Na autostradzie A2 w okolicach Pruszkowa policja zatrzymała auta, którymi przedstawiciele Inicjatywy Pracowniczej jechali do Warszawy na Strajk Kobiet. Zostali przewiezieni do komendy i po kilku godzinach zwolnieni. - Bez żadnego papierka, bez protokołu zatrzymania, tak jakby tego w ogóle nie było - mówią. Policja zapewnia, że zatrzymanie odbyło się w zgodzie z prawem.
Do zatrzymania kobiet doszło w piątek. - Jechałyśmy kilkoma autami na protest do Warszawy za legalną aborcją. Zostaliśmy zatrzymani i skontrolowani na autostradzie A2 kilkukrotnie. W sumie z pięciu aut, cztery zostały skontrolowane. Za jednym policja wysłała nawet helikopter. Auto, w którym byłam, było zatrzymywane trzy razy – mówi Marta Rozmysłowicz z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza.
Do pierwszej kontroli miało dojść jeszcze w Wielkopolsce. Kolejna miała mieć miejsce pod Łowiczem, a trzecia w okolicach Pruszkowa. - Za pierwszym razem zostaliśmy spisani, za drugim razem zostaliśmy spisani, nasze auto zostało skontrolowane, a treść banerów zweryfikowana. Za trzecim razem drogówka wezwała posiłki, które dokonały interwencji. Wyciągnęli nas z auta, skuli nas za plecami i w taki sposób przewieźli do komendy w Pruszkowie – opowiada Rozmysłowicz.
"Środki niedostosowane do realiów"
Nagranie z ostatniego zatrzymania opublikowała "Gazeta Wyborcza", znalazło się też na stronie Inicjatywy Pracowniczej. Widać na nim, jak policjanci wyciągają podróżnych z samochodu. Jako podstawę zatrzymania policjant wskazuje artykuł mówiący o prawie zatrzymywania osób stwarzających w sposób oczywisty bezpośrednie zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzkiego, a także dla mienia.
- Środki zostały niedostosowane zupełnie do realiów. Nie został nam podany powód zatrzymania. Kiedy zapytałam policjanta, który otworzył drzwi z mojej strony, o powód zatrzymania, ten bezprecedensowo wyciągnął mnie z samochodu i ciągnął po betonie aż do krawężnika. Tam leżącą skuli mnie i odprowadzili do radiowozu – mówi Dominika Bartkowska z Inicjatywy Pracowniczej.
W komendzie policji – jak twierdzą - spędzili trzy godziny. - Czynności były prowadzone, tak jakbyśmy byli zatrzymani za jakiś czyn przestępczy. Ostatecznie wypuścili nas bez żadnego papierka, bez protokołu zatrzymania, tak jakby tego w ogóle nie było. Nie podali żadnej podstawy ani przyczyny – denerwuje się Marta Rozmysłowicz.
A Bartkowska dodaje, że odmówiono im możliwości skonsultowania się z prawnikiem.
Policja broni swoich działań
Pruszkowska policja przekonuje, że wszystko odbywało się w zgodzie z prawem. - U podstaw interwencji policjantów z Wydziału Ruchu Drogowego była informacja wskazująca, że pojazdem przemieszczają się osoby, które mogą zakłócać protest. Biorąc pod uwagę jego dotychczasowy przebieg, konieczne było jej zweryfikowanie. Jak widzimy na nagraniu, interwencji towarzyszyło bardzo dużo emocji. To między innymi one miały wpływ na przebieg czynności i policjanci słusznie podjęli decyzję, by kontynuować je w komendzie w Pruszkowie - tłumaczy komisarz Karolina Kańka, oficer prasowy policji w Pruszkowie.
Jak dodaje, decyzję o użyciu kajdanek poprzedzała "zindywidualizowana ocena zasadności użycia tego środka". - Policjanci uwzględnili wyraźne pobudzenie osób, które miały zostać przewiezione do jednostki policji oraz emocje, jakie te osoby okazywały. W ocenie funkcjonariuszy ich zachowanie nie gwarantowało zachowania spokoju w trakcie przejazdu i mogło ewoluować w sytuację zagrażającą bezpieczeństwu policjantów - wyjaśnia Kańka.
Jak powidziała "Gazecie Wyborczej", działania policjantów "trwały tyle, ile powinny". Przyznaje też, że po doprowadzeniu do komendy informacja dotycząca zagrożenia ze strony tych osób została negatywnie zweryfikowana.
- Każdorazowo przełożeni sprawdzają prawidłowość działań ze strony policjantów, nie inaczej jest w tym przypadku. Na obecną chwilę nie stwierdzono nieprawidłowości - kończy Kańka.
Inicjatywa Pracownicza zapowiedziała złożenie zażalenia na zatrzymanie.
Źródło: TVN 24 Poznań, Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: Inicjatywa Pracownicza