Chris Hadfield, były dowódca Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i pierwszy Kanadyjczyk, który odbył spacer w kosmosie, rozmawiał z dziennikarzem TVN24 Michałem Sznajderem w ramach programu "Rozmowy na 20-lecie" TVN24. Opowiedział o swoich początkach w karierze astronauty i typowym dniu pracy na stacji kosmicznej. Mówił także o popularyzowaniu nauki i wyzwaniach współczesnego świata.
Astronauta Chris Hadfield wystąpił w piątkowym odcinku programu "Rozmowy na 20-lecie". To były dowódca Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) i pierwszy Kanadyjczyk, który odbył spacer w kosmosie. W rozmowie z dziennikarzem TVN24 Michałem Sznajderem dzieli się nie tylko swoją spektakularną pasją, wiedzą i entuzjazmem, ale też refleksjami na temat ludzkości.
Chris Hadfield o trzech sprawach, które pomogły mu zostać astronautą
Pytany, czy od zawsze marzył o zostaniu astronomem, Hadfield odparł, że "to było więcej niż marzenie". - Łatwiej jest marzyć, trudniej podjąć prawdziwą decyzję. Ja nie tylko marzyłem, oglądałem początki programu kosmicznego w dzieciństwie i kiedy miałem dziewięć lat, podjąłem decyzję o zostaniu astronautą - mówił.
- I udało mi się to osiągnąć. Trzykrotnie poleciałem w kosmos na pokładzie rosyjskich i amerykańskich statków kosmicznych - dodał.
O przygotowaniach do roli astronauty Hadfield powiedział, że zadbał o "trzy sprawy". - Po pierwsze, sprawność fizyczna. Astronauta pracuje daleko od domu, musi być zdrowy. Nie wybieramy swojego ciała, ale możemy o nie zadbać - podkreślił astronauta.
- Druga rzecz jest bardziej złożona. Trzeba zdobywać wykształcenie i poszerzać wiedzę. Ja uczę się całe życie - mówił. - Trzeci warunek spełniania marzeń to umiejętność podejmowania decyzji i wytrwania w swoim postanowieniu. Łatwo się usprawiedliwiać, zrzucać winę na innych, ale nie idźmy na łatwiznę. Podejmujemy decyzję i trwajmy przy niej, kształtując swoje życie - wskazywał.
- Te trzy kroki doprowadziły mnie na stację Mir, a potem na Międzynarodową Stację Kosmiczną - dodał Hadfield.
Hadfield: gdy w sobotnie popołudnie siedziałem u siebie w kuchni, zadzwonił telefon
Były dowódca ISS wskazywał, że "agencje kosmiczne ogłaszają nabór co kilka lat". - Jestem z Kanady, u nas robią to co dziesięć lat. Agencja publikuje ogłoszenie i zgłaszają się tysiące osób. A potem następuje wielomiesięczny cykl testów: psychologicznych, technicznych, sprawnościowych i tak dalej - wyjaśniał.
Mówiąc o swoim naborze, Hadfield opowiadał, że "liczba kandydatów skurczyła się z pięciu tysięcy trzystu osób do pięciuset, do dwustu, stu". - Ostatnia dwudziestka rozpoczęła trwającą tydzień sesję wyczerpujących testów. Zakończyliśmy je, a potem, gdy w sobotnie popołudnie siedziałem u siebie w kuchni, zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę i wtedy prezydent Kanadyjskiej Agencji Kosmicznej zapytał mnie, czy chcę być astronautą - powiedział gość TVN24.
Hadfield o ostatnich momentach przed startem
Dopytywany, jakie myśli przychodzą do głowy w czasie oczekiwania na start, gdy trwa odliczanie, Hadfield wyjaśniał, że "załoga statku nie słyszy odliczania". - My jesteśmy odliczaniem, najważniejszym elementem. Dwukrotnie startowałem w załodze amerykańskiego wahadłowca. Byłem też inżynierem pokładowym rosyjskiego Sojuza, to odpowiednik drugiego pilota - wskazywał astronauta.
ZOBACZ TEŻ W TVN24 GO: Jak zostać astronautą? Wywiad z Chrisem Hadfieldem
- Przed startem skupiamy się na monitorowaniu pracy systemów. Urządzenia są skomplikowane, a start to niebezpieczna faza misji. Podczas odliczania zerka się na czas, ale częściej na wskaźniki systemów pokładowych: temperatury, ciśnienia, komputerów - mówił Hadfield. - To wypełnia nasz świat, wszystko inne się kurczy. Liczy się to, żeby pomóc statkowi wystartować. Ale mimo wszystko gdzieś tam w głębi odzywał się dziewięciolatek zafascynowany kokpitem. Dorosła część mojej osoby skupiała się na trudnym zadaniu całej załogi - dodał.
Astronauta: gdyby statki kosmiczne były doskonałe, to mogłyby je obsługiwać szympansy
Hadfield ocenił, że "gdyby statki kosmiczne były doskonałe, to mogłyby je obsługiwać szympansy". - Ale statki nigdy nie działają idealnie, zwłaszcza te starsze. Nowsze, takie jak rakiety firmy Space X i Blue Origin są prawie całkowicie zautomatyzowane. Sterują nimi głównie komputery, więc ludzki refleks i zaradność są mniej potrzebne - wskazywał.
Gość TVN24 mówił, że swoją karierę zaczynał jako inżynier. - Potem pilotowałem samoloty bojowe. Zostałem pilotem doświadczalnym i wreszcie astronautą. Służyłem jako astronauta przez dwadzieścia jeden lat. I przez te lata trenowałem i uczyłem się, żeby być przygotowanym na wszystkie problemy, które mogą się pojawić w czasie startu, półrocznej misji orbitalnej i powrotu na Ziemię - powiedział Hadfield.
Jak podkreślił, "potrzebna jest nie tylko fizyczna sprawność, ale i przygotowanie mentalne, utrwalona znajomość procedur". - Kwestia nauki i treningu. To wymaga głębokiej ingerencji w naturę człowieka, żeby działać błyskawicznie i skutecznie w sytuacji zagrożenia. Liczy się nie tylko 'materiał ludzki', ale także szkolenie i doskonalenie. Tak astronauta zyskuje kompetencje, które pozwalają mu podejmować trafne decyzje - dodał.
Hadfield o typowym dniu pracy w kosmosie
Pytany o swoją wcześniejszą wypowiedź z jednego z wywiadów, że "astronauci nie są wcale odważniejsi od zwykłych ludzi., tylko jedynie są bardzo starannie przygotowani", Hadfield podkreślił, że "na tym polega cała tajemnica". - Dotyczy to każdej pracy wymagającej wysokich kwalifikacji. Neurochirurg nie musi być odważny, ale lepiej, żeby był starannie przygotowany. Podobnie pilot samolotu pasażerskiego czy inny pracownik - wyliczał astronauta.
- Odwaga to tylko zadatek, trzeba poświęcić dużą część życia na szlifowanie umiejętności, które przydadzą się w newralgicznej chwili. To miałem na myśli, mówiąc o starannym przygotowaniu jako rękojmi powodzenia - dodał.
Pytany o to, jak wygląda typowy dzień roboczy w kosmosie, Hadfield odparł, że "to zależy od celów misji". - W mojej pierwszej wyprawie pomagałem budować stację Mir. Musieliśmy zbliżyć się wahadłowcem do stacji i się z nią połączyć. Następnie przemieszczaliśmy duże moduły przy użyciu wysięgnika. Manewrowaliśmy, przenosiliśmy wyposażenie naukowe i zapasy dla stacji. Potem trzeba było ostrożnie odcumować. To była misja techniczna - opisywał.
- W czasie trzeciej wyprawy mieszkałem w kosmosie przez prawie pół roku. Przypomina to życie w laboratorium, w którym panuje mikrograwitacja, a na zewnątrz nie ma powietrza. Wykonaliśmy dwieście doświadczeń i ciągle coś się psuło. A żeby naprawić urządzenia na zewnątrz, trzeba odbyć spacer kosmiczny. Mieliśmy też awaryjne wyjście, kiedy nastąpił wyciek amoniaku - opowiadał Hadfield.
Jak oceniał, "wszystko musi być zgrane jak w orkiestrze". - Pewnego razu dwaj koledzy kosmonauci mieli wyjście w otwartą przestrzeń, a tymczasem zepsuła się toaleta. Musiałem się rozdwoić, pomagałem im zakładać skafandry, sprawdzałem przełączniki, żeby nie pomarli w czasie spaceru, a potem szybko rozmontować toaletę i zmontować z powrotem. To ważne urządzenie na orbicie - podkreślił.
- A jeszcze tego samego dnia może być rozmowa z premierem albo z królową. Pracuje się przez siedem dni w tygodniu, po szesnaście godzin dziennie - dodał.
Hadfield o wykonaniu w kosmosie utworu Davida Bowiego
Michał Sznajder zapytał także Chrisa Hadfielda o pomysł i reakcje na wykonanie przez niego w kosmosie utworu Davida Bowiego "Space Oddity". - Zawsze muzykowałem, grywałem w zespołach na różnych instrumentach, zwykle na gitarze. Nie jestem wybitnym gitarzystą, ale i nie najgorszym. Już podczas wyprawy na stację Mir, w 1995 roku, miałem ze sobą instrument. Muzyka zawsze była ważna dla odkrywców. Muzykowano na dawnych żaglowcach i to samo dotyczy statków kosmicznych. Wymyśliłem sobie, że mógłbym coś napisać, a nawet nagrać album na stacji kosmicznej. I to się udało - mówił astronauta.
Jak dodał, to syn zasugerował mu, by zaśpiewał utwór Bowiego. - W pierwszej chwili pomyślałem, że to dla mnie za trudny utwór. Ale on się uparł, że będę żałował, jeśli nie spróbuję. Nauczyłem się linii wokalnej i chwytów. Koledzy na ziemi podłożyli resztę instrumentów. Skontaktowaliśmy się z Davidem Bowiem i z jego agentami w sprawie praw autorskich - opowiedział Hadfield.
- Bowie był zachwycony. Powiedział nawet, że to najbardziej poruszające wykonanie tej ballady, jakie słyszał. Miliony ludzi odkryło ten utwór i skojarzyło go z realiami wyprawy kosmicznej. Bo kosmos to nie tylko obliczenia i roboty, ale także ludzie. Łączymy naukę ze sztuką, unosząc się w stanie nieważkości i okrążając Ziemię szesnaście razy na dobę. Mam nadzieję, że ludzie dostrzegą w naszym klipie również ten aspekt, związany ze skądinąd świetnym utworem Bowiego - mówił astronauta.
Astronauta: dzisiaj musimy stawić czoło problemom w skali globalnej
Pytany o popularyzowanie astronautyki w mediach społecznościowych, Chris Hadfield stwierdził, że spacery kosmiczne w strefie zorzy polarnej, niczym "surfowanie", było przeżyciem, które "poruszyło mistyczną strunę" w jego duszy. - Byłoby to nieodpowiedzialne, gdybym nie spróbował podzielić się tym z innymi. Trzeba to robić poprzez muzykę, książki, wystąpienia publiczne i w mediach społecznościowych - wskazywał.
- Dzisiaj musimy stawić czoło problemom w skali globalnej. Nie chodzi tylko o pandemię. Niedawno publikowany raport IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu - red.) ostrzega o katastrofie klimatycznej. Musimy w inteligentny sposób zmieniać nasze życie. Do tego potrzebna jest globalna perspektywa - ocenił.
- A ja należę do garstki osób, które miały taką perspektywę w sensie dosłownym. Okrążyłem planetę dwa tysiące sześćset pięćdziesiąt razy. Ważne jest szersze spojrzenie. Mam nadzieję, że nasza rozmowa się do tego przyczyni, podobnie jak książki i muzyka. Potrzebne jest bardziej globalne myślenie, żeby zmienić ludzkie postawy - podkreślał Hadfield.
Hadfield: mimo rewolucji w środkach przekazu ludzie nie rozumieją nauki
Pytany, czy prawda naukowa zdoła się obronić przy antyszczepionkowcach czy ludziach negujących zmiany klimatyczne, Hadfield odparł, że "ludzie się nie zmienili, mimo rewolucji w środkach przekazu, nie rozumieją nauki". - Pod koniec XVIII wieku, w Paryżu wystartował balon braci Montgolfier. Osiadł na polach około pięćdziesiąt kilometrów od miasta, a chłopi rzucili się na niego z widłami, bo wzięli go za bestię! Niestety dziś podobne postawy nie należą do wyjątków - wskazywał.
Zdaniem astronauty "nie wszyscy muszą wszystko rozumieć, ale to nie zwalnia naszych przywódców z obowiązku podejmowania racjonalnych decyzji ani nas wszystkich z powinności dokonywania słusznych wyborów". - Rodzimy się bez żadnej wiedzy, a potem uczymy przez całe życie. Wykładam na uczelni, rozmawiam z tobą, piszę książki, prowadzę inkubator technologii, tworzę programy telewizyjne. Pokazuję ludziom rzeczywistość, aby nie szli za głosem głupców i krzykaczy, lecz próbowali zrozumieć świat - mówił Hadfield w rozmowie z Michałem Sznajderem.
- Powiedzmy, że ten problem występował zawsze, ale dziś mówimy o nim więcej niż pół wieku temu - dodał.
"Świadomość wspólnoty naszego losu i odporności życia na Ziemi uczyniła mnie optymistą"
Chris Hadfield był też pytany, czy z powodu pobytu w kosmosie miał egzystencjalne refleksje na temat Ziemi i jej mieszkańców. Przyznał, że rozmawiał na ten temat z Mirosławem Hermaszewskim, pierwszym Polakiem, który poleciał w kosmos. - Za pierwszym okrążeniem Ziemi nie nadążamy z percepcją. Dostrzegamy tylko to, co spodziewaliśmy się zobaczyć. Nasza zdolność przyjmowania informacji jest ograniczona. To się zmienia po dziesiątym, pięćdziesiątym i tysięcznym obiegu orbitalnym - oceniał astronauta. Jak dodał, "wtedy już nie tylko oglądamy, ale i widzimy świat, rozróżniając subtelne szczegóły". - Dociera do nas, że to prastary i niesłychanie odporny glob - podkreślał.
- Spędziłem na Stacji sześć miesięcy. Widziałem, jak przesuwają się strefy pór roku. Śnieżne obszary na północy pokrywały się zielenią. Każdy rok jest tchnieniem planety - istniejącej od czterech i pół miliarda lat. Natchnęło mnie to do przemyśleń. Cztery i pół miliarda lat to szmat czasu. Tyle istnieje nasza planeta. Życie pojawiło się przed prawie czterema miliardami lat. Jest odporne i wytrwałe - jak sama planeta. Zniosło już gorsze plagi niż nasza głupota - kontynuował Hadfield.
- Okrążając Ziemię, a na niej siedem i pół miliarda ludzi, zrozumiałem, że dosłownie oddychamy tą samą bańką powietrza, jak nurkowie korzystający na zmianę z jednego akwalungu. Świadomość wspólnoty naszego losu i odporności życia na Ziemi uczyniła mnie optymistą. Nie ma pewności, że sprawy się ułożą, ale Ziemia istnieje od bardzo dawna, życie rozwija się od prawieków, a my jesteśmy twardzi i pomysłowi. Nie zawsze zachowujemy się rozumnie, ale jesteśmy inteligentni. Problemy, przed którymi stoimy, nie są nierozwiązywalne, trzeba tylko podjąć właściwe decyzje - komentował astronauta.
- To mnie natchnęło optymizmem i dało impuls do działania i do przekonywania innych - dodał.
Hadfield o ostatnio napisanej książce: To thriller. Mam nadzieję, że się spodoba
Hadfield mówił też o ostatniej napisanej książce "The Apollo Murders". - To thriller. Moja czwarta książka, ale pierwsza powieść. Została dobrze przyjęta. Docenili ją James Cameron, Frederick Forsyth i Andy Weir - autor "Marsjanina". Ukaże się 12 października. Nie wiem, kiedy wyjdzie po polsku, ale już przetłumaczono ją na dziesięć czy dwanaście języków - między innymi fiński, holenderski, francuski, włoski, grecki..
Jak dodał, "to dreszczowiec osadzony w historii alternatywnej". - Myślę, że się spodoba - wyraził nadzieję.
Pytany, kogo obsadziłby w swojej roli, gdyby powstał o nim film, Hadfield odparł: "nie mam pojęcia". - Żona dobiera aktorów do mojego tekstu, ale ja sam w tej książce nie występuję, akcja rozgrywa się w 1973. Może ktoś, kto się udziela dobroczynnie, ale musi mieć wąsy i niebieskie oczy - stwierdził.
Chris Hadfield o najmilszym wspomnieniu z kariery kosmicznej
Ostatnie pytanie podczas rozmowy dotyczyło najmilszego wspomnienia astronauty z kariery kosmicznej. Hadfield ocenił, że było to "wiele lat pracy i pół roku na orbicie". - Najpiękniejsze zaczyna się wtedy, kiedy statek lub stacja znajdują się w cieniu Ziemi. Nad głową miliardy gwiazd, widać Drogę Mleczną i wątłą poświatę na horyzoncie. Mkniemy po orbicie z prędkością ośmiu kilometrów na sekundę i, przyspieszając świt, dosłownie "wjeżdżamy" w światło słoneczne - mówił gość TVN24.
- Wygląda to, jakby ktoś miał wiadro tęczy i oblał nim horyzont. Widnokrąg w jednej chwili rozkwita paletą barw. A Słońce eksploduje na samym środku. Nie ma żadnej osłony między nami a Słońcem, natychmiast więc czujemy falę żaru - opisywał Hadfield.
- I ten spektakl oglądamy szesnaście razy na dobę! Jeśli kiedykolwiek polecicie na orbitę, to zajmujcie miejsce przy oknie na każdy wschód Słońca - dodał.
Zobacz poprzednie wydania "Rozmów na 20-lecie" w TVN24 GO:
ROZMOWA Z MIKIEM POMPEO ROZMOWA Z MADELEINE ALBRIGHT ROZMOWA Z WYNTONEM MARSALISEM ROZMOWA Z OLGĄ TOKARCZUK ROZMOWA Z MARTYM BARONEM
Serwis specjalny: Nasze 20-lecie
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24