Choć nie skończył jeszcze 40 lat, jego biografia już wygląda jak spełnienie amerykańskiego snu. I choć nie ma doświadczenia w wielkiej polityce, a w Senacie zasiada zaledwie kilkanaście miesięcy, to Donald Trump ogłosił go swoim kandydatem na wiceprezydenta. J.D. Vance już teraz stał się jednym z najgłośniejszych nazwisk na planecie i stało się to dzięki osobistemu poparciu Trumpa. Kto jeszcze stoi za republikaninem, którego często określa się mianem "populistycznego konserwatysty"?
Tekst pierwotnie ukazał się 17 lipca 2024 roku.
- J.D. Vance zaledwie dwa lata temu został republikańskim senatorem z rodzinnego stanu Ohio.
- W ostatni poniedziałek Donald Trump zapowiedział, że J.D. Vance jest jego kandydatem na wiceprezydenta.
- Przy nazwisku Vance'a często pojawiają się słowa "populistyczny konserwatysta". Jest przeciwko aborcji i rozwodom, nie chce zaangażowania USA w wojnę w Ukrainie, za to niektóre pomysły chętnie czerpałby wprost z Węgier Viktora Orbana.
- J.D. Vance ma też biografię oczywistą dla kogoś z najwyższymi możliwymi aspiracjami. Zwłaszcza w USA.
- Jak wyobraża sobie swoją ewentualną wiceprezydenturę? Być może dowiemy się tego już w nocy ze środy na czwartek, gdy J.D. Vance wygłosi przemówienie podczas trwającej konwencji wyborczej republikanów.
Gdy Donald Trump wskazał J.D. Vance'a na swojego kandydata na wiceprezydenta, najciekawszy moim zdaniem na ten temat wpis opublikował w mediach społecznościowych świetny niegdyś tenisista Andy Roddick. Zapytał bowiem: "Dlaczego on nie weźmie tego samego wiceprezydenta co ostatnio?".
Roddick oczywiście robił sobie żarty. Poprzednim wiceprezydentem za Trumpa w latach 2016-2020 był Mike Pence, którego Trump ostatecznie uznał za zdrajcę. To właśnie Mike Pence, z racji funkcji, przewodniczył bowiem ceremonii zliczania głosów elektorskich po wyborach prezydenckich roku 2020. To z reguły formalność, ale wtedy tak nie było. Trump bowiem twierdził, że wybory były oszukane i mu je ukradziono.
Do końca liczył na to, że Pence, jako człowiek nadzorujący zliczanie głosów, zadziała na jego korzyść i zainterweniuje w taki sposób, by zwycięzcą wyborów został jednak Trump (a mianowicie, że zliczy głosy elektorów protrumpowych kosztem probidenowych). Pence jednak zachował się uczciwie, przyzwoicie i zgodnie z prawem - i formalnie stwierdzono, że prezydentem został Joe Biden.
Po tym wszystkim Trump uznał Pence'a za zdrajcę. Dodajmy, że był to 6 stycznia 2021. Wkrótce po tym, jak Pence "zawiódł Trumpa", fanatycy byłego już prezydenta ruszyli na Kapitol i chcieli mordować polityków, których uznawali za wrogów. Słychać było okrzyki, że również Pence'a trzeba powiesić za zdradę. Według kilku źródeł, Donald Trump miał w prywatnych rozmowach popierać ten koszmarny pomysł (zapewne były to tylko słowa wypowiedziane w gniewie, niemniej doniesienia na ten temat miały pojawić się też przed komisją Kongresu ds. ataku na Kapitol).
Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze, nic dziwnego, że Trump wybrał tym razem innego kandydata na wiceprezydenta (Pence też nie chce mieć już z Trumpem nic wspólnego, podobnie jak ponad 40 innych byłych członków jego administracji). Po drugie - wybrał kogoś, kto na pytanie, jak zachowałby się na miejscu Pence'a, odpowiedział, że dopuściłby do liczenia głosów w sposób, na który nalegał Trump. Tym kimś jest J.D. Vance, który tak odpowiedział na ten temat w wywiadzie dla ABC NEWS na początku tego roku. Omawiając ten wywiad, "Washington Post" napisał:
prowadzący rozmowę dziennikarz próbował znaleźć granice lojalności Vance'a wobec Trumpa. Jeśli taka granica istnieje, to prowadzący jej nie znalazł.
Uzupełniać deficyty prezydenta
Gdybym miał wskazać, dlaczego wybór J.D. Vance'a jest tak istotny, to lojalność byłaby jednym z dwóch głównych powodów. Wybierając bowiem kogoś tak bezgranicznie oddanego, Trump wysyła światu sygnał, że chce się otoczyć wyłącznie ludźmi, na których może polegać. Co też ciekawe, warto pamiętać, po co tak naprawdę Stany Zjednoczone mają wiceprezydenta. W pierwszej kolejności ma on "balance the ticket", co na polski można przetłumaczyć jako "zrównoważyć ofertę". W skrócie chodzi o to, by wiceprezydent uzupełniał deficyty prezydenta, zwłaszcza na etapie kandydatury.
Świetnym przykładem jest duet Obama-Biden w latach 2008-2016. Obama był młodym człowiekiem i nowicjuszem w polityce krajowej, więc do drużyny zwerbował Joe Bidena - polityka ogromnie doświadczonego, znającego Waszyngton i będącego ekspertem ds. polityki zagranicznej (któremu też bliska była kwestia reformy prawa do posiadania broni). Albo George W. Bush - przed prezydenturą w latach 2000-2008 gubernator z Teksasu, który do zespołu na stanowisko wiceprezydenta zaprosił starego politycznego wygę Dicka Cheneya. Wreszcie obecny duet: biały, wiekowy mężczyzna Joe Biden i młodsza o pokolenie przedstawicielka mniejszości Kamala Harris.
Nawet Trump w 2016, który był kontrowersyjnym biznesmenem i gwiazdą telewizji, zaprosił do współpracy niesamowicie konserwatywnego gubernatora Indiany, aby uspokoić republikanów zmartwionych Trumpowskimi skandalami. I tym razem kandydatami republikanów będzie dwóch białych mężczyzn. Trump być może w ten sposób pokazuje, że niespecjalnie przejmuje się przyciągnięciem kobiet lub mniejszości (choć trzeba przyznać, że w tej kampanii całkiem nieźle trafia do Afroamerykanów), skoro na swój sposób postawił na młodszą wersję siebie.
Paradoksalnie wiceprezydent może być najmniej ważnym i najważniejszym współpracownikiem prezydenta. Dlaczego najmniej ważnym? Otóż złośliwi mówią, że na co dzień główną rolą wiceprezydenta jest… po pierwsze: przecinać wstęgi, wygłaszać przemówienia na uroczystościach i pogrzebach, na które prezydentowi nie chce się jechać, a po drugie: mieć puls. Bo to ten puls przesądza o tym, że wiceprezydent jest najważniejszym współpracownikiem prezydenta - w razie śmierci prezydenta to właśnie zastępca/zastępczyni wskakuje na fotel najważniejszego człowieka na ziemi.
Ale w wypadku Donalda Trumpa warto pamiętać o czymś jeszcze - to prezydent, który był dwukrotnie poddany impeachmentowi (a więc postawieniu w stan oskarżenia, które mogło skończyć się pozbawieniem urzędu). Otoczenie Trumpa śmieje się, że Vance jest dla opozycji tak bardzo toksyczny, że podobno następnym razem kilka razy zastanowią się, czy chcą wprowadzać zarzuty wobec Trumpa, bo jeśli uda się go pozbawić urzędu, to następcą byłby właśnie Vance. Z punktu widzenia demokratów byłoby to wpadnięcie z deszczu pod rynnę. To też, być może, miało dla Trumpa znaczenie.
Koniec końców Trump może być przecież bardziej znośny niż Vance, który mówił m.in. że:
- "Małżeństwa, w których jest przemoc, nie powinny się rozstawać, dla dobra dzieci",
- "Orban podejmuje sprytne decyzje, moglibyśmy się od niego uczyć",
- "Trumpowi ukradziono wybory w roku 2020",
- "Ludzie, którzy byli na Kapitolu 6 stycznia, to więźniowie polityczni i to, że są za kratami, to napaść na demokrację".
W jego opinii możliwe, że pierwszym muzułmańskim krajem, który będzie miał broń atomową, jest… Wielka Brytania ("skoro właśnie Partia Pracy przejęła tam władzę…"). A debatę o aborcji J.D. Vance ustawia tak:
to nie kwestia tego, czy kobieta ma być zmuszona do urodzenia dziecka, to kwestia tego, czy dziecko ma prawo żyć.
Albo te słowa o USA, które wypowiedział w programie Tuckera Carlsona: "tym krajem rządzą bezdzietne kobiety z kotami, które mają koszmarne życie z powodu swoich decyzji, więc chcą, by inni też mieli koszmarne życie".
Jasnym staje się, dlaczego przy nazwisku Vance’a często pojawiają się słowa "populistyczny konserwatysta".
Pokazuje swoją przemianę z gorliwością neofity
Wróćmy jednak do lojalności Vance'a. Dlaczego Trump może być jej tak pewien? Dlatego, że Vance jeszcze kilka lat temu był jednym z… najgłośniejszych krytyków Trumpa. Mówił:
- "jestem z obozu Nigdy-Trumpowców",
- "Nigdy go nie lubiłem",
- "okropny kandydat",
- "idioci na niego głosują",
- "Hitler Ameryki",
- "idiota",
- "kulturowa heroina",
- "cyniczny skur…",
- "jest toksyczny i prowadzi białą klasę pracującą do mrocznego miejsca".
Dywagował też kiedyś:
Jaki odsetek amerykańskiego społeczeństwa nie był napastowany seksualnie przez Trumpa?
Teraz, gdy pytać Vance'a o te słowa, nawet nie drgnie mu powieka. Odpowiada wprost, że "Trump zmienił moje zdanie. A wcześniej po prostu uwierzyłem kłamstwom mediów i ich przeinaczeniom". I teraz Vance, z gorliwością neofity, pokazuje swoją przemianę na każdym kroku.
Poparł Trumpa nawet po nieudanych dla republikanów wyborach jesienią 2022 roku, pojawiał się w sądzie w Nowym Jorku na procesie Trumpa; pojawiał się na jego wiecach i na imprezach, podczas których zbierano pieniądze na kampanię. Mając w swoim życiorysie epizod biznesowy, Vance okazał się przydatny w łączeniu Trumpa z darczyńcami z Doliny Krzemowej.
CZYTAJ TEŻ: NAPISAŁ BESTSELLER, DLA TRUMPA NIE MIAŁ LITOŚCI. TERAZ CHCE ZOSTAĆ JEST WICEPREZYDENTEM >>>
A w miniony weekend, gdy Trumpa prawie zabił zamachowiec, napisał: "To nie jest odosobnione zdarzenie. Głównym motywem kampanii Bidena jest mówienie, że prezydent Trump jest autorytarnym faszystą, którego należy zatrzymać za wszelką cenę. Ta retoryka wprost doprowadziła do próby zamordowania prezydenta Trumpa".
Była to jedna z mocniejszych wypowiedzi tego typu, a Vance opublikował ją właściwie tuż przed tym, jak Trump miał ogłosić, kto będzie jego kandydatem na wiceprezydenta (media były zgodne, że nastąpi to do poniedziałku). Czy próbował zwiększyć swoje szanse, atakując rywala Trumpa do Białego Domu w taki sposób? Amerykańskie media twierdzą, że kandydatura Vance’a była niemal przesądzona co najmniej od kilku dni, więc może był to po prostu kolejny pokaz lojalności przez atak na drugą stronę.
Donald Trump Junior fanem J.D. Vance'a
Nie bez znaczenia dla kandydatury Vance’a, jak wylicza "The Hill", było poparcie takich postaci, jak Tucker Carlson (były propagandzista Fox News, który niedawno nagrał "wywiad" z Putinem i naiwne relacje z Rosji), Charlie Kirk (znacząca postać internetowa w świecie populistycznej prawicy) oraz przede wszystkim… Donald Trump Junior. Syn byłego prezydenta wprost mówi, że po prostu jest fanem Vance'a. Powód? Jak pisze "The Dispatch", Trumpowi Juniorowi spodobały się medialne występy Vance'a, był też fanem książki jego autorstwa (wydanej także w Polsce "Elegii dla bidoków", w której opisał on wartości swojej rodziny z Kentucky i wyzwania społeczne oraz ekonomiczne w Ohio).
W tym samym źródle pojawia się ciekawy opis tego, jak doszło do spotkania Vance - Trump Senior: "Gdy rozpoczął swoją kampanię (na senatora - red.) w roku 2021, błagał republikanów o wybaczenie swoich krytycznych słów pod adresem Trumpa. (…) Z kolei jeszcze zanim Vance rozpoczął swoją kampanię, wykorzystał swoje koneksje wśród elity MAGA (skrót od hasła Make America Great Again, które jest hasłem Trumpa - red.), by przekonać do siebie Trumpa. W marcu 2021 Peter Thiel, miliarder, patron Vance'a i niegdyś pracodawca, sprowadził Vance'a do posiadłości Trumpa na Florydzie na spotkanie z Trumpem i jego synem. Trump trochę mu dogryzał z powodu jego tekstów z przeszłości, a potem spędzili na pogawędkach półtorej godziny".
Jak podaje Politico, Vance wielokrotnie udawał się do Trumpa na Florydę, by zdobyć jego poparcie. Efektem tego wszystkiego jest to, że - jak pisze portal Axios - Trump darzy Vance'a po prostu prawdziwą sympatią.
A co przesądziło o tym, że koniec końców Trumpowie przekonali się do Vance'a? Jak podaje "The Dispatch" - była to kwestia wojny rosyjsko-ukraińskiej. Rywal Vance'a w prawyborach republikańskich uznał, że NATO powinno odpowiadać za ochronę ukraińskiego nieba - i to był moment, w którym rodzina Trumpów postanowiła, że to właśnie Vance zasługuje na ich poparcie w walce o urząd senatora z Ohio.
Przeciwnik wsparcia dla Ukrainy
I tutaj dochodzimy do drugiej (po bezgranicznej lojalności) ważnej informacji na temat Vance'a, przynajmniej z naszego punktu widzenia. Krytycy Trumpa mówią, że Vance jest jednym z najbardziej antyukraińskich polityków w Senacie. On sam powiedział, że Ukraina powinna oddać ziemie Rosji i dojść do porozumienia z Putinem. A po napaści Rosji na Ukrainę powiedział:
mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie, co stanie się z Ukrainą.
Jest przeciwnikiem wsparcia dla Kijowa. Pamiętajmy, że cały czas nie jest znany plan Donalda Trumpa, który stwierdził, że byłby w stanie zakończyć wojnę w Ukrainie w 24 godziny. Nie jest wykluczone, że namawiałby strony - zwłaszcza Kijów - na zakończenie działań wojennych na zasadzie: "co Ukraina straciła, to straciła, ale w zamian Rosja nie idzie dalej".
Ważne są też inne słowa Vance'a, które wypowiedział w lutym tego roku na konferencji bezpieczeństwa w Monachium: "Chcemy, żeby Europa miała większy udział w zakresie bezpieczeństwa i to nie jest dlatego, że nie zależy nam na Europie. To dlatego, że musimy pogodzić się z tym, że żyjemy w świecie niedostatku. Gdy słucham pytań (na tym panelu - red.), gdy odbywam prywatne rozmowy, to widzę, że bardzo dominujące na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa jest podejście, że Ameryka jest supermocarstwem, które może produkować wszystko naraz. I mówię wam, że żyjemy w świecie niedoboru. To świat niedoboru (scarcity - red.), produkcji broni i zdolności Ameryki do produkcji krytycznie ważnej broni. I chcę państwu uświadomić, że w takim świecie nie możemy jednocześnie wspierać Ukrainy, Bliskiego Wschodu i dalekiej Azji. To nie ma sensu. To się nie spina matematycznie. (…) Chcemy, żeby Europa osiągnęła sukces, ale Europa musi odgrywać większą rolę w zakresie własnego bezpieczeństwa. A tego nie da się zrobić bez przemysłu".
Pamiętajmy o izolacjonistycznym podejściu Donalda Trumpa, który sojusze traktuje raczej w kategoriach biznesu, w którym pieniądze muszą się zgadzać, niż porozumień w imię ochrony wspólnych wartości. Jeśli Donald Trump podejmie tego typu decyzję w sprawie Ukrainy, to być może równie izolacjonistyczny (a może nawet bardziej?) Vance po prostu mu przytaknie.
"Przystojny skurczybyk" i biografia marzeń
Na koniec warto dodać dwie rzeczy. Po pierwsze: J.D. Vance jest bardzo młodym człowiekiem, a już teraz stał się jednym z najgłośniejszych nazwisk na planecie i stało się to dzięki osobistemu poparciu Donalda Trumpa. To oznacza, że jeśli Trump wygra wybory, to Vance będzie zdobywał nieocenione doświadczenie (a teraz w wielkiej polityce ma go bardzo mało, ledwie kilkanaście miesięcy w Senacie) i będzie miał szanse stać się naturalnym kandydatem na prezydenta już za cztery lata (jeśli Trump będzie przestrzegać limitu, za sprawą którego w USA wolno być prezydentem tylko przez dwie kadencje). Podobnie stanie się, jeśli Trump nie zostanie prezydentem – młody Vance ma szansę stać się jedną z twarzy ruchu trumpowskiego, którego lider już teraz ma 78 lat. On sam jest równo dwa razy młodszy. Dodajmy do tego jego biografię: jak pisze Axios,
Vance urodził się w tzw. Pasie Rdzy, jego rodzice się rozwiedli, gdy był maleńkim dzieckiem, a jego matka walczyła potem z uzależnieniem. On sam wychowany był przez babcię, która miała 19 rewolwerów. Vance trafił do piechoty morskiej, służył w Iraku, uzyskał dyplom prawa w Yale i przy pierwszej próbie dostał się do Senatu.
Czyż to nie jest oczywista biografia dla kogoś z najwyższymi możliwymi aspiracjami?
Po drugie: jak podaje Politico, Trump miał powiedzieć do Vance'a, że "jest przystojnym skurczybykiem" oraz że podoba mu się, jak gra w golfa. Biorąc pod uwagę, jak wyglądają współczesne kampanie polityczne i jak silny zmysł w zakresie robienia show ma Donald Trump, nie wolno lekceważyć takich zalet.
Jeśli do tego dodamy, że Mike Pence odmówił złamania prawa dla Trumpa, a Vance otwarcie deklaruje, że zachowałby się inaczej, to być może to jest klucz do odpowiedzi na pytanie Andy'ego Roddicka, dlaczego Trump nie wziął tego samego wiceprezydenta co ostatnio.
J.D. Vance zaledwie dwa lata temu został republikańskim senatorem z rodzinnego stanu Ohio.
W ostatni poniedziałek Donald Trump zapowiedział, że J.D. Vance jest jego kandydatem na wiceprezydenta.
Przy nazwisku Vance'a często pojawiają się słowa "populistyczny konserwatysta". Jest przeciwko aborcji i rozwodom, nie chce zaangażowania USA w wojnę w Ukrainie, za to niektóre pomysły chętnie czerpałby wprost z Węgier Viktora Orbana.
J.D. Vance ma też biografię oczywistą dla kogoś z najwyższymi możliwymi aspiracjami. Zwłaszcza w USA.
Jak wyobraża sobie swoją ewentualną wiceprezydenturę? Być może dowiemy się tego już w nocy ze środy na czwartek, gdy J.D. Vance wygłosi przemówienie podczas trwającej konwencji wyborczej republikanów.
"Małżeństwa, w których jest przemoc, nie powinny się rozstawać, dla dobra dzieci",
"Orban podejmuje sprytne decyzje, moglibyśmy się od niego uczyć",
"Trumpowi ukradziono wybory w roku 2020",
"Ludzie, którzy byli na Kapitolu 6 stycznia, to więźniowie polityczni i to, że są za kratami, to napaść na demokrację".
"jestem z obozu Nigdy-Trumpowców",
"Nigdy go nie lubiłem",
"okropny kandydat",
"idioci na niego głosują",
"Hitler Ameryki",
"idiota",
"kulturowa heroina",
"cyniczny skur…",
"jest toksyczny i prowadzi białą klasę pracującą do mrocznego miejsca".
Autorka/Autor: Michał Sznajder / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ALLISON DINNER/EPA/PAP