Magazyn "Variety" wymienia go wśród 10 najbardziej obiecujących operatorów filmowych na świecie. Europejska Akademia Filmowa nagradza za najlepsze zdjęcia, Amerykańska nominuje do Oscara. Nie było w Polsce tak spektakularnego operatorskiego debiutu, jak ten 33-letniego Łukasza Żala. Czy będzie jedynym w historii obok Svena Nykvista operatorem spoza Hollywood, który zdobędzie Oscara za zdjęcia?
To tylko najważniejsze z dziesiątek prestiżowych wyróżnień, jakie przypadły mu za "Idę". Nie sposób nie wspomnieć też o przyznanej jednogłośnie Złotej Żabie na Camerimage, nominacji do BAFTY i nagrodzie Spotlight - jednej z najważniejszej w branży, przyznawanej z ramienia Amerykańskiego Stowarzyszenia Operatorów.
Oczywiście, wszystkie te wyróżnienia Łukasz Żal dzieli z Ryszardem Lenczewskim. Po nagłej chorobie doświadczonego filmowca, uniósł nagły awans - z operatora kamery (czyli szwenkiera, pracującego pod kierunkiem operatora) na autora zdjęć. Lenczewski zdążył zrealizować 9 z zaplanowanych 40 dni zdjęciowych, reszta to efekt pracy Żala.
Debiutant poradził sobie po mistrzowsku. Dawny nauczyciel, u którego był parokrotnie szwenkierem (choćby na planie "U Pana Boga za miedzą" Jacka Bromskiego), sam mu zresztą kiedyś powiedział: "Słuchaj stary, żeby zadebiutować w tym fachu to albo twój operator musi mieć kaca, albo zachorować. Innej drogi nie ma". Żal wspominał o tym w rozmowie z tvn24.pl, żartując, że po trosze tę sytuację przepowiedział.
Podróż za marzeniem
Łukasz Żal pochodzi z podkoszalińskiego Manowa. Filmem i fotografią interesował się od zawsze. "Głos Koszaliński", w materiale poświęconym swojemu "ziomalowi" cytuje wspomnienia Rafała Janusa, dyrektora I LO w Koszalinie: "Łukasz był w klasie dziennikarskiej. Wyróżniał się zdecydowanie humanistycznym zacięciem. Bardzo aktywny, przy tym trochę zbuntowany, chodził swoimi ścieżkami. Pisał do naszej gazetki szkolnej, był nawet zastępcą redaktora naczelnego. Zajmował się też Filmoteką Szkolną. Pamiętam, że wybierał się na studia filmowe. To była jego pasja, to było widać od początku.”
Dalsza jego droga to była podróż za marzeniem. Żal jest absolwentem wydziału operatorskiego łódzkiej Filmówki, a jeszcze wcześniej Wrocławskiej Szkoły Fotografii. Już podczas studiów za etiudę "Mistrz świata" otrzymał offskara, czyli nagrodę polskiego kina niezależnego (dziś przemianowaną na nagrodę Jana Machulskiego.) To była jedna z jego pierwszych etiud -pełna ironii historyjka, oparta na opowiadaniu Etgara Kereta o młodym chłopaku, który w 50. urodziny ojca decyduje się na akt odwagi, na jaki nie stać już rodziciela. Wzbudziła zainteresowanie i była zapowiedzią tego, na co stać młodego filmowca.
Po pierwsze "Paparazzi", czyli Nightcrawler po polsku
Przełomem w jego operatorskiej karierze był głośny, dokumentalny film "Paparazzi" Piotra Bernasia - opowieść o Przemysławie Stoppie, jednym z najbardziej znanych polskich paparazzo i zarazem o głodnych sensacji współczesnych mediach i granicach zwyczajnej przyzwoitości, których przekraczanie jest podstawą tego zawodu.
Dziś nazwalibyśmy ten film dokumentalnym odpowiednikiem amerykańskiego przeboju "Wolny strzelec" (Nightcrawler), ze świetną kreacją Jake’a Gyllenhaala. Bohater bierze udział i w reporterskiej nagonce na Romana Polańskiego i w paskudnym żerowaniu na katastrofie smoleńskiej i na wszystkim, co się z nią wiąże. Okazuje się równie bezwzględny wobec siebie, jak wobec dramatów, będących udziałem tych, na których poluje. Podobnie jak bohater "Wolnego strzelca".
