Najlepiej, żeby wideo miało minutę. No, minutę trzydzieści. Zadbaj o dynamiczny początek, kliknij. Opublikowałeś nieprawdę? Olej to! Powtórz. Kliknij. Udostępnij. I... wygrywaj, kiedy inni kłócą się w telewizyjnym studiu i rozwieszają papierowe plakaty. Gwiazdy mediów społecznościowych wywracają do góry nogami krajowe sceny polityczne, a popularne aplikacje coraz częściej służą walce o głosy. Dokąd doprowadzi nas "populizm nowych mediów"?
Liczby. One są kluczowe, bo wpływają na zasięgi. A im większe te pierwsze, tym lepsze te drugie. Co za tym idzie? Szeroka publika i setki tysięcy odbiorców, nierzadko potencjalnych wyborców. Dla przykładu - ponad milion obserwujących ma tiktokowe konto Sławomira Mentzena, współlidera Konfederacji i kandydata tej formacji na prezydenta. Polskiego premiera Donalda Tuska śledzi zaś 530 tysięcy osób. To najpopularniejsi polscy politycy na tej aplikacji. Każdy z nich ma również publiczny profil na X (dawniej Twitter), Facebooku czy Instagramie. Polski premier - w odróżnieniu od Sławomira Mentzena - pojawił się także na Bluesky (to stosunkowo nowe medium społecznościowe, gdzie sporo osób i instytucji przenosi się z X Elona Muska).
Obecność aktywnych decydentów w sieci to standard od wielu lat. Platformy te służą nie tylko wyborczej agitacji, ale także bieżącej komunikacji z odbiorcami (niezależnie, czy ci polityka popierają, czy wręcz odwrotnie).
Ale skoro o prezydenckich kandydatach mowa, to warto przyjrzeć się również ich obecności na TikToku. Bo każdy z ogłoszonych pretendentów konto tam posiada, choć nie każdy korzysta z niego z dużą częstotliwością.
W tej chwili najwięcej obserwujących ma: Sławomir Mentzen (1,1 mln), potem marszałek Sejmu Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi (305,1 tys.), dalej poseł Marek Jakubiak (58,6 tys.), na przedostatnim miejscu jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski (15,4 tys.), który o stanowisko prezydenta RP powalczy jako kandydat KO, a zestawienie zamyka prezes IPN Karol Nawrocki (9920), który jest "obywatelskim" kandydatem PiS na prezydenta. Czy ze względu na dynamikę wyborczego wyścigu zmieni się to w najbliższych tygodniach?
Blady strach pada na komentatorów i ekspertów, gdy politykiem staje się... internetowy celebryta. Ci, korzystając ze swojej popularności w sieci, potrafią przekształcić lajki, subskrypcje i followy w wyborcze głosy. W mijającym roku doszło do kilku takich sytuacji, wszystkie lotem błyskawicy trafiły na nagłówki w Europie i niektórym z nich przyglądamy się poniżej. Ale z nowych mediów coraz chętniej korzystają również ci, dla których nie ma miejsca w tradycyjnym przekazie bądź budują się na antysytemowej opowieści, na hasłach sprzeciwu wobec zastanego świata.
Brytyjski "Financial Times" wskazał, że rok 2024 był "cmentarzyskiem urzędujących", a każde kolejne wybory w 10 najważniejszych państwach kończyły się albo odsunięciem ekip rządzących od władzy (jak w USA czy Wielkiej Brytanii) lub znaczącym spadkiem ich popularności (jak w Japonii, Indiach czy Francji, gdzie dotychczasowi decydenci zmagają się z koniecznością rządów koalicyjnych lub mniejszościowych).
Czasem ta zmiana dokonywała się w sposób uporządkowany i przewidywalny (jak w Wielkiej Brytanii czy USA) bądź częściowo niespodziewany (Rumunia, Litwa czy wschodnie niemieckie landy), ale zawsze szła w parze z internetową aktywnością nowych politycznych aktorów.
Z YouTube'a na "plenarkę"
24-latek z Cypru - Fidias Panayiotou - to youtuber i tiktoker. Na tej pierwszej platformie ma widownię sięgającą 2,6 miliona użytkowników. Kiedy na początku roku ogłosił swój start w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wielu potraktowało jego słowa jako żart, twierdząc, że polityczny żywot bez partyjnego zaplecza jest niemożliwy. Sam podkreślał, że polityką zainteresowany nie jest w najmniejszym stopniu, nigdy nie głosował i nawet nie chce zdobyć mandatu. Wcześniej zasłynął próbą spędzenia tygodnia w trumnie czy przytulenia stu najbardziej znanych celebrytów. Wszystko dla youtube'owych wyświetleń.
Tyle że wybory... wygrał. Samodzielnie zdobył 19 procent głosów, stając się pierwszym niezależnym europosłem z Cypru. Bez zaplecza partyjnego i rozbudowanej kampanii wyprzedził kilka parlamentarnych ugrupowań. - Partie powinny potraktować to jako ostrzeżenie, powinny się modernizować i słuchać ludzi - twierdził później w rozmowie z cypryjskim nadawcą CyBC.
Kiedy rozpoczął pracę w Brukseli, założył także konto na TikToku, gdzie nie tylko nagrywa filmy z Parlamentu Europejskiego, ale bardzo często konsultuje swoje decyzje. Internautów pytał o przynależność do frakcji (ostatecznie nie wybrał żadnej) czy poparcie w głosowaniu kandydatury Ursuli von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej.
Portal Philenews, powołując się na wyborcze dane exit poll, obliczył, że Fidias Panayiotou zdobył 40 procent głosów w najmłodszej grupie wyborców (18-24 lata). Poparło go także 28 procent wyborców w wieku od 25 do 34 lat.
Z TikToka do pałacu
Călin Georgescu przed 24 listopada był postacią szerzej nieznaną. W przeszłości urzędnik pracujący dla rządu i ONZ, sporadycznie zaangażowany w politykę, acz blisko prawicowej partii Sojusz Jedności Rumunów (AUR). Formalnie jednak nigdy się z nią nie związał, a zarząd formacji uznał go w końcu za radykała po pochwałach prohitlerowskich władz Rumunii z czasów wojny. Zdawało się, że przeleciał przez polityczny firmament niczym bolid, gasnąc, zanim ktokolwiek go dostrzegł.
Kiedy ogłosił start w wyborach prezydenckich, sondaże dawały mu średnio 4-5 procent poparcia. Zbyt mało, aby zainteresować sobą media, szczególnie w obliczu wysypu pretendentów z poparciem dwucyfrowym. Georgescu głosił treści antyzachodnie, podważał obecność wojsk amerykańskich w Rumunii, czy wskazywał na Rosję jako symbol walki z rzekomą dekadencją. Często odwoływał się do Boga, odmawiał też kontaktów z mediami i na każdym kroku podkreślał, że Rumuni są narodem zniewolonym.
Georgescu w I turze wyborów głowy państwa zdobył jednak nie prognozowane 4, a niemal 23 procent poparcia. Szok. Jego wynik zaskoczył nie tylko ekspertów śledzących tamtejszą politykę, ale samych wyborców. Najlepszym dowodem jest fakt, iż Rumuni w noc głosowania i dzień po wyborach zaczęli wyszukiwać informacji na jego temat w internecie, a eksperci głowić się nad odpowiedzią na pytanie, jak to możliwe, że polityk przez całą kampanię szybował poniżej sondażowych radarów.
Analiz prognozujących jego ewentualny sukces nie było wiele. Jedna z nielicznych, sporządzona przez think thank Expert Forum (EFOR), wskazywała na lawinowy wzrost popularności hashtagów o charakterze wyborczym. EFOR zauważał w dokumencie, że Călina Georgescu promowała sieć kont stworzona wyłącznie w tym celu oraz niezwiązani dotychczas z polityką influencerzy, którzy mieli otrzymać wynagrodzenie z bliżej nieokreślonych źródeł. A to wszystko na TikToku, z którego korzysta aktywnie około 60 procent świadomych Rumunów, jak zauważa w swoim wpisie Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
Oprócz tego wiele materiałów na TikToku miało być opublikowanych z obejściem reguł platformy - EFOR wskazywał na nadużycia polegające na wzmacnianiu algorytmów aplikacji poprzez nieoznaczanie treści politycznych. Te podbijały tematy bliskie politykowi kosztem innej zawartości. Rumuńska Narodowa Rada Radiofonii i Telewizji od razu po wyborach zwróciła się do Komisji Europejskiej z prośbą o dochodzenie, czy pochodząca z Chin platforma przestrzega unijnych przepisów oraz zawnioskowała o ocenę zagrożeń dla systemu demokratycznego w Rumunii ze strony TikToka.
Jednak na kilka dni przed II turą, zaplanowaną na 8 grudnia, urzędujący prezydent Rumunii Klaus Iohannis zdecydował się odtajnić raporty służb. Rada Naczelna Obrony Narodowej (CSAT) ujawniła dokumenty o "niedeklarowanym finansowaniu" i "udziale aktorów państwowych" w kampanii Georgescu. W szeregu plików udostępnionych opinii publicznej pojawiły się informacje o zorganizowanej siatce 25 tysięcy kont na TikToku, które w sposób skoordynowany prowadziły akcję agitacyjną na dwa tygodnie przed głosowaniem, zapewniając widoczność hashtagów i haseł bliskich radykałowi. Działania te, połączone z reklamami wykupionymi przez konta boty za kwotę miliona euro, miały wpłynąć na nagły wzrost popularności Călina Georgescu na finiszu kampanii.
Informacje o możliwej ingerencji "aktorów państwowych" w wypromowanie skrajnie prawicowego kandydata wstrząsnęły Rumunią do tego stopnia, że godzinę po odtajnieniu raportów premier Marcel Ciolacu, lider postkomunistycznej PSD i były już kandydat w walce o prezydenturę, zdecydował się poprzeć Elenę Lasconi, szefową centroprawicy, która miała walczyć z Georgescu w II turze. Ciolacu zdobył 19 procent głosów w I rundzie głosowania, ale przez ostatnie dni odmawiał poparcia któregokolwiek z kandydatów.
Wyborcza dogrywka między Georgescu, radykalnie prawicowym kandydatem z TikToka, a liderką partii Związek Ocalenia Rumunii miała odbyć się 8 grudnia. Jednak w piątek - na dwa dni przed głosowaniem - ze względu na "nadużycia jednego z kandydatów" Sąd Konstytucyjny wybory unieważnił powołując się na art. 146f rumuńskiej konstytucji, który mówi o tym, że to on odpowiada za "zapewnienie przestrzegania procedury wyboru prezydenta i zatwierdzenie wyników głosowania". Proces wyborczy zostanie wznowiony w całości, przy czym rząd ustali nowy termin wyborów. Kadencja urzędującego prezydenta mija 21 grudnia, ale Klaus Iohannis zapowiedział jeszcze w piątek, że pozostanie na stanowisku aż do wyboru nowego prezydenta. Umożliwia mu to art. 83 konstytucji, który stanowi, że "prezydent Rumunii sprawuje swój mandat do czasu złożenia przysięgi przez nowo wybranego prezydenta".
"Populizm nowych mediów"
Kampania wyborcza Baracka Obamy z 2008 roku uchodziła za polityczny majstersztyk. Eksperci upatrują w ówczesnym kandydacie demokratów pierwszego polityka, który wykorzystał w profesjonalny sposób media społecznościowe w walce o głosy. Wtedy dominował Facebook oraz YouTube, mimo że liczba użytkowników - z dzisiejszej perspektywy - nie powalała na kolana.
Kilka lat później, na przełomie lat 2010/2011, doszło do wybuchu niepokojów społecznych w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie. Rewolucja Arabskiej Wiosny doprowadziła do obalenia szeregu rządów przez niezadowolone społeczeństwa, które domagały się wyjścia z ekonomicznej stagnacji i odsunięcia autorytarnych przywódców. I tutaj kluczową rolę - szczególnie w Tunezji i Egipcie - odegrał Facebook. To za pomocą tej platformy ludzie organizowali demonstracje, ustalali miejsca zbiórek i koordynowali działania.
Wtedy też po raz pierwszy pojawiły się obawy. Skoro za pomocą nowych mediów można wypromować kandydata na prezydenta w Waszyngtonie, obalić rząd w Kairze i śledzić ruchy protestujących w Tunisie, to gdzie przebiega granica i jak szybko platformy te staną się bronią obosieczną? Nie tylko narzędziem służącym poprawie demokracji, ale także zagrożeniem dla niej.
W nauce pojawił się termin "populizmu nowych mediów". W założeniu platformy cyfrowe miały służyć zwiększeniu partycypacji obywateli w procesach decyzyjnych, wpłynąć na lepszy przepływ informacji między decydentami a wyborcami, ostatecznie zaś wykorzystywane są także jako miejsca promocji poglądów i zachowań, dla których w mediach tradycyjnych miejsca nie ma. I zbijania na tym politycznego kapitału, co pokazały niedawne - unieważnione 6 grudnia - wybory prezydenckie w Rumunii.
- Najpopularniejszym medium w Rumunii nadal jest Facebook - mówi Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, i dodaje, że w mediach społecznościowych obecne są wszystkie znaczące ugrupowania polityczne tego kraju. Zwraca jednak uwagę na zjawisko tak zwanych virali. - Większość działań Diany Șoșoaki, czyli wychodzenie na mównicę parlamentarną w kagańcu, darcie mapy, bójki... to wszystko było obliczone na to, aby stać się viralem w sieci - mówi ekspert. - To typowe dla nowych partii - dodaje.
Kontrowersja i niewybredne ataki na kandydatów konkurencji - w ten sposób na czeskie (a raczej belgijskie) salony wdarł się były kierowca rajdowy Filip Turek, który w czerwcu został europosłem. Wcześniej politycznie się nie angażował. Jego instagramowe konto śledzi ponad 200 tys. użytkowników, a on sam zdobył 152 tysiące głosów, co przełożyło się na drugi najwyższy wynik w Czechach. Jednak formacja, z której startował - koalicja partii Kierowców i ugrupowania Přísaha (Przysięga) - zdobyła raptem dwa z dwudziestu jeden przysługujących Czechom mandatów. Turek także stawia na krótkie formy wideo, które wzbudzą oburzenie. I dzięki temu staną się wspomnianym viralem. Pracownia Ipsos w badaniach exit poll wskazała, że elektorat Turka stanowiła w znaczącej mierze baza fanów kojarzących go z internetu. Raczej tych młodszych niż starszych.
Viral (wym. wiral) - zabawna lub poruszająca treść w formie zdjęcia, krótkiego filmu, grafiki itp., która rozprzestrzenia się w sieci, szybko zdobywając bardzo dużą popularność.Definicja ze Słownika języka polskiego
Poprzez Facebooka ze swoimi wyborcami komunikuje się także Robert Fico, słowacki premier, który od lat słynie z wrogości względem dziennikarzy. W kilkudziesięciominutowych filmach komentuje bieżące wydarzenia i tłumaczy lub zapowiada swoje kolejne działania.
CZYTAJ TEŻ: PRAGMATYCZNY DO KWADRATU. POSTKOMUNISTA I LIBERAŁ, EUROSCEPTYK I EUROENTUZJASTA W JEDNYM >>>
Były i przyszły amerykański prezydent lubił zaskakiwać otoczenie swoją aktywnością na Twitterze. Zwolnieniami, komentarzami, atakami. O niespodziewanych porach i bez oficjalnych komunikatów Białego Domu. Donald Trump rozumiał siłę mediów społecznościowych i chętnie z nich korzystał, a kiedy został zablokowany przez zarząd Twittera zimą 2021 roku po szturmie jego zwolenników na Kapitol, założył swoją platformę TruthSocial. Publikuje tam z dużą regularnością przez cały czas.
CZYTAJ TEŻ: ZAKAZ TIKTOKA CORAZ BLIŻEJ. JEST DECYZJA SĄDU
Media społecznościowe przez lata były głównym polem aktywności Janusza Korwin-Mikkego, lidera szeregu skrajnie prawicowych partyjek. To tam gromadził swoich fanów, organizował sesję Q&A (pytań i odpowiedzi), sporo publikował i nagrywał. Przy ograniczonych środkach budżetowych na prowadzenie kampanii wyborczych stawiał na internet i przychylność algorytmów.
Działalność w sieci szybko stała się nieodłącznym elementem życia społeczno-politycznego. Aby zaistnieć wśród szerokiego grona wyborców, obecność w mediach społecznościowych jest wręcz wymagana. I to nie tylko dla politycznych outsiderów, ale także tych uchodzących za przedstawicieli mainstreamu. CBOS w swoim komunikacie nr 108 z 2020 roku, sporządzonym po wyborach prezydenckich, podkreślał: obserwujemy spadek zainteresowania tradycyjnymi nadawcami medialnymi, szczególnie prasą. Znacznie wzrosło natomiast wykorzystywanie w tym względzie internetu, które obecnie jest na rekordowym poziomie.
Wówczas 45 procent respondentów zadeklarowało, że informacje o kandydatach i polityce czerpie z internetu.
Internauta, aplikacja i Ten Trzeci
Rosnąca popularność mediów społecznościowych niesie ze sobą szereg okazji. Do zdobycia fanów, propagowania swoich idei, zdobycia widoczności... i zyskania wpływu. Nie zawsze legalnie. A z tej możliwości korzystają państwa autorytarne, takie jak Chiny, których drogi z TikTokiem przecinają się na wielu polach. Ze względu na obawy o prywatność danych przetwarzanych przez aplikację (a raczej niepokoju związanego z dostępem chińskich decydentów do tych danych) kilka państw zabroniło swoim urzędnikom korzystania z platformy. Działania te podjęły Francja, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone.
Pytam o kwestię ingerencji państw trzecich w procesy wyborcze, ale przy zastosowaniu wpływów internetowych. - W przypadku Mołdawii to jest oczywiste. Mamy do czynienia z siłami prorosyjskimi, które bardzo ostro angażowały się w social mediach. Głównie dotyczyło to Telegrama, ale także Facebooka - mówi mi Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, ekspert w sprawach mołdawskich i rumuńskich.
Jaka jest skala działań hakerów i innych "aktorów" niebędących fanami stabilności europejskiej demokracji?
- Służby Parlamentu Europejskiego stale monitorują zagrożenia dla cyberbezpieczeństwa, a także potencjalne cyberataki na swoje środowisko pracy i szybko wdrażają wszelkie niezbędne środki, aby im zapobiec - mówi Bartosz Ochapski, attaché prasowy przedstawicielstwa Parlamentu Europejskiego w Polsce. - Regularna wymiana informacji ma zasadnicze znaczenie dla umożliwienia wszystkim kluczowym podmiotom w UE bycia świadomym potencjalnych zagrożeń i uzyskania, w miarę możliwości, nowych spostrzeżeń w celu oceny i złagodzenia ryzyka cybernetycznego - dodaje.
O szczegółach zabezpieczeń czy działań podjętych przeciwko hakerom nie może jednak mówić ze względu na wrażliwy charakter tych informacji.
Kwestia wykrycia "państwa trzeciego" jako ingerującego w procesy wyborcze jest skomplikowana i bazuje na wielu przesłankach. Nigdy jednak nie daje jasnej odpowiedzi, do jakiego stopnia dochodziło do prób mieszania się w politykę. Czy były to grupy hakerskie, a może państwowe instytucje lub opłacani internauci spoza danego kraju? Przykład Rumunii pokazuje, jak wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Służby tego kraju, co prawda, ujawniły, że Călin Georgescu był nachalnie promowany przez zorganizowaną siatkę kont na TikToku, ale już namierzenie ich okazuje się zadaniem niewykonalnym. Unikalne adresy IP, brak lokacyjnych powiązań między utworzonymi profilami, a także opłacenie już istniejących influencerów - to wszystko pozwoliło rumuńskiemu wywiadowi wysnuć tezę, że skala ingerencji w proces wyborczy poprzez media społecznościowe mogła być jeszcze większa.
Gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy i jak się bronić
Polska nie jest wyjątkiem na europejskiej mapie. Dostępne dane pokazują, że Polacy chętnie i regularnie zaglądają na platformy społecznościowe, a króluje wśród nich Facebook, cieszący się bazą ponad 17 milionów użytkowników. TikTok i Instagram dzielnie gonią lidera - pierwsza aplikacja może pochwalić się niemal 12 milionami kont z Polski, zaś drugą regularnie odwiedza około 13 milionów Polaków.
Politycy z tej bazy - niemalże darmowej publiczności - chętnie korzystają. Nie ma już wyborczej kampanii bez aktywności kandydatów w sieci. Z problematyką tą próbowali się zmierzyć Krzysztof Izdebski i Dominik Batorski, przygotowując dla Fundacji Batorego w 2023 roku raport "Media społecznościowe i wybory".
Wskazują w nim na przestarzałe przepisy oraz niedostateczne instrumenty kontrolne, którymi dysponują Państwowa Komisja Wyborcza wraz z Krajowym Biurem Wyborczym. Eksperci Fundacji Batorego podkreślają także, że niezbędna jest zmiana przepisów dotyczących sprawozdawczości finansowej z prowadzenia kampanii w internecie.
Wnioski płynące z dokumentu optymizmem nie napawają. Batorski i Izdebski zwracają uwagę na rosnącą popularność nowych form docierania do odbiorców: Nowe formaty upowszechnione przez TikTok, YouTube Shorts czy Reels w przypadku Instagrama i Facebooka są wykorzystywane coraz częściej. (...) Czas spędzany na oglądaniu tych materiałów zaczyna przewyższać czas poświęcany na korzystanie z innych mediów społecznościowych - piszą. I dalej: Analiza treści wideo jest znacznie trudniejsza niż analiza tekstu, a platformy są znacznie słabiej przygotowane do zwalczania fake newsów upowszechnianych w tym formacie.
Problem? Niewątpliwie. Czy możliwy do opanowania? Tu jasnej odpowiedzi nie ma, bo dynamika zmian nie pozwala na stanowcze twierdzenia. Próbę zmierzenia się z tym zagadnieniem podjęło Ministerstwo Cyfryzacji w opublikowanej Strategii Cyfryzacji Polski do 2035 roku. Dokument, który trafił do konsultacji społecznych pod koniec października, zawiera między innymi zapisy o pogłębianiu świadomości społecznej na temat dezinformacji czy walki z "treściami szkodliwymi" na platformach społecznościowych (resort wskazuje na monitoring sieci czy "utworzenie ram współpracy z sektorem prywatnym, szczególnie z platformami mediów społecznościowych").
Czekając na rozwiązania i buszując na co dzień w internecie, strzeżmy się więc tiktokowych proroków.
Autorka/Autor: Cezary Paprzycki / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Konstantin Savusia/shutterstock.com