Punktowała w sieci brak maseczek, została zwolniona. Szpital, też w sieci, apeluje o... maseczki

RAPORT tvn24.pl: Koronawirus - najważniejsze informacje

- Na swoim profilu facebookowym pokazałam moje ręce po dyżurze oraz maseczkę, którą sama wykonałam, ponieważ brakowało ich na naszym oddziale - mówi położna Renata Piżanowska. W nowotarskim szpitalu pracowała od 10 lat.

18 marca zamieściła zdjęcia i napisała: "Tak wyglądają moje ręce po 12 godzinach pracy, zeżarta skóra od płynu dezynfekcyjnego... Tak wygląda moja maseczka, która zrobiłam sama, kiedy nie miałam, co ubrać, czym się zasłonić, żeby pochylić się nad pacjentką, która potrzebowała mojej pomocy. Tak więc Panie prezydencie Andrzej Duda nie mamy wszystkiego, jak widać. Nie mam podstawowego zabezpieczenia, które ma mnie czy pacjentkę chronić. Przecież ja nie wiem, czy pacjentka jest zdrowa, ja nawet nie wiem, czy ja jeszcze jestem zdrowa!".

Po tym wpisie położna została dyscyplinarnie zwolniona z pracy.

- Dyrektor powiedział mi, że naruszam dobre imię szpitala i straszę pacjentów, a swoją decyzję argumentował ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracownika. Dyrekcja szpitala jednak sama publikowała ogłoszenia o braku jednorazowych maseczek, a teraz twierdzi, że maseczki są. To sytuacja absurdalna. Ja swoje obowiązki pracownicze zawsze wypełniałam należycie, a mój post nie powinien być powodem do zwolnienia - mówi położna.

Post z prośbą o przekazywanie środków ochrony osobistej został zamieszczony na profilu szpitala w poniedziałek około 14. "Podhalański Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II w Nowym Targu zwraca się z gorącą prośbą o przekazywanie, bądź też odsprzedaż na rzecz szpitala jednorazowego sprzętu ochrony osobistej - maseczek jednorazowego użytku oraz płynu do dezynfekcji" - apelowała dyrekcja placówki.

Położna zapowiedziała, że będzie walczyć o swoje dobre imię i przywrócenie do pracy w sądzie pracy. - Jest to dla mnie krzywdzące, zostałam posądzona o ciężkie naruszenie pracownicze – podkreśla Piżamowska.

Dodała, że obowiązkiem pracodawcy jest zapewnienie pracownikowi odpowiedniej ochrony "zwłaszcza kiedy walczymy z koronawirusem, a ja pracowałam z noworodkami i matkami". - Tacy pacjenci wymagają szczególnej ochrony - zaznaczyła.

- To wygląda jak forma zastraszenia – komentuje położna. I dodaje: – Nie sadzę, by teraz ktokolwiek głośno mówił o braku środków zabezpieczających, bo ja dostaję prywatne wiadomości, ale ludzie boją się cokolwiek powiedzieć publicznie. Zapanował po prostu strach, efekt zastraszenia był skuteczny.

Sprawą oburzona jest również Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. – Jest to sytuacja niedopuszczalna. To istotne, że niedobory są nagłaśniane, wtedy jest większa mobilizacja pracodawców, jeśli chodzi o zapewnianie środków ochrony. Wiemy wszyscy, że teraz to są środki trudno dostępne – zauważa pielęgniarka.

Ptok podkreśla także, że przy decydowaniu się na kroki dyscyplinarne należy "brać pod uwagę całokształt pracy pracownika". – Uważam, że wystarczyłaby rozmowa z panią. Żniwo, które zbiera koronawirus na świecie, powoduje, że czujemy obawę i mamy do tego prawo jako ludzie – przekonuje przewodnicząca OZZPiP.

- My, pielęgniarki jesteśmy na pierwszej linii, do nas należy zabezpieczanie pacjentów, pobieranie wymazów, pobieranie krwi. Sytuacja, w której pracodawca podszedł tak restrykcyjnie do sprawy jest skandaliczna – uważa Ptok.

Przewodnicząca OZZPiP zapewnia także, że jeśli Renata Piżanowska będzie potrzebowała jakikolwiek pomocy podczas dochodzenia swoich praw w sądzie to Związek zapewni jej wsparcie. – Zwróciła się do przewodniczącej związku zawodowego na terenie zakładu pracy i przewodnicząca udzieliła jej pomocy. Jeśli pani Piżanowska zwróci się do nas, to jesteśmy otwarci na wszelkie potrzeby naszego środowiska, zwłaszcza teraz – zaznacza rozmówczyni portalu tvn24.pl.

W przesłanym w poniedziałek wieczorem dziennikarzom oświadczeniu dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu Marek Wierzba przyznał, że decyzję o zwolnieniu podwładnej podjął po opublikowaniu przez położną wpisu na jej profilu.

"Żyjemy w okresie ogłoszonego stanu epidemii - od każdego z nas zależy, jak przetrwamy ten okres. Od wykwalifikowanego personelu medycznego, pracowników szpitala mamy prawo wymagać więcej niż od zwykłych ludzi. Odpowiedzialności, rzetelności i prawdziwego przekazywania informacji. Tymczasem post tej pani był sianiem paniki wśród ludzi, co w obecnej sytuacji może mieć opłakane skutki" - napisał.

Dyrektor twierdzi, że nowotarski szpital posiada pełne zabezpieczenie, jeśli chodzi