Za zdjęcia do tego filmu, zrealizowanego w Szkole Andrzeja Wajdy, odebrał wspólnie z Piotrem Bernasiem swoją pierwszą Złotą Żabę na Camerimage - w Konkursie Krótkometrażowych Filmów Dokumentalnych.
Po drugie: "Joanna"
Rok 2013 okazał się dla młodego artysty absolutnie wyjątkowy. Jeśli "Paparazzi" było przełomem w jego karierze, to filmy, nad którymi pracował wtedy - rewolucją w zawodowym życiu. Najpierw była niezwykle interesująca "Lewa połowa twarzy" Marcina Bortkiewicza (za zdjęcia do tego filmu otrzymał nagrodę na festiwalu w Doha), potem natomiast "Joanna" Anety Kopacz, podobnie jak "Ida" walcząca właśnie o Oscara.
Historia odchodzenia chorej na raka, lubianej i bardzo popularnej blogerki "Chustki", będąca tak naprawdę opowieścią o smakowaniu życia, nie była zadaniem łatwym. Reżyserka nie mogła znaleźć chętnych do współpracy.- "Dwóch operatorów mi odmówiło, twierdząc, że nie chcą robić filmu o raku. Mało kto wierzył w moje słowa, gdy opowiadałam o zmysłowym filmie o życiu. Z rakiem w tle? Niemożliwe. Łukasz doskonale to zrozumiał. Podczas realizacji filmu utwierdzałam się jedynie w przekonaniu, że dokonałam świetnego wyboru. Zdolny, dyskretny, wrażliwy i bardzo pracowity. Takiego człowieka potrzebowałam" - opowiada nam w wywiadzie Aneta Kopacz.
Sam Żal w rozmowie z tvn24.pl mówił: - To było niezwykłe doświadczenie, bardzo mocne i trudne: kilkudniowe sesje zdjęciowe, które wszystkich nas zmieniały. Wracaliśmy z nich w milczeniu. Patrzyliśmy na walkę Joanny, a walczyła dosłownie o każdy kolejny dzień spędzony z synkiem. Ten film miał być jej pamiątką dla niego.
Żal podkreśla, że jego praca polegała na dwóch rzeczach: na czekaniu i byciu niewidzialnym. "Na wejściu w to po cichu i z empatią. Z jednej strony trzeba było do niej dotrzeć i być blisko, a z drugiej nie być intruzem. I to się chyba udało, zwłaszcza reżyserce, ale myślę, że mnie też. Nie byłem facetem, który z kamerą włazi w jej życie, a jedynie obserwuje je - wspomina Żal.
Zrealizowany w pastelowych barwach film, zdjęcia uwieczniające z pozoru prozaiczne czynności - spacery po łące, rozmowy, domowe zajęcia, bardzo różnią się od tych, które wkrótce przyjdzie mu kadrować na czarno-białej taśmie w "Idzie" Pawlikowskiego. To również jemu "Joanna" zawdzięcza fantastyczny efekt końcowy.
Po trzecie i czwarte: "Ida"
Mimo tych sukcesów Żal na debiut fabularny prawdopodobnie czekałby jednak nadal, gdyby nie choroba Ryszarda Lenczewskiego i zbieg okoliczności. "Powoli zaczynałem tracić wiarę w to, że uda mi się wyjść poza dokument albo reklamę. Bywało też bardzo cienko z kasą" - wspomina w tym samym wywiadzie Żal, nie tylko zdolny artysta, ale także mąż i ojciec. I dodaje: "Cały czas marzyłem o nakręceniu fabuły.
Gdy Lenczewski zachorował, producenci ostatecznie zdecydowali, że to wprowadzony w szczegóły młody debiutant zastąpi go na planie. Paweł Pawlikowski dopiero teraz, tuż przed oscarową galą, w wywiadzie dla "The Hollywood Reporter" przyznaje z śmiechem: "Łukasz miał świetną opinię, ale wyglądał, jakby miał 18 lat i to było trochę przerażające dla mnie na początku".
