Część działań policji wobec protestujących w Polsce osób budzi wątpliwości. W ciągu niespełna dwóch miesięcy doszło do licznych incydentów z udziałem funkcjonariuszy – a ostatnim jej przykładem jest interwencja, podczas której licealistce złamano rękę w trzech miejscach.
Rzecznik Praw Obywatelskich zażądał wyjaśnień w sprawie interwencji policji wobec 19-letniej Aleksandry – licealistki, która w środę 9 grudnia uczestniczyła w manifestacji przed komendą policji przy ulicy Wilczej w Warszawie, by wyrazić solidarność z osobami zatrzymanymi w proekologicznym proteście.
- Została mi wykręcona ręka tak brutalnie w drodze do radiowozu, że została złamana. Przez pół godziny czekałam w radiowozie, aż znajdzie się policjant, który to zrobił. Niestety, nie zgłosił się, więc jakiś inny policjant mnie legitymował – powiedziała dziennikarzom po zdarzeniu. Podczas obdukcji lekarz określił to jako złamanie spiralne z odłamem pośrednim trzonu kości ramiennej lewej. Dziewczynę czeka operacja ręki.
Rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkomisarz Sylwester Marczak mówił, że 19-latka "stawiała opór, łapała się innych osób, uniemożliwiała działania policjantom". - Policjanci podjęli interwencję, użyli w tym przypadku środków przymusu bezpośredniego w postaci siły fizycznej. Ta osoba została doprowadzona do radiowozu, tam wykonano czynności – dodał Marczak.
Przekazał, że na miejsce wzywana była również karetka pogotowia jednak - jak zaznaczył - pogotowie wskazało, że z uwagi na brak zagrożenia życia nie może pomóc.
- Policjanci zaproponowali pani, że mogą ją odwieźć do szpitala. Ta jednak odpowiedziała, że ona nie będzie z policjantami nigdzie jeździć. W związku z powyższym policjanci po wykonaniu czynności zwolnili osobę – mówił.
Przykład interwencji policji w sprawie 19-latki jest najnowszy, ale nie jest jedyny. Działania funkcjonariuszy wzbudzają wątpliwości od kilku tygodni – a incydenty, w których zarzuca się im stosowanie przemocy wobec pokojowo manifestujących, nasiliły się od rozpoczęcia protestów kobiet w związku z decyzją Trybunału Konstytucyjnego w sprawie możliwości przerywania ciąży.
Poseł zatrzymany podczas protestu. "Zostałem skuty kajdankami"
24 października podczas protestu w Katowicach na krótko został zatrzymany przez policjantów poseł Lewicy Maciej Kopiec, któremu towarzyszyli także inni parlamentarzyści - między innymi wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka, posłanka Monika Rosa i europoseł Łukasz Kohut.
- Pytaliśmy, dlaczego ci ludzie są poddawani czynnościom, po czym zostałem odepchnięty, po czym próbowałem się dostać do tego kotła, aby zrealizować interwencję poselską. Nie byłem agresywny. Byłem zaniepokojony działaniami policji, ponieważ ten protest był pokojowy, a policja chroni nie obywateli, a budynki, a obywatele są przez nią napadani na ulicy - ocenił Kopiec.
- Zostałem poinformowany o tym, że jestem zatrzymany, po czym wsadzono mnie do radiowozu, mimo interwencji marszałkini Morawskiej-Staneckiej, która przykładała do radiowozu swoją legitymację senacką – dodał. Według relacji posła był on przewieziony na dwie różne komendy, aż w końcu go zwolniono, rzucając do niego: "wy******laj".
Rzeczniczka śląskiej policji podinspektor Aleksandra Nowara przekazała, że "poseł Maciej Kopiec zaczął kopać w tarczę, potem odmówił podania danych osobowych. Dlatego policjanci chcieli go przewieźć do komendy, aby potwierdzić te dane".
Policja chciała ukarania 14-latki
26 października funkcjonariusze policji wylegitymowali 14-letnią dziewczynę, która maszerowała na czele protestu w Olsztynie.
Olsztyńska policja uznała, że skoro dziewczyna szła na czele protestu, jest jego współorganizatorką. 14-latce zarzucono też, że zgromadzenie, w którym brała udział, było nielegalne. Policja w skierowanych do sądu materiałach podała też, że 14-latka miała wprowadzić protestujących na jezdnię na placu Ofiar Katynia i nie stosować się do obowiązku zakrywania ust i nosa.
Policja zwróciła się do sądu rodzinnego o zbadanie, czy nastolatka była współorganizatorką marszu oraz czy w związku z wykrzykiwanymi hasłami i swoim działaniem w manifestacji nie jest ona zdemoralizowana.
Prokurator Krajowy stwierdził między innymi, że "każde zachowanie osoby organizującej nielegalną demonstrację albo podżegającej lub nawołującej do udziału w niej" powinno być oceniane "w zakresie sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób poprzez spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego".
Sąd Rejonowy w Olsztynie odmówił wszczęcia postępowania wobec nastolatki.
Zatrzymanie osób jadących na protest do Warszawy
30 października na autostradzie A2 w okolicach Pruszkowa policja zatrzymała auta, którymi przedstawiciele Inicjatywy Pracowniczej jechali do Warszawy na Strajk Kobiet.
- Zostaliśmy zatrzymani i skontrolowani na autostradzie A2 kilkukrotnie. W sumie z pięciu aut cztery zostały skontrolowane. Za jednym policja wysłała nawet helikopter. Auto, w którym byłam, było zatrzymywane trzy razy – powiedziała Marta Rozmysłowicz z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza.
Do pierwszej kontroli miało dojść jeszcze w Wielkopolsce. Kolejna miała mieć miejsce pod Łowiczem, a trzecia w okolicach Pruszkowa. - Za pierwszym razem zostaliśmy spisani, za drugim razem zostaliśmy spisani, nasze auto zostało skontrolowane, a treść banerów zweryfikowana. Za trzecim razem drogówka wezwała posiłki, które dokonały interwencji. Wyciągnęli nas z auta, skuli nas za plecami i w taki sposób przewieźli do komendy w Pruszkowie – opowiedziała Rozmysłowicz.
Nagranie z ostatniego zatrzymania opublikowała "Gazeta Wyborcza", znalazło się też na stronie Inicjatywy Pracowniczej. Widać na nim, jak policjanci wyciągają podróżnych z samochodu. Jako podstawę zatrzymania policjant wskazuje artykuł mówiący o prawie zatrzymywania osób stwarzających w sposób oczywisty bezpośrednie zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzkiego, a także dla mienia.
Policja zapewnia, że zatrzymanie odbyło się w zgodzie z prawem.
Nieumundurowani policjanci z pałkami teleskopowymi
18 listopada odbył się protest Strajku Kobiet pod hasłem "Blokada Sejmu". Rozproszył się na ulicach Warszawy z powodu blokady ulic wokół parlamentu. Pochód przez Śródmieście zakończył się na placu Powstańców Warszawy, gdzie policyjne oddziały prewencji odcięły drogi wyjścia i rozpoczęły legitymowanie uczestników. Dochodziło tam do przepychanek. Policja użyła gazu łzawiącego.
Kamery TVN24 zarejestrowały też sytuację, gdy w tłumie doszło do przepychanek, a do akcji wkroczyli zamaskowani mężczyźni z pałkami teleskopowymi i gazem łzawiącym. Część miała odblaskowe opaski z napisem "policja" na ramieniu, ale nie wszyscy.
- W momencie kiedy policjanci utworzyli kordon w rejonie placu Powstańców Warszawy, zostali zaatakowani przez grupę osób. W tym przypadku normalną rzeczą jest, że policjanci używają środków przymusu bezpośredniego, w tym przypadku mówimy o gazie i sile fizycznej. Musimy podkreślić, że mamy do czynienia z grupą osób, która była bardzo agresywna - tłumaczył TVN24 Sylwester Marczak, rzecznik KSP. Jak opisywał, wobec jednej z osób, która miała atakować wcześniej funkcjonariuszy, interweniowali nieumundurowani policjanci.
- Jeżeli widzimy na nagraniu policjantów, którzy są nieumundurowani, którzy używają pałki teleskopowej, to zachęcam do tego, żeby zapoznać się z nagraniem, które umieściliśmy na naszym Twitterze, w którym widzimy między innymi to, jak ci policjanci są atakowani gazem i dlatego policjant używa pałki, ponieważ ktoś tę pałkę próbuje mu wyrwać. To też jest powód, dlaczego policjanci konkretnie w tym przypadku używają pałki teleskopowej - tłumaczył rzecznik KSP.
Posłanka Biejat potraktowana gazem
Wśród osób, które zostały potraktowane wówczas gazem była posłanka Lewicy Magdalena Biejat. W rozmowie z dziennikarzami opowiedziała o tej sytuacji. Posłanka zwróciła uwagę, że w pewnym momencie policja zaczęła zamykać Plac Powstańców, uniemożliwiając osobom zgromadzonym rozejście się. - Kiedy zamknięto wszystkie możliwe wyjścia, uniemożliwiono demonstrującym powrót do domu, policja użyła przeciwko nim gazu - powiedziała. Biejat mówiła dalej, że na placu spotkała grupę osób, w stosunku do której czynności podejmowali nieumundurowani policjanci, nie legitymując się. - Z tego, co mówili mi potem świadkowie, czynności polegały na wyciąganiu siłą z tłumu stojące tam młode dziewczyny - opisała.
- Poszliśmy tam z dziennikarzami i innymi posłami, starając się deeskalować sytuację. To, co trzymam w ręku na nagraniu, to moja legitymacja poselska, bo próbowałam w tamtym momencie przeprowadzić interwencję poselską i wezwać policję do tego, żeby przestała używać przemocy do pokojowo demonstrujących osób, żeby przestała bić ich pałkami i lać gazem na oślep po oczach - opowiadała.
- W momencie, gdy starałam się interwencję przeprowadzić, jeden z policjantów nieoznakowanych, w cywilu, strzelił mi gazem w oczy, po czym ukrył się za szpalerem nieumundurowanych policjantów - mówiła Biejat.
Zatrzymanie 17-letniego licealisty
19 listopada został zatrzymany 17-letni Jan Radziwon, uczeń liceum przy Bednarskiej, który brał udział w demonstracji przed warszawskim sądem okręgowym. Była ona wyrazem solidarności z aktywistką zatrzymaną 26 października na placu Trzech Krzyży podczas Strajku Kobiet i oskarżoną o czynną napaść na funkcjonariusza policji. Na nagraniach sprzed sądu widać, że w demonstracji brali udział młodzi ludzie, którzy próbowali blokować jezdnię i schody do sądu. 17-latek spędził noc na komisariacie.
Prokuratura przekazała, że Radziwon został zwolniony z komendy po usłyszeniu zarzutów. Policja przekonuje, że 17-latek naruszył nietykalność funkcjonariusza. - Część dzieci uciekła w lewo, mój syn w prawo, policjanci do niego dobiegli, rzucili na ziemię i zatrzymali. Myślę, że to czysty przypadek, może dlatego, że ma żółtą kurtkę, a może po prostu w złą stronę pobiegł – relacjonował ojciec zatrzymanego dzień po tej sytuacji.
- Nie mogę mówić o szczegółach w związku z dobrem sprawy, natomiast mogę powiedzieć, że uciekałem przed policją i zostałem brutalnie rzucony na ziemię. Z krzykiem: "szmato, na ziemię", zostałem od razu zakuty w kajdanki – opisywał 17-latek w programie "Tak jest" w TVN24.
Z informacji przekazanych przez Rzecznika praw Obywatelskich wynika, że licealista "został rzucony na ziemię, był dociskany kolanem, nawet gdy krzyczał, że sprawia mu to ból". "Ręce skuto mu z tyłu. Taki sposób traktowania 17-latka potwierdzał także inny zatrzymany. Chłopak miał prosić, by o zatrzymaniu poinformowano jego dziewczynę, jednak w protokole nie ma żadnej informacji na ten temat" – poinformował w komunikacie RPO.
Interwencja policji wobec fotoreporterki. Pokazywała legitymację
23 listopada przed Ministerstwem Edukacji Narodowej odbył się protest pod hasłem "Wolna aborcja i wolna edukacja!". Już na samym początku doszło do starcia z policją i zatrzymań. Wśród zatrzymanych była dziennikarka agencji RATS Agata Grzybowska.
Dziennikarz OKO.press nagrał interwencję policji – z filmu można wywnioskować, że funkcjonariusz mówi coś do kobiety, a ona mu odpowiada. W pewnym momencie policjant przesuwa kobietę - wygląda to tak, jakby ją trzymał. Ona się wyswobadza, bierze do ręki aparat, celuje obiektyw w stronę funkcjonariusza. W tym momencie na nagraniu widać również błysk flesza (w swoim oświadczeniu Grzybowska przyznała: robiąc zdjęcie, błysnęłam mu w twarz fleszem).
Chwilę później funkcjonariusz odwraca głowę w bok i puszcza reporterkę. Po chwili znowu ją chwyta i wypycha w stronę innych policjantów. Dochodzi do krótkiej szamotaniny. Na kolejnym ujęciu widać, jak dziennikarka jest prowadzona przez policjantów w stronę radiowozu. W pewnym momencie kobieta rozpina kurtkę i pokazuje jakiś przedmiot funkcjonariuszom (z innych dostępnych zdjęć wynika, że była to legitymacja prasowa). Policjanci jednak nie reagują, doprowadzają ją do samochodu i wciągają do środka. W ostatniej chwili Grzybowska przekazuje osobie stojącej przy radiowozie swój aparat.
Rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji Mariusz Ciarka mówił, że ”zarzut, za który została zatrzymana, dotyczy naruszenia nietykalności cielesnej policjanta i w momencie zatrzymania policjanci nie widzieli, że to jest fotoreporterka”.
Stwierdził również, że "legitymacja prasowa czy inny dokument nie zwalnia z odpowiedzialności za przestępstwa". Zaznaczył, że na miejscu było dużo innych fotoreporterów, którzy wykonywali swój zawód bezpiecznie. - Ja widziałem chociażby w kamizelkach i są bardzo widoczni, są rozpoznawalni - zwrócił uwagę.
Policjant używa gazu łzawiącego wobec posłanki Nowackiej
26 listopada, przy okazji świętowania 102. rocznicy uzyskania przez Polki praw wyborczych, w całym kraju zorganizowano manifestacje Strajku Kobiet. W czasie akcji blokowania stołecznej Trasy Łazienkowskiej w Warszawie posłanka Barbara Nowacka została potraktowana gazem łzawiącym przez jednego z funkcjonariuszy.
- Poszliśmy na protest całą grupą posłanek i posłów, wiedząc po poprzednich doświadczeniach, że trzeba to monitorować. To, co dzisiaj widzieliśmy, było niemądrą akcją policji - powiedziała. Poinformowała, że "z bardzo bliskiej odległości, 50 czy 30 centymetrów, dostała w twarz gazem, pokazując legitymację" poselską.
Barbara Nowacka mówiła na konferencji prasowej następnego dnia, że jej zdaniem "nie było żadnego uzasadnienia takich działań i używania takiej przemocy". - W 102. rocznicę uzyskania przez Polki praw wyborczych policja agresywnie podkręcała działania, doprowadzając na końcu do tego, że jako obywatelka, nie jako posłanka, również dostałam gazem po oczach. Takich osób jak ja było znacznie więcej, wobec których używano nieadekwatnej siły - mówiła.
Warszawska policja opublikowała nagranie na Twitterze z kamerki jednego z funkcjonariuszy. "Nagranie wyraźnie pokazuje, że jedna osoba lekceważy komunikaty nadawane przez urządzenia nagłaśniające i wezwania policjantów. To kobieta, która podchodzi do policyjnego szyku i będąc tuż przy funkcjonariuszach przepycha tarczę i wyciąga rękę przed samą twarz jednego z nich" - napisano na Twitterze przy nagraniu.
"Policjanci nie przebywają z politykami na co dzień i nie muszą znać każdego z nich. Osoba, która pomimo wezwań do odsunięcia się od policyjnego szyku, celowo nadal się zbliża i nagle wyciąga rękę z jakimś przedmiotem przed twarz policjanta, może być odebrana jako zagrożenie" - dodano w kolejnym wpisie. Policja zapewniła również na Twitterze, że "działanie policjanta nie miało na celu świadomego naruszenia nietykalności osoby objętej immunitetem poselskim".
Źródło: TVN24, tvn24.pl, tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24