Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli system losowego przydzielania spraw sędziom jest podatny na manipulacje. W swoim raporcie Izba negatywnie ocenia informatyzację wymiaru sprawiedliwości przeprowadzoną przez resort ministra Zbigniewa Ziobry.
Raport NIK pod nazwą "Realizacja projektów informatycznych mających na celu usprawnienie wymiaru sprawiedliwości" posłowie otrzymali już w grudniu ubiegłego roku.
Mimo niezbyt zachęcającego tytułu informacja o wynikach kontroli, czyli tak zwany raport na 93 stronach zawiera mnóstwo bardzo ważnych ustaleń kontrolerów. Wzięli oni pod lupę przedsięwzięcia resortu Zbigniewa Ziobry, które miały na celu odbiurokratyzowanie i zinformatyzowanie sądów. To cztery projekty: - Elektroniczne Potwierdzenie Odbioru; - Elektroniczne Postępowanie Upominawcze, - E-protokół - System Losowego Przydziału Spraw.
Ten ostatni od początku budzi najwięcej kontrowersji.
"Demolujemy na zawsze"
System losowania sędziów - jak zapowiadał minister Ziobro - miał skończyć z praktyką ręcznego przydzielania wpływających do sądów spraw przez szefów wydziałów i prezesów. Odtąd miał decydować beznamiętny algorytm, potrafiący precyzyjnie zmierzyć obciążenie pracą poszczególnych sędziów.
- My ten system demolujemy na zawsze, odsyłając go do historii i wprowadzając losowy system przydzielania spraw - podkreślał Zbigniew Ziobro w październiku 2017 roku.
Według ministra i jego najbliższych współpracowników takie "losowe" przydzielanie spraw sędziom miało zagwarantować, że Temida będzie miała rzeczywiście przewiązaną opaskę na oczach.
System do zmanipulowania
Jeden z głównych wniosków kontrolerów NIK brzmi: "kontrola wykazała również, że na chwilę obecną w systemie brak jest mechanizmów zabezpieczających przed ewentualnymi działaniami ograniczającymi losowość przydziału spraw referentom".
Wszystko dlatego, że system do losowania nie jest zintegrowany z innym systemem, służącym do zarządzania sprawami biurowymi w sądach. W efekcie kluczowa jest uczciwość pracownika sekretariatu, który ręcznie uzupełnia dane pomiędzy systemami.
"Mechanizmy zabezpieczające przed taką sytuacją pozostają obecnie wyłącznie na poziomie dobrych praktyk biurowości - pracownik sekretariatu może przed losowaniem ręcznie oznaczyć daną sprawę, tak by niemożliwa była jej późniejsza podmiana – piszą autorzy raportu.
System, na co również zwracają uwagę kontrolerzy, został zbudowany tak, że nie da się odtworzyć historii wprowadzanych w nim zmian. Testy bezpieczeństwa przeprowadzono dopiero po upływie niemal dwóch lat jego użytkowania przez sądy. Oprogramowanie zostało także przekazane sądom bez przeprowadzenia szkoleń z użytkowania, a nawet bez instrukcji obsługi.
Resort - jak zauważają kontrolerzy - budując system nie sięgnął po tzw. User Experience, czyli nie przetestował systemu z późniejszymi użytkownikami. Inspektorzy zauważyli również, że informatycy którzy pracowali nad budową systemu, nie rozumieli, co do nich mówią sędziowie, a sędziowie nie rozumieli informatyków.
Faktury na słowo
Dzięki pracy NIK wiadomo, że początkowo budową systemu zajęli się informatycy Ministerstwa Sprawiedliwości wraz z zewnętrzną firmą Software Interactive. Następnie rozwijali go już sami urzędnicy, by od czerwca 2018 roku znów sięgnąć po zewnętrznych informatyków z firmy Asseco.
Jak odkryli inspektorzy, praca firmy Software Interactive nie była szczegółowo raportowana: nie wiadomo, ile godzin i nad czym dokładnie spędzili specjaliści z tej firmy.
"Protokoły odbioru usług przedstawione przez ww. podmiot zawierały łączną kwotę, która była podstawą do wystawienia faktury, bez wskazania stawki godzinowej oraz liczby godzin przepracowanych na rzecz danego przedsięwzięcia. Powyższe spowodowało, że ministerstwo nie mogło w sposób wiarygodny i precyzyjny określić wysokości wydatków poniesionych na budowę systemu, a kwota wskazana w projekcie sprawozdania końcowego miała tylko szacunkowy charakter" - wytknęła NIK.
Cały koszt tego projektu oszacowano na niemal 4 miliony złotych.
Inspektorzy krytycznie ocenili również całą informatyzację prowadzoną od pięciu lat przez resort Zbigniewa Ziobry. Z wziętych pod lupę czterech kluczowych projektów tylko jeden ocenili pozytywnie - Elektroniczne Potwierdzenie Odbioru. Samemu ministrowi zarzucili, że informatyzuje sądownictwo bez całościowego, spójnego i zorganizowanego planu.
"Minister nie opracował strategii informatyzacji sądownictwa, a zbadane projekty nie zostały powiązane z obowiązującym w kontrolowanym okresie dokumentem, określającym kierunki rozwoju wymiaru sprawiedliwości" - czytamy.
Załamanie e-wokandy
Inspektorzy NIK odkryli również, że jeden z projektów został tak przeprowadzony, że doprowadził do, jak nazywają to kontrolerzy, "załamania funkcjonowania". Chodzi o Elektroniczne Postępowanie Upominawcze, które w założeniu miało jeszcze usprawnić pracę e-sądu, który w zautomatyzowany sposób zajmuje się sprawami długów. Jednak nieudolne uruchomienie projektu, zawierającego błędy niemal zablokowało ten sprawnie działający sąd. Obrazują to przytaczane liczby dotyczące trwania postępowania: 28 dni w 2010 roku, trzy dni w 2015 roku i 135 dni w 2016 roku.
- Kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości oraz dyrektor pionu informatyzacji nie podjęli niezwłocznych i rzetelnych działań naprawczych - oceniła NIK.
Jak wynika z raportu, w żadnym z wprowadzonych projektów minister Ziobro i jego urzędnicy nie sprawdzali, w jaki sposób - po ich wprowadzeniu - wpłynęły one na funkcjonowanie sądownictwa, czyli jakie przyniosły realne efekty.
Ministerstwo odpowiada
Do wniosków pokontrolnych ustosunkował się resort sprawiedliwości. Odpowiedzi udzielił dyrektor generalnego ministerstwa Radosław Płucisz, który podkreślił, że kierownictwo resortu "w sposób należyty sprawowało nadzór nad realizacją projektów informatycznych, traktując kwestię informatyzacji wymiaru sprawiedliwości w sposób priorytetowy".
Dyrektor generalny resortu dodał, że swoim raporcie NIK nie odnosi się do "decyzji lub też zaniechań, jakie można wskazać bez trudu, w przypadku osób sprawujących funkcje kierownicze w Ministerstwie Sprawiedliwości w latach 2008-2015". "Konsekwencje ówczesnych działań oraz zaniechań, w bardzo wielu przypadkach, niekorzystnie wpływały na sytuację w latach 2016-2020, praktycznie uniemożliwiając wprowadzenie optymalnych rozwiązań" - zaznaczył Płucisz.
Według niego zarzut braku transparentności działania Systemu Losowego Przydzielania Spraw oraz braku rozliczalności operacji dokonywanych w tym systemie "w znacznym zakresie uległ już dezaktualizacji" dzięki wprowadzonej funkcji, która umożliwia przeglądanie pracownikom sądów wpisów do systemu "w dowolnym wydziale dowolnego sądu w Polsce oraz pobieranie raportów".
Tajemnica algorytmu
Jak działa mechanizm losowego przydzielania spraw w sądach? Dokładna odpowiedź tkwi w algorytmie, który według Ministerstwa Sprawiedliwości nie jest informacją publiczną, więc nie może być ujawniony. Resort od początku broni dostępu do informacji o jego mechanizmie.
Fundacja ePaństwo skierowała pozew w tej sprawie do sądu. W grudniu 2020 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że minister musi ujawnić raporty z działania systemu. To jeszcze nie cały algorytm, ale pierwszy krok, by poznać jego działanie. - To jest element kontroli społecznej nad wymiarem sprawiedliwości i nad ingerencją administracji publicznej w wymiar sprawiedliwości - mówił TVN24 Krzysztof Izdebski z fundacji ePaństwo.
Wcześniejsze orzeczenia sądów administracyjnych przyznawały rację Ministerstwu Sprawiedliwości. W 2018 roku WSA w Warszawie w dwóch orzeczeniach uznał, że minister ma rację w sporze z Siecią Obywatelską, a także z fundacją ePaństwo. W obu przypadkach sąd uzasadnił, że kod źródłowy to dane techniczne, które nie stanowią informacji publicznej.
System losowania spraw na podstawie dostępnych publicznie danych próbował też rozgryźć informatyk i programista Tomasz Zieliński. Informacji nie znalazł wiele, co rodzi kolejne wątpliwości. - Chcieliśmy sprawdzić, czy jest możliwe, aby minister miał wpływ na to, czy określona sprawa trafi do określonego sędziego. I gdy zastanowimy się, w jaki sposób ten system może być skonstruowany, a nie wiemy tego dobrze, to dochodzimy do wniosku, że takie ryzyko istnieje - podkreślił w rozmowie z TVN24 Tomasz Zieliński.
Źródło: tvn24.pl