Skończyły się pieniądze na in vitro? Sygnały od pacjentek, komentarze lekarzy

30 tys. par skorzystało już z rządowego programu in vitro
Sukces rodzin, które "latami cierpiały". Niemal 10 tysięcy ciąż w pół roku rządowego programu in vitro
Źródło: TVN24
Pieniądze na in vitro w tym roku się skończyły? Resort zdrowia potwierdza i informuje, że nie zamierza przeznaczać dodatkowych środków na realizację programu. Część klinik leczenia niepłodności wstrzymała procedury in vitro ze względu na brak funduszy. Docierają do nas sygnały od zawiedzionych kobiet starających się o dziecko w różnych polskich miastach. Jak udało nam się ustalić, niektóre transfery zarodków odwoływane są już po tym, jak pacjentka zaczęła przygotowanie farmakologiczne.
Kluczowe fakty:
  • Od kilku dni na Kontakt24 otrzymujemy sygnały od kobiet, które zakwalifikowano do rządowego programu in vitro, a następnie - na różnym etapie - przerwano procedurę. Powód? Pieniądze na realizację programu na ten rok miały się skończyć.
  • Pani Natalii odwołano transfer zarodków już po tym, jak zaczęła przyjmować leki przygotowujące. Lekarz zmienił plan i pobrał biopsję. Pani Katarzyna za transfer odwołany przez klinikę w ostatniej chwili zapłaciła z własnej kieszeni, żeby mimo braku funduszu się odbył. Wyrzucono ją z rządowego programu do 2028 roku.
  • Dr n. med. Dorota Kuśnierczak, ginekolożka, która na co dzień zajmuje się leczeniem niepłodności, wyjaśnia, z jakich etapów składa się procedura in vitro i kiedy można ją wstrzymać bądź odroczyć bez szkody dla pacjentki.
  • Co ma w tej sytuacji do powiedzenia resort zdrowia? Potwierdza, że pieniądze się skończyły, ale podkreśla też, że wdrożono mechanizm, który ma zapobiegać nagłemu przerywaniu procedur in vitro w klinikach leczenia niepłodności. Jaki?
  • Więcej artykułów o podobnej tematyce znajdziesz w zakładce "Zdrowie" w serwisie tvn24.pl.

Od kilku dni redakcja Kontakt24 otrzymuje sygnały od kobiet, które zakwalifikowano do rządowego programu in vitro, a następnie - na różnym etapie - przerwano procedurę. Z redakcją Kontaktu24 skontaktowała się między innymi pani Paulina, która poinformowała o sytuacji w jednej z warszawskich klinik.

- Dla tysięcy par w Polsce niepłodność to bardzo bolesne doświadczenie. Rządowy program in vitro dał nam nadzieję na spełnienie marzeń o dziecku. Jednak w praktyce wygląda to dramatycznie inaczej. Klinika z dnia na dzień poinformowała nas, że nie ma już środków na dalszą realizację programu. Wszystkie procedury zostały wstrzymane. Do tej pory miałam przeprowadzoną punkcję, ale transferu (zarodków - red.) jeszcze nie. Zdecydowałam się na dodatkowo płatne badania zarodków, co opóźniło procedurę. Bez nich transfer najprawdopodobniej miałabym już za sobą. Jednak teraz okazało się, że przez brak środków do transferu w ogóle nie dojdzie. Jest to skandaliczna sytuacja - mówi kobieta. Jak dodaje, w trakcie trwania procesu in vitro nie ma już możliwości zmiany wybranej kliniki na inną.

- Czy naprawdę można w połowie leczenia powiedzieć pacjentce, że ma czekać kilka miesięcy, mimo że jej organizm jest przygotowany? Taki proces kosztuje wiele emocji i zdrowia. To temat, który dotyczy nie tylko finansów, ale przede wszystkim ludzkiej godności, zdrowia i nadziei - podkreśla pani Paulina.

Na czym polega procedura in vitro?
Na czym polega procedura in vitro?

Nie ma pieniędzy? Transferu nie będzie

Poprzez media społecznościowe skontaktowały się z nami kobiety z różnych miast - Warszawy, Krakowa, Gdyni. Rozmawialiśmy między innymi z panią Katarzyną, która w tym roku skończyła 30 lat. Procedurę in vitro rozpoczęła w marcu. W lipcu miała pierwszy transfer zarodka, zakończony niepowodzeniem. Nie miała już żadnych zamrożonych zarodków, więc trzeba było powtórzyć stymulację. We wrześniu zgłosiła się do kliniki w tym celu. Wtedy usłyszała, że skończyły się pieniądze i na razie nie uda się tego zrealizować. Nowy termin wizyty wstępnie wyznaczono jej na grudzień bieżącego roku.

Inna pani Katarzyna mówi, że dowiedziała się o przerwanym finansowaniu procedury dopiero w dniu transferu. Była już do niego przygotowana - wykonała badania krwi i przyjęła serię leków, na które wydała 600 zł, oraz zastrzyków. - Nie wszystkie badania krwi były refundowane - podkreśla. - Mieliśmy umówiony transfer na 8 rano. O 8 rano się dowiedzieliśmy, już nawet po podpisaniu dokumentów w rejestracji. Zdecydowaliśmy się na pokrycie kosztów - 2500 złotych - prywatnie. Zostaliśmy za to wyrzuceni z rządowego programu z brakiem możliwości powrotu do 2028 roku - relacjonuje pacjentka.

O wyłączanie pacjentek z programu zapytaliśmy prof. Piotra Laudańskiego, specjalistę leczenia niepłodności, ginekologa, współzałożyciela OVIkliniki w Warszawie. Nie jest to miejsce, w którym leczyła się pani Katarzyna, ale jedna z klinik zajmujących się leczeniem niepłodności, z którymi udało nam się do tej pory skontaktować.

- Każda pacjentka, która zaczyna program, z góry podpisuje regulamin. Mówi on bardzo jasno, że na żadnym etapie nie można dopłacać do procedur. Jeżeli pacjentka ma zarodki uzyskane w refundowanej procedurze in vitro, to musi mieć wykonane wszystkie transfery w ramach rządowego programu. Jeżeli będzie chciała do czegoś dopłacić, to zostanie wyłączona z programu. Moim zdaniem to słuszna decyzja Ministerstwa Zdrowia, dlatego że inaczej mielibyśmy bardzo duże niekonsekwencje w finansowaniu - wyjaśnia prof. Laudański.

Pani Natalia, pacjentka jednej z warszawskich klinik, miała mieć już swój czwarty transfer. Przełożono go z października na styczeń. Kobieta zaczęła już przyjmować leki przygotowujące do zabiegu. - Na szczęście lekarzowi udało się zmienić plan, nie marnując tego. Zasugerował badanie receptywności endometrium, które również należy wykonać na cyklu sztucznym. Zamiast transferu, miałam po prostu biopsję - mówi kobieta. Test receptywności endometrium, który jej wykonano, pozwala określić indywidualne dla każdej pacjentki okno implantacji oraz przeprowadzić transfer zarodków w najbardziej odpowiednim na ich zagnieżdżenie momencie.

Swoją historią podzieliła się z nami także pani Beata. Z mężem zostali przyjęci do programu prawie rok temu, w grudniu. Ich głównym problemem jest czynnik męski - mąż w przeszłości leczył się onkologicznie. Pierwsza stymulacja rozpoczęła się w lutym, niestety przerwana, bo zachorowali na grypę. Druga stymulacja była w kwietniu. W maju pobrano komórki, niestety żaden zarodek z sześciu nie przetrwał do piątej doby. Kolejne podejście było w czerwcu. Wtedy udało się uzyskać cztery zarodki. Po badaniu genetycznym jeden okazał się nieprawidłowy.

- W sierpniu miałam pierwszy transfer, niestety beta nam nie ruszyła. Mieliśmy wybór - albo od razu podchodzimy do kolejnego transferu, albo robimy dodatkowe badania immunologiczne. Zdecydowaliśmy się na to drugie, by zwiększyć nasze szanse na sukces, ale niestety tym samym pozbyliśmy się szansy na transfer w tym roku. Przy decyzji o badaniach immunologicznych lekarka poinformowała nas, żebyśmy umówili się na kolejną wizytę w październiku (jak otrzymamy wyniki badań), na której ustalimy datę transferu - relacjonuje pacjentka.

Transfer miał się odbyć w październiku. - Mijają tygodnie, nadchodzi czas październikowej wizyty, na której słyszę, że do transferu nie dojdzie na pewno co najmniej do końca roku z powodu wyczerpanych środków z programu rządowego w klinice - mówi pani Beata. - Utknęliśmy w martwym punkcie na ponad dwa miesiące. Nie mamy pola manewru, bo posiadając w klinice zarodki, jeśli chcielibyśmy zapłacić za transfer, spowodowałoby to wypadnięcie z programu. Tak samo nie możemy zarodków przenieść do innej kliniki. Możemy tylko czekać, a niech mi pani wierzy, osoby leczące się na niepłodność mają tego czekania po sufit - czeka się na kwalifikację, na rozpoczęcie stymulacji, na punkcję, na wynik hodowli zarodków, na transfer… - wylicza kobieta.

Ginekolożka: nie wyobrażam sobie stymulacji bez punkcji

O przerywanie procedury in vitro zapytaliśmy dr n. med. Dorotę Kuśnierczak, specjalistkę położnictwa i ginekologii, która zajmuje się leczeniem niepłodności w klinice InviMed w Poznaniu. Miejsce, w którym pracuje, wciąż ma środki i działa w ramach rządowego programu in vitro.

Jak wyjaśnia dr Kuśnierczak, procedurę in vitro zaczyna się od wykonania szeregu badań, między innymi pod kątem chorób zakaźnych. Jeśli na tym etapie przerwie się procedurę i przesunie się ją na początek przyszłego roku, większość z tych badań pozostanie aktualna. - Nawet jeśli trzeba będzie powtórzyć niektóre badania, pacjentka nie będzie obciążona kosztami. Badania w ramach procedury in vitro finansuje Ministerstwo Zdrowia - mówi dr Kuśnierczak w rozmowie z tvn24.pl.

Kolejnym etapem jest stymulacja hormonalna, która trwa około 10 dni. - Jako lekarka zajmująca się niepłodnością nie wyobrażam sobie, żeby rozpocząć stymulację hormonalną, a potem nie przeprowadzić zabiegu punkcji, czyli nie pobrać komórek jajowych. To byłoby sprzeczne z wiedzą medyczną i szkodliwe dla pacjentki - mówi ginekolożka.

Następnym etapem jest transfer zarodków - świeżych albo zamrożonych. Transfer świeży wykonuje się w tym samym cyklu co stymulację hormonalną. Jak podkreśla dr Kuśnierczak, nie ma różnicy w skuteczności między transferami świeżych i zamrożonych zarodków.

- Odroczenie transferu zarodków w czasie może oczywiście być emocjonalnie trudne dla kobiety, ale z medycznego punktu widzenia jest to jak najbardziej dopuszczalne. Czasem wręcz musimy odroczyć transfer, ponieważ organizm musi odpocząć albo z innych przyczyn, na przykład jeżeli występuje ryzyko hiperstymulacji jajników - wyjaśnia dr Kuśnierczak, odnosząc się jednak do transferów, które przekłada się z wyprzedzeniem, a nie już po farmakologicznym przygotowaniu pacjentki.

MZ: więcej pieniędzy nie będzie

Co ma w tej sprawie do powiedzenia resort zdrowia? W odpowiedzi resort przypomniał, że przeznacza corocznie z budżetu państwa nie mniej niż 500 mln zł na realizację programu polityki zdrowotnej leczenia niepłodności.

"W tym roku kwota ta została już zwiększona do 600 mln zł. Ministerstwo Zdrowia nie planuje dalszych zwiększeń środków na realizację programu" - czytamy w przesłanej odpowiedzi.

Jak wyjaśniono, środki na realizacje programu zostały przekazane realizatorom w formie dotacji. "W przypadku, gdy ośrodek nie posiada aktualnie funduszy oznacza to, że przyznane na bieżący rok środki, zostały wykorzystane" - wskazało ministerstwo.

W dalszej części odpowiedzi przekazano: "Kwoty dotacji na poszczególne lata realizacji Programu zostały określone w umowach z realizatorami, w zależności od realizacji Programu mogą ulec zmianie. Zmiany wynikające z tego tytułu określane są stosownymi aneksami do Umowy. Każdy z ośrodków wspomaganej prokreacji realizujący Program podpisał aneks na 2025 r., w którym zawarte zostały kwoty przyznane na bieżący rok".

Resort zdrowia podkreślił, że realizowany program cieszy się dużym zainteresowaniem pacjentów. Do końca września 2025 r. ministerstwo rozdysponowało środki finansowe w wysokości 594 103 021,00 zł między 58 realizatorów. Są one wypłacane na podstawie wniosków składanych przez ośrodki leczenia niepłodności po wykorzystaniu co najmniej 70 procent przekazanych środków lub zabezpieczone na poczet wypłat po złożeniu stosownego wniosku.

"Realizatorzy Programu są zobowiązani, aby przed rozpoczęciem leczenia u danej pary możliwe było zrealizowanie pełnego cyklu (transfer wszystkich powstałych zarodków), a następnie podejście do kolejnego cyklu nie później niż 6 miesięcy od zakończenia poprzedniego cyklu. Brak odpowiedniej kwalifikacji i realizacji cyklu u pary (zgodnie z powyższym wskazaniem) może być rozpatrywany jako nienależyte wykonanie zadania określonego w umowie. Mając na względzie powyższe, należy zauważyć, że mechanizm eliminujący ryzyko nagłego przerwania procedur u pacjentów został wdrożony. Dotychczas nie zidentyfikowano naruszeń przekroczenia wskazanego terminu 6 miesięcy z winy realizatora" - zaznaczyło MZ.

Przypomnijmy, że wynikami programu rządowego in vitro we wrześniu podzieliła się w mediach społecznościowych Izabela Leszczyna, która kierowała resortem zdrowia, kiedy procedura została włączona do refundacji. "W rządowym programie finansowania in vitro urodziło się 4 929 dzieci. No i mamy 18 387 ciąż"- napisała Leszczyna na portalu X.

Invicta: robimy, co w naszej mocy

Cały czas sprawdzamy sytuację w różnych klinikach leczenia niepłodności. Poza OVIkliniką, udało nam się już uzyskać komentarz także od kliniki Invicta.

"Prawdą jest, że środki na leczenie w ramach programu ministerialnego na 2025 r. w naszych Klinikach w Gdańsku i Warszawie już się wyczerpały. Jesteśmy w stałym kontakcie z Ministerstwem Zdrowia i aktywnie wnioskujemy o zwiększenie dotacji, natomiast w tej chwili cały czas czekamy na oficjalną odpowiedź MZ i w związku z tym, już teraz musieliśmy podjąć kroki, aby zarządzić kolejką oczekujących pacjentów i biorąc pod uwagę liczbę par będących aktualnie w trakcie realizacji procedury oraz grafiki lekarzy, część wizyt musieliśmy przesunąć na późniejsze terminy jeszcze w 2025 r., a część już na początek 2026 roku" - wyjaśniła prezes zarządu Grupy Invicta Dorota Białobrzeska-Łukaszuk. 

Zapewniła jednocześnie, że ta sytuacja nie wpłynie na kobiety, które w placówce rozpoczęły już proces.

"Nie zmienia to jednak faktu, że jako realizatorzy programu ministerialnego jesteśmy zobowiązani, aby przed rozpoczęciem leczenia danej pary możliwe było zrealizowanie pełnego cyklu (tj. transferu wszystkich powstałych zarodków), a następnie - w razie potrzeby - umożliwienie podejścia do kolejnego cyklu nie później niż 6 miesięcy od zakończenia poprzedniego cyklu. I w ten sposób, jako realizatorzy, planujemy wizyty. Zabezpieczyliśmy środki, aby w tym zakresie zobowiązania dotrzymać" - zapewniła przedstawicielka kliniki Invicta.

"Robimy co w naszej mocy, żeby pacjenci nie musieli zbyt długo czekać, zgodnie z zasadami określonymi przez Ministerstwo Zdrowia" - dodała.

W OVIklinice obecnie dokańczane są wcześniej rozpoczęte procedury, a wszystkie nowe będą wykonywane od stycznia. - Niektóre kobiety w trakcie leczenia niepłodności są zniecierpliwione, ale my raczej nie mamy problemu z pacjentkami. Akceptują to, że zamiast teraz, będą miały wykonane transfery w styczniu. Ważne jest to, żeby empatycznie się z nimi komunikować i jasno przekazywać im informacje - podkreśla prof. Piotr Laudański.

Po kolejnych sygnałach od pacjentek w sobotę rano przesłaliśmy do Ministerstwa Zdrowia dodatkowe pytania, między innymi o to, ile klinik wstrzymało procedury leczenia niepłodności do końca tego roku, jakie konsekwencje poniosą podmioty, które nienależycie wykonują zadania określone w umowie z resortem zdrowia, oraz o to, co w tej sytuacji mogą zrobić pacjentki. Pytamy też, dlaczego doszło do takiej sytuacji, że część klinik musi przerywać procedury i odraczać je do przyszłego roku. Czy to kwestia zakwalifikowania zbyt dużej liczby par albo niewłaściwego wyliczenia wydatków?

Będziemy dalej przyglądać się sprawie, badać skalę problemu oraz dopytywać zarówno kliniki leczenia niepłodności, jak i Ministerstwo Zdrowia, o przerwane procedury in vitro. Czekamy również na Wasze sygnały na Kontakt24.

Czytaj także: