Amerykanie grożą atakiem na Syrię. Donald Trump deklaruje, że "rakiety nadlecą", choć nie mówi, kiedy to się stanie. Pojawiają się doniesienia o ruchach floty i lotnictwa. Jedno jest pewne: Pentagon ma przygotowane różne scenariusze ataku na Syrię. Problem w tym, że możliwości ma ograniczone. To, co mogłoby się wydarzyć, można już teraz ogólnie przewidzieć.
Potencjalny atak miałby być odwetem za rzekome użycie przez syryjski reżim broni chemicznej w ataku na ludność cywilną, do którego doszło w miniony weekend w Dumie, do niedawna bastionie rebeliantów opodal stołecznego Damaszku. Miało w nim zginąć kilkadziesiąt osób, w tym wiele dzieci.
Przygotowania
Państwa zachodnie oskarżają o atak reżim, ten jednak zaprzecza. Wtórują mu Rosjanie. Próby zorganizowania niezależnego śledztwa spaliły na panewce przez brak zgody między mocarstwami. Miejsce ataku jest już pod kontrolą Syryjczyków i Rosjan, którzy w czwartek wkroczyli do Dumy.
W reakcji na atak i wobec podejrzeń o użycie broni chemicznej amerykański prezydent skrytykował syryjskiego przywódcę Baszara al-Asada. Nazwał go między innymi zwierzęciem. Prezydent, jak i przedstawiciele jego administracji otwarcie zagrozili atakiem odwetowym. Obecne stanowisko USA jest takie, że użycie siły w Syrii jest "jedną z rozważanych opcji".
Jest jednak niemal pewne, że planiści w Pentagonie mają przygotowane różne warianty ataku na Syrię.
Amerykański sekretarz obrony Jim Mattis wielokrotnie podkreślał, że zadaniem wojskowych jest mieć gotowe różne opcje użycia siły. W środę Mattis spotkał się z prezydentem USA i według nieoficjalnych doniesień amerykańskich mediów miał mu prezentować różne warianty reakcji militarnej. Trump musi ostatecznie wybrać jeden i zlecić jego wykonanie.
Cele
Podstawowym pytaniem jest, co właściwie mieliby atakować Amerykanie. Wiadomo, że na liście potencjalnych celów będą obiekty syryjskiego reżimu, który miałyb zostać "ukarany" za rzekome użycie broni chemicznej na cywilach. Jednocześnie w ten sposób uzyskano by efekt propagandowy - ukaranie reżimu i uniemożliwienie mu dokonania powtórki podobnego ataku.
Potencjalne cele muszą być więc ważne również z propagandowego punktu widzenia, a ich zniszczenie musi się odbić szerokim echem. W pierwszym szeregu najpewniej są obiekty powiązane z bronią chemiczną, na przykład miejsca jej wytwarzania, składowania, jak i broń służąca do jej przenoszenia, czyli przede wszystkim samoloty i artyleria. Mogą to być też po prostu reżimowe siły zbrojne.
Problem w tym, że w Syrii po siedmiu latach wojny domowej pozostało niewiele dużych i cennych obiektów, które można by zniszczyć. Są jeszcze gmachy rządowe i pałac prezydencki w Damaszku, jednak atak na centrum metropolii wiązałby się z bardzo dużym ryzykiem ofiar wśród cywilów. Byłaby to również katastrofa wizerunkowa dla USA, bo Rosja i Syria na pewno nie przepuściłyby okazji, by nagłośnić sprawę.
Natomiast atak na samego al-Asada lub jego najbliższych byłby zapewne trudny, ponieważ można się spodziewać, iż w obliczu gwałtownego wzrostu napięcia syryjski prezydent podjął kroki, by ukryć się i zejść z linii strzału. Co więcej byłby to krok radykalny, którego efekty trudno przewidzieć.
Syryjskie wojsko także nie posiada już zbyt dużo cennego sprzętu. Na dodatek jest on rozrzucony po kraju i po ostatniej serii gróźb ze strony Waszyngtonu zapewne najstaranniej zabezpieczony. Jedyne, co może stać się celem wartym ataku, to resztki lotnictwa i obrony przeciwlotniczej oraz systemy dowodzenia. Niewykluczone, że Amerykanie biorą pod uwagę również dodatkowe, nieliczne baterie obrony syryjskiego wybrzeża w postaci nowoczesnych rosyjskich systemów Bastion. W grę wchodzą też magazyny amunicji, zapasów i zakłady remontowe.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można równocześnie stwierdzić, że na celowniku USA nie znajdą się siły i obiekty rosyjskiego kontyngentu w Syrii. Według nieoficjalnych informacji Amerykanie i Rosjanie bardzo starają się, aby nie doszło do jakichś pomyłek, które skończyłyby się śmiercią rosyjskich żołnierzy. Problem w tym, że wielu "doradców" z Rosji działa u boku sił reżimowych. Mało prawdopodobny jest też atak na licznie obecnych w Syrii irańskich "doradców". Izraelskie lotnictwo atakuje ich raz po raz, jednak Waszyngton zdaje sobie sprawę, że śmierć Irańczyków z ręki Amerykanów mogłaby poważnie zagrozić porozumieniu o rozbrojeniu jądrowym z Iranem, które Trump - owszem - krytykuje, ale dotąd nie zdecydował się go zerwać.
Możliwości
Zakładając, że celem będą lotniska i bazy syryjskich sił reżimowych, można przewidzieć, czego do ataku użyją Amerykanie. Niemal na pewno będzie to lotnictwo i flota. Pentagon już ma w regionie dość sił do precyzyjnego uderzenia. Nad północną Syrią nieustannie krążą amerykańskie samoloty i drony, które od lat wspierają tam walki przeciw dżihadystom. Nie wiadomo co prawda, ile dokładnie ich jest, jednak specjaliści szacują, że w Turcji, Iraku i krajach Zatoki Perskiej może być łącznie nawet około stu maszyn. Przy użyciu latających tankowców i rakiet dalekiego zasięgu Amerykanie mogą sięgnąć każdego punktu w Syrii.
Pewnym wsparciem mogą być maszyny brytyjskie i francuskie rozmieszczone w bazach na pobliskim Cyprze. Ich ewentualny udział w atakach miałby wymiar głównie polityczny.
Dodatkowo Amerykanie dysponują całą flotą bombowców strategicznych, które mogą zaatakować dowolny punkt na globie, startując z baz w USA. Nie trzeba ich nawet nigdzie przerzucać. Wystarczy tankowanie w powietrzu. W przeszłości Pentagon w pierwszej fazie różnych inwazji i interwencji wysyłał przodem "niewidzialne" bombowce B-2, które paraliżowały systemy obrony przeciwlotniczej i dowodzenia.
Teraz dodatkowo na Bliskim Wschodzie znajdują się również "niewidzialne" myśliwce F-22, które też mogą przeprowadzać naloty.
US Navy nie posiada obecnie w pobliżu Syrii żadnego lotniskowca. USS Harry S. Truman wraz ze swoim zespołem wyszedł właśnie z USA na patrol i zmierza w region Bliskiego Wschodu. Dotrze tam najwcześniej za ponad tydzień. Lotniskowiec nie jest jednak specjalnie potrzebny. Wystarczą niszczyciele i okręty podwodne uzbrojone w rakiety manewrujące.
Tych pierwszych na Morzu Śródziemnym i ogólnie na Bliskim Wschodzie jest kilka. Nagłośnione przez media wyjście USS Donald Cook trzy dni temu z portu na Cyprze może - choć nie musi - być związane z sytuacją w Syrii. Rakiety manewrujące Tomahawk mają zasięg znacznie przekraczający tysiąc kilometrów. Okręty mogłyby atakować Damaszek zarówno z okolic Grecji, jak i Morza Czerwonego oraz Zatoki Perskiej.
Co do atomowych okrętów podwodnych, to tradycyjnie nie wiadomo, gdzie się znajdują. Amerykanie mają ich jednak dość, aby w okolicy Syrii kręciła się co najmniej jedna zmodyfikowana jednostka typu Ohio, będąca podwodną baterią 154 rakiet Tomahawk.
Dodatkowo na północy Syrii, gdzie władzę sprawują kurdyjscy sojusznicy USA, bazują amerykańskie siły specjalne i marines. Ich użycie w ewentualnym ataku wiązałoby się jednak z ryzykiem strat, więc jest mało prawdopodobne. Uderzenie bezzałogowymi rakietami, dronami i trudnymi do zestrzelenia samolotami jest znacznie bezpieczniejsze.
Scenariusz
Biorąc pod uwagę potencjalne cele i możliwości Amerykanów, scenariusz ewentualnego ataku prawdopodobnie będzie podobny do wielu innych interwencji wojska USA w ostatnich dekadach. Można założyć, że w takiej sytuacji dojdzie do uderzenia rakietowego i być może lotniczego. Jego skala będzie zależeć od tego, na ile zdeterminowany będzie Waszyngton. Można się spodziewać co najmniej kilkudziesięciu rakiet dalekiego zasięgu i ewentualnie kolejnych kilkudziesięciu precyzyjnie naprowadzanych bomb. Cała akcja może się rozegrać jednej nocy.
Jest też bardzo mało prawdopodobne, aby Rosjanie próbowali intensywnie bronić Syryjczyków i na przykład atakować okręty lub samoloty amerykańskie. Tak jak Amerykanie nie chcą przypadkiem zabić rosyjskich żołnierzy i doprowadzić do groźnego incydentu, tak Rosjanie nie chcieliby zestrzelić amerykańskiego pilota.
Próby zestrzeliwania rakiet i dronów są natomiast jak najbardziej możliwe. W razie czego po fakcie Rosjanie mogliby zawsze oświadczyć, że zrobili to Syryjczycy. Zwłaszcza, że ci drudzy posiadają pewną liczbę nowoczesnych rosyjskich systemów Pancyr przeznaczonych między innymi do obrony przed rakietami w rodzaju tomahawków. Zestrzelenie części amerykańskich pocisków czy dronów byłoby dużym zwycięstwem propagandowym.
Sami Syryjczycy nie posiadają jednak dość możliwości, aby odeprzeć złożony i zmasowany amerykański atak. Izraelczycy raz po razie atakują ich małymi siłami i dotychczas stracili tylko jeden samolot.
Efekty
Choć ogólny scenariusz ataku można z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć, to jego dokładne zaplanowanie jest na pewno poważnym wyzwaniem dla Pentagonu. Wszyscy się go spodziewają, więc są nań maksymalnie gotowi. To najgorsza sytuacja dla wojskowych, ponieważ na wojnie najlepiej atakować z zaskoczenia. W obecnej sytuacji bardzo trudno będzie je osiągnąć.
Co więcej, ponieważ Syryjczycy mieli wiele dni na przygotowanie się i ukrycie najcenniejszego sprzętu, trudno może być osiągnąć odpowiedni efekt propagandowy uderzenia. Jeśli Amerykanie nie zrobią czegoś znaczącego, to Rosjanie na pewno wykorzystają to, kreśląc wizję ich słabości. Podobnie robili w 2017 roku, kiedy doszło do amerykańskiego ataku na syryjską bazę Szajrat. Publikowano wówczas zdjęcia, które miały prezentować znikome zniszczenia, pomimo użycia aż 59 tomahawków.
Poważną możliwością jest więc odwlekanie ataku przez Amerykanów. Rosjanie i Syryjczycy nie mogą w nieskończoność pozostawać w podwyższonej gotowości, bo sparaliżuje to ich normalne funkcjonowanie. Pentagon może poczekać, aż przeciwnicy opuszczą gardę i wówczas uderzyć.
Na odwlekanie potencjalnego ataku wskazują też sygnały z Waszyngtonu. Trump i Biały Dom twierdzą, że pomimo ostrych zapowiedzi decyzja nie została jeszcze podjęta. Według nieoficjalnych informacji szef Pentagonu nalega na odwleczenie jej w czasie, podkreślając zwłaszcza ryzyko niebezpiecznych incydentów z udziałem rosyjskiego wojska. Może to być też blef.
Problem w tym, że po serii ostrych deklaracji Trumpa całkowita rezygnacja z uderzenia może być trudna do przyjęcia. Zachwieje bowiem wizerunkiem amerykańskiego "twardego" przywódcy i podkopie wiarygodność Stanów Zjednoczonych.
Autor: Maciej Kucharczyk //now / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF