli chcemy kupić dom w małym miasteczku w południowych Włoszech, wystarczy wejść rano do lokalnego baru, zamówić kawę i powiedzieć: "Vorrei comprare una casa qui"* ["Worreji komprare una kaza kłi" - red.] - sugeruje Małgorzata Ciuksza. Zadziała jak magiczne zaklęcie. Ludzie sami zaczną mówić. Może w ten sposób uda się wynegocjować najlepszą cenę?
*‘Chciałbym kupić tutaj dom’
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock