Amerykańscy komentatorzy podkreślają, że opóźnienie spotkania kanclerz Niemiec Angeli Merkel z prezydentem Donaldem Trumpem w Białym Domu sprawi, iż będzie miało ono charakter głównie kurtuazyjny, a nie będzie skupione na kwestiach gospodarczych.
Spotkanie miało się pierwotnie odbyć we wtorek, ale z powodu nadciągającej nad Waszyngton śnieżycy kanclerz Merkel i prezydent Trump zgodzili się przełożyć je na piątek. Te trzy dni różnicy poważnie zmieniły okoliczności spotkania, gdyż w piątek uwaga Kongresu przesuwa się ze stolicy na okręgi wyborcze, a zwykli obywatele myślą przed wszystkim o weekendowym wypoczynku. Ponadto 17 marca - czyli tego samego dnia - przypada Dzień Świętego Patryka, najważniejsze święto irlandzkiej diaspory z paradami w Nowym Jorku, Bostonie i innych miastach USA. Oczywiście nie zaszkodzi to oglądalności wspólnej konferencji prasowej Merkel i Trumpa w telewizji niemieckiej, ale z pewnością nie przyczyni się do zainteresowania Amerykanów spotkaniem obu przywódców, które "Washington Post" nazywa "spotkaniem przeciwieństw".
"Przełożenie spotkania o trzy dni oznacza, że kanclerz Merkel nie spotka się z amerykańskim sekretarzem stanu, który w wielu sferach – jak polityka w dziedzinie międzynarodowej wymiany handlowej - zgadza się z przywódczynią Niemiec" - wskazuje konserwatywny dziennik amerykańskiej finansjery "Wall Street Journal".
Tillersona nie ma
Wcześniej prezes koncernu energetycznego ExxonMobil, a obecnie sekretarz stanu Rex Tillerson, który zdaniem amerykańskich mediów jest traktowany po macoszemu przez Biały Dom, nie spotka się, jak planowano, z kanclerz Niemiec, gdyż w środę udał się w podróż po Azji. Nieobecnego Tillersona nie zastąpi numer 2 w hierarchii amerykańskiej dyplomacji, gdyż prezydent Trump nie nominował jeszcze zastępcy sekretarza stanu, a dyplomata odpowiedzialny w Departamencie Stanu za politykę Stanów Zjednoczonych w strefie Europy i Azji pełni tę funkcję tymczasowo. Podróż Tillersona do Azji jest kolejną oznaką zmiany optyki amerykańskiej polityki zagranicznej – wskazuje konserwatywny miesięcznik "National Interest". Spory terytorialne pomiędzy Chinami a Japonią i Wietnamem, niepewna przyszłość Tajwanu, program nuklearny Korei Północnej i współpraca Pjongjangu z władzami Iranu - dla Trumpa symbolu wszelkiego zła - powodują, że to na Azji, a nie na - zdaniem nowego prezydenta - "zdominowanej przez Niemcy" Europie skupia się uwaga nowej administracji.
"Jaskinia lwa"
Kolejną istotną zmianą tła spotkania Merkel–Trump jest zaskakująca dla Trumpa i większości amerykańskich komentatorów środowa przegrana wyborcza w Holandii eurosceptycznej i przeciwnej imigracji Partii na rzecz Wolności (PVV) Geerta Wildersa. Tytuły w czwartkowej prasie amerykańskiej są znamienne i jednolite: "Holendrzy odrzucili nacjonalistów w wyborach" ("Wall Street Journal"), "Z ostatniej chwili: Merkel uważa, że wyniki wyborów w Holandii są dobre dla demokracji" ("Washington Post"), "Rynki odetchnęły z ulgą" ("Wall Street Journal"). "Czy Angela Merkel ocali zachodnią cywilizację?" - pyta "New York Times", pisząc następnie w podtytule: "Nie liczcie na to!". Wizyta Merkel w Waszyngtonie przypomina wejście do "jaskini lwa" - stwierdza Stephen Szabo, dyrektor wykonawczy wspieranej przez niemieckie fundacje Akademii Transatlantyckiej (TAA). Oczywiście – dodaje Szabo - w historii stosunków niemiecko-amerykańskich można znaleźć inne przykłady niezbyt zgodnych relacji między kanclerzami Niemiec i prezydentami USA, jak w przypadkach: Konrada Adenauera i Johna Kennedy'ego, Jimmy'ego Cartera i Helmuta Schmidta oraz reprezentujących przeciwstawne stanowiska w sprawie inwazji Iraku w 2003 roku George'a W. Busha i Gerharda Schroedera. Jednak zdaniem Szabo, różnice między Merkel a Trumpem dotyczą nie tylko ich osobowości, ale także kwestii zasadniczych. "Donald Trump stanowi bezpośrednie zagrożenie dla dwóch instytucji kluczowych dla niemieckiej polityki zagranicznej i niemieckiej tożsamości: NATO i Unii Europejskiej. Jest to pierwsze tego typu zagrożenie w historii stosunków niemiecko-amerykańskich" - podkreśla. Dodaje, że Niemcy prawdopodobnie bardzo szybko będą musiały się dostosować do radykalnie zmienionego charakteru stosunków transatlantyckich - takiego, który już nie jest sojuszem i który nie posiada wyraźnego i zdecydowanego przywódcy.
Autor: mtom/jb / Źródło: PAP