Wtorek, 17 maja Śpią w rozpadających się budach, odejść mogą na niewielką odległość ciężkiego łańcucha przypiętego do szyi, nie mają bieżącego dostępu do wody – mowa o psach z dwóch hodowli pod Kaliszem. Od lat walczą o nie obrońcy zwierząt. Wysuwają też podejrzenia, że hodowca wykorzystuje psy do nielegalnych walk. Sprawa hodowli trafiła do sądu, ale sytuacja czworonogów się nie zmieniła.
- Część bud to beczki. Psy są tam w 30-stopniowym upale i 30-stopniowym mrozie – mówi Sylwester Piechowiak z organizacji "Help Animals".
Obok zarzutów za znęcanie, obrońcy zwierząt wysuwają też podejrzenia, że hoduje się tu wyjątkowo agresywne psy. I że wykorzystywane są one w nielegalnych walkach. - Mieszkańcy wsi widzieli często zgolonych na łyso mężczyzn, którzy przyjeżdżali wieczorem i wywozili psy z hodowli. Nikt niestety nie potwierdzi tego, bo ludzie się boją – tłumaczy Piechowiak.
Weterynarz: Rany na pyskach i uszach
Kontrola powiatowego lekarza weterynarii, przeprowadzona na wniosek policji wykazała, że kilka psów miało jednak rany na pyskach i uszach. – Ciężko stwierdzić, czy obrażenia, które miały psy były spowodowane wykorzystywaniem ich do nielegalnych walk – mówi jednak Tomasz Bartczak z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Kaliszu.
O nielegalnym wykorzystywaniu psów może świadczyć fakt, że większość ze zwierząt w hodowli, to tzw. mieszanki ras agresywnych.
- Było kilka psów, które właściciel określił mianem "bandog". Taka rasa nie istnieje, powstaje przez skrzyżowanie kilku ras, niektórych uznanych za agresywne – tłumaczy Bartczak.
Wniosek był, reakcji brak
Sprawa o znęcanie się nad zwierzętami do sądu trafiła już dwukrotnie. Kara ograniczona była jednak jedynie do zapłaty grzywny. W ubiegłym roku właściciele hodowli znów musieli stawić się w sądzie. Z przyczyn proceduralnych odbyła się jednak tylko jedna rozprawa.
Psy można by odebrać hodowcom na czas procesu. Niezbędny, do wydania takiej decyzji, jest wniosek weterynarza do wójta, burmistrza lub prezydenta miasta. Tomasz Bartczak mówi, że wysłał taki wniosek do stosownych organów. Dokument jednak nie wywołał pożądanych działań.
- Po uzyskaniu informacji, że sprawa jest prowadzona przez prokuraturę, gmina wstrzymała swoje działania – przyznał Dariusz Wawrzyniak, z-ca wójta Gminy Szczytniki.
Józef Podłużny, wójt Gminy Godziesze Wielkie, powiedział natomiast, że "zaufał właścicielowi, że sytuacja będzie ulegała poprawie".
Po interwencji reporterki "Prosto z Polski" wójtowie zagwarantowali, że przyjrzą się bliżej sprawie.
Dziennikarki nie wpuszczono na teren hodowli. Nie udało się jej porozmawiać z właścicielami.