"Ida" powstała w dawno nieużywanym formacie 4:3, charakterystycznym dla lat 60., zaś ujęcia kadrowane były w sposób typowy dla tamtego okresu. "Chodziło mi o to, aby kręcić większość scen z jednego miejsca i za jednym zamachem" - mówi Pawlikowski, przyznając, że nie było to łatwe zadanie. I wyjaśnia: "Chciałem poczuć się jak Henri Cartier-Bresson, zdjęcia miały być wyraziste, ale robiące wrażenie nakręconych bez wielkiego wysiłku, jak gdyby przypadkowo, oświetlone nie filmowym światłem, ale tym naturalnym, sprezentowanym przez naturę."
To pokazuje skalę wymagań reżysera "Idy", bo Henri Cartier-Bresson to wybitny fotograf i ojciec fotoreportażu, twórca hasła "decydujący moment", wedle którego zdjęcie "powinno streszczać wydarzenie, które za chwilę rozpadnie się w potoku życia".
Przypomnijmy jednak, że Żal to również absolwent szkoły fotograficznej, nie mający zapewne problemów ze znajomością tej teorii. Sam zainteresowany w rozmowie z nami wyznał: - Miałem niezwykłe szczęście, że właśnie na Pawła Pawlikowskiego trafiłem na początek. Nie każdy reżyser przykłada tak ogromną wagę do obrazu. Sam pomysł by film był czarno-biały i te długie ujęcia, robione nieruchoma kamerą, wyszedł także od niego. Miał w pamięci swoje obrazy z dzieciństwa w Polsce, w latach 60., właśnie czarno-białe i tak chciał opowiadać tę historię. To miał być świat, o którym Paweł mówił, że go zapamiętał "niezagraconym". Zrobiłem wszystko, by oddać jego wyobrażenia o nim.
O tym, jak perfekcyjnie wywiązał się z tego, mówi inny zdobywca Złotej Żaby, Artur Reinhart: - Łukasz zszedł z głównej drogi na boczną. "Ida" nie idzie ścieżkami wydeptanymi przez Hollywood. Pamiętam filmy, które były w ten sposób kadrowane, ale - sprzed dwudziestu lat. Język narracji filmowej jest z reguły bardzo szybki, dynamiczny. A tutaj - jest czas, by wejść w tamten świat, w tamtą przestrzeń". I dodaje: "Ida" to arcydzieło.
Powtórzy sukces Nykvista?
Dziś za oceanem nazwisko Żal, łamiąc sobie język, Amerykanie wymieniają obok najsłynniejszego ma świecie polskiego operatora Janusza Kamińskiego, który swoja pierwszą statuetkę za zdjęcia do "Listy Schindlera" zdobył dokładnie w tym samym "chrystusowym" wieku (33 lata). Z tym że Kamiński do Ameryki wyjechał jako 20-latek, był absolwentem Amerykańskiego Instytutu Filmowego i pracował dla samego Spielberga. Sytuacja jest więc nieporównywalna.
I rzecz najistotniejsza, o której warto wiedzieć: w tej dość nierównej walce, w całej historii nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej - nie licząc twórców zagranicznych, pracujących już wcześniej w Hollywood - tylko raz operator nieamerykański dostał Oskara za zdjęcia.
Był nim przez wielu uważany za najwybitniejszego autora zdjęć w historii kina Sven Nykvist, nagrodzony - bagatela - za "Szepty i Krzyki" Ingmara Bergmana. Dodajmy: miał wtedy za sobą ponad ćwierć wieku pracy operatorskiej u boku największych. Zresztą już same nominacje do Oscara w kategorii zdjęcia dla artystów nieamerykańskich, w całej historii tej nagrody też można policzyć na palcach jednej ręki. Doceńmy więc gigantyczny, bezprecedensowy sukces naszych filmowców, trzymając kciuki za wygraną.
Sam zainteresowany do Los Angeles dotarł dopiero wczoraj, prosto z Bieszczad, z planu nowego filmu, thrillera Wojciecha Kasperskiego, "Na granicy", o którym mówi, że znów funduje mu zadanie kompletnie różne od tych, z jakimi zetknął się wcześniej.
NOMINACJE DO OSCARA W KATEGORII ZDJĘCIA:
Niezłomny" - Roger Deakins
"Birdman" - Emmanuel Lubezki
"Mr. Turner" - Dick Pope
"Ida" - Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski
"Grand Budapest Hotel" - Robert Yeoman
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP