- Każdy dzień zaczynam od wspomnienia, jak żegnałam syna, mówiąc "miłego dnia, Pawełku", a kończę, widząc, jak go w czarnym worku zabierają - mówiła w sądzie Barbara Kłyż, mama Pawła. Ruszył proces 79-letniej Stanisławy B., która w Humniskach (Podkarpacie) wjechała w dwóch 11-latków - Pawła i Kubę. Pierwszy z chłopców zmarł w wyniku odniesionych obrażeń, drugi trafił do szpitala. Oskarżona w śledztwie nie przyznała się do zarzucanych jej czynów. Za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi jej do ośmiu lat więzienia.
Proces toczy się przed Sądem Rejonowym w Brzozowie. Stanisława B. została oskarżona o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym.
79-latka nie stawiła się w środę (11 września) w sądzie, ale - jak zaznaczył sędzia Rafał Leśniak - jej stawiennictwo nie było obowiązkowe.
Z informacji przekazanych nam przez adwokata Stanisława Onaczyszyna, obrońcę oskarżonej, wynika, że Stanisława B. nie będzie się stawiać na rozprawach. Jednym z powodów - jak powiedział adwokat - jest jej wiek i stan zdrowia, drugim - "obawa o własne bezpieczeństwo". Jak usłyszeliśmy w środę w sądzie, 79-latka miała otrzymać na swój adres domowy odręcznie napisaną pocztówkę z "nieprzyjemną treścią". Sąd nie zezwolił na ujawnienie jej treści.
Akt oskarżenia
W środę w sądzie stawiła się rodzina i bliscy zmarłego Pawła i Kuby. Na początku odczytany został akt oskarżenia.
Wynika z niego, że Stanisława B. "umyślnie naruszyła zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym" - przekroczyła dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym o 18-20 km na godzinę i nie zachowała wymaganej ostrożności, w tym wymaganego bezpiecznego odstępu bocznego od wymijanych pieszych.
"Paweł doznał obrażeń ciała w postaci ran, otarć skórka i podbiegnięć krwawych twarzy i kończyn, złamania kręgosłupa szyjnego i rozerwania połączeń czaszkowo-kręgowych z uszkodzeniem rdzenia kręgowego szyjnego oraz częściowego rozerwania i stłuczenia pnia mózgu, krwawienia podtwardówkowego podpajęczynówkowego i dokomorowego, złamania kręgosłupa piersiowego, złamania żeber, stłuczenia serca, rozerwania aorty piersiowej, krwiaka śródpiersia, pęknięcia nerki lewej, złamania kości udowej obustronnego oraz kości ramieniowej lewej oraz złamania kości miednicy strony prawej, skutkujących zgonem" - odczytał prokurator Marcin Bobola.
Kuba "doznał otarcia naskórka okolicy czołowej, stłuczenia powierzchniowego brzucha, wstrząśnienia mózgu, krwiaka podskórnego okolicy ciemieniowej prawej, co spowodowało rozstrój zdrowia i naruszenie czynności narządów ciała na okres powyżej siedmiu dni".
Kiedy prokurator odczytywał akt oskarżenia, rodzice i bliscy chłopców płakali.
Stanisława B. została oskarżona o przestępstwo z artykułu 177 paragrafu 1 i 2 Kodeksu karnego.
§ 1. Kto, naruszając, chociażby nieumyślnie, zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, powoduje nieumyślnie wypadek, w którym inna osoba odniosła obrażenia ciała określone w art. 157 § 1, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. § 2. Jeżeli następstwem wypadku jest śmierć innej osoby albo ciężki uszczerbek na jej zdrowiu, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Jak przekazał sędzia Leśniak, w toku śledztwa Stanisława B. nie przyznała się do postawionego jej zarzutu i skorzystała z prawa do odmowy składania wyjaśnień.
Odniosła się natomiast m.in. do zarzutu i opinii biegłego, według którego miała jechać za szybko. "(...) na pewno nie przekroczyłam prędkości tak bardzo jak wskazano w zarzucie i chcę dodać, że mam bardzo dobry wzrok, na co dzień nie posługuję się okularami i jestem w stanie przeczytać nawet małe literki. Kilka miesięcy temu byłam na badaniu u okulisty, nie stwierdzono żadnej wady" - odczytał podczas rozprawy sędzia Leśniak.
Jak mówił nam w trakcie śledztwa referent sprawy, prokurator Ryszard Sawicki, kobieta miała dostarczyć do prokuratury zaświadczenie od lekarza okulisty potwierdzające jej dobry wzrok, ale nie dostarczyła dokumentu. Prokurator chciał powołać w śledztwie biegłego, który zbada kobiecie wzrok, ale żaden z biegłych nie chciał podjąć się badania.
W trakcie trwającego śledztwa próbowaliśmy zapytać Stanisławę B. o wypadek, ale nie chciała z nami rozmawiać.
Czytaj też: Wjechała w dzieci, 11-letni Paweł nie żyje. Jest ostatnia opinia, wkrótce akt oskarżenia
"Miłego dnia, Pawełku", a później czarny worek
Pierwsza przesłuchiwana była Barbara Kłyż, mama zmarłego Pawła. Przez sędziego pytana była o to, jak zapamiętała dzień wypadku.
Była środa, 11 października 2023 roku. Pani Barbara chorowała, więc była wtedy w domu. Paweł przed godziną 9 wyszedł do szkoły. O godzinie 13 kobieta zeszła z sypialni do kuchni, aby przygotować synowi obiad. Ale czas mijał, a Paweł nie wracał. Chwilę później do drzwi zadzwoniła sąsiadka, która poinformowała, że chłopiec miał wypadek.
Pani Barbara z krewnym pojechała na miejsce. Była już policja, karetka, chwilę później śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. O wypadku mama Pawła opowiedziała nam w marcu w reportażu pt.: Prosili, pisali petycje i nic. "Czuję ogromny smutek i złość, że aby to się stało, musiał zginąć mój syn".
Przed sądem Barbara Kłyż odpowiadała też na pytania prokuratora i obrońców oskarżonej.
Prokurator pytał m.in. o to, czy oskarżona Stanisława B. od czasu wypadku kontaktowała się z rodziną zmarłego Pawła i czy próbowała wyrazić "żal" lub "skruchę za to, co się stało".
- Nie, panie prokuratorze - odpowiedziała Barbara Kłyż.
Także o to, czy Paweł znał przepisy ruchu drogowego i czy wiedział, jak ma się ostrożnie poruszać w drodze ze szkoły do domu.
- Tak, panie prokuratorze. Zarówno moje starsze dziecko, od małego, jak i Paweł, byli uczeni przez nas, jak mają chodzić, jak się mają zachowywać na drodze i przy przejściu dla pieszych - odpowiedziała.
Była też pytana o to, czy po wypadku korzystała ze specjalistycznej pomocy psychiatry lub psychologa. Mama chłopca przyznała, że od czasu wypadku jest pod opieką specjalistów i że wypadek odbił się na jej zdrowiu. Kobieta zmaga się z zespołem stresu pourazowego i jest pod stałą opieką poradni kardiologicznej.
- Czy według pani oceny, wróciła do równowagi psychicznej? Czy te wszystkie zabiegi, leczenie i terapia pomogły? - dopytywał prokurator.
- Nigdy nie wrócę do równowagi. Każdy dzień zaczynam od wspomnienia, jak żegnałam syna, mówiąc "miłego dnia, Pawełku", a kończę, widząc, jak go w czarnym worku zabierają. Strata syna nie pozwala mi myśleć o powrocie do równowagi psychicznej - odpowiedziała Barbara Kłyż.
Obrońcy oskarżonej dopytywali m.in. o to, czy pani Barbara wiedziała o pocztówce, którą dostała oskarżona - kobieta zaprzeczyła, i to, czy jej syn miał kartę rowerową.
- Nie - odpowiedziała. Dodała też, że chłopiec nie zdał egzaminu i od tego czasu nie jeździł do szkoły na rowerze.
Ze strony obrońców padło też pytanie o to, czy pani Barbara lub jej mąż po tragicznym wypadku ustalali, kto odpowiada za utrzymanie przydrożnej zieleni i sprzątanie pasa drogowego i czy interweniowali u zarządcy drogi w tej sprawie.
Kiedy doszło do tragicznego wypadku, na poboczu, którym poruszały się dzieci, leżała spora gałąź, która wystawała na jezdnię, dzieci musiały ją ominąć. Została usunięta z drogi dopiero po wypadku.
- Nie panie mecenasie, nie mieliśmy siły na to. Chowaliśmy syna - odpowiedziała Barbara Kłyż.
Kolejna rozprawa została wyznaczona na 25 września.
Biegły: jechała za szybko i nieostrożnie
Do tego tragicznego wypadku doszło 11 października 2023 roku na prostym odcinku drogi. Dzieci szły poboczem, bo wzdłuż ulicy, którą miejscowi nazywają "Kościelną", nie ma chodnika. Jak informowała wówczas policja, poruszały się prawidłowo. W pewnym momencie z naprzeciwka nadjechał samochód, którego kierująca - z nieustalonych dotąd przyczyn - zjechała z jezdni i potrąciła dwóch 11-letnich chłopców - Pawła i Kubę. Dwie dziewczynki, które szły z przodu, zdążyły w porę uskoczyć, auto uderzyło w 11-latków. Kuba został ranny i przetransportowany do szpitala. Pawła - pomimo godzinnej reanimacji - nie udało się uratować, zmarł na miejscu.
W toku śledztwa prokurator powołał biegłego z zakresu ruchu drogowego. Z jego opinii wynika, że kobieta podczas wymijania grupy dzieci nie obserwowała należycie jezdni i nie zachowała szczególnej ostrożności, w tym wymaganego bezpiecznego odstępu od wymijanych pieszych.
Jak wyliczył biegły, kobieta jechała za szybko - z prędkością około 70 kilometrów na godzinę w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie do 50 km/h. Wcześniej prokurator informował, że w miejscu wypadku nie było śladów hamowania.
Biegli zbadali też samochód, którym jechała kobieta. Jak informowała prokuratura, pojazd był sprawny i jego stan nie miał żadnego wpływu na zaistnienie wypadku.
Kierująca samochodem Stanisława B. była trzeźwa.
Zmiany po tragicznym wypadku
Kilka dni po tragicznym wypadku Joanna Chrobak-Augustyn, która mieszka w Humniskach kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym doszło do tragedii, w imieniu mieszkańców złożyła w Starostwie Powiatowym w Brzozowie petycję z apelem o montaż na ulicy "Kościelnej" progów zwalniających, ograniczenie prędkości i budowę chodnika. Chodzi o odcinek o długości około 600 metrów. Bezpośrednio przy drodze - po obu jej stronach - stoi kilkanaście domów. Mieszkańcy chcą, aby chodnik powstał chociaż po jednej stronie ulicy.
Kobieta w rozmowie z tvn24.pl relacjonowała, że samochody jeżdżą przez wioskę zbyt szybko, a z powodu braku chodnika i pobocza mieszkańcy nie czują się bezpiecznie.
Na początku grudnia ubiegłego roku przy drodze stanęły znaki z ograniczeniem prędkości do 30 km/h, a w ciągu drogi zamontowany został jeden próg zwalniający, przy którym jest ograniczenie do 20 km/h.
Starosta brzozowski Zdzisław Szmyd zapowiedział też, że przy drodze, gdzie doszło do wypadku - na odcinku od mostu przy kościele parafialnym do końca zabudowań w kierunku skrzyżowania z drogą powiatową Humniska-Strachocina - powstanie chodnik. Do inwestycji - jak w rozmowie z tvn24.pl zapewniał burmistrz Brzozowa Szymon Stapiński, dołoży się Urząd Miasta w Brzozowie.
Starosta informował nas wówczas także, że powiat zabezpieczył w budżecie na 2024 rok pieniądze na opracowanie dokumentacji budowlanej chodnika.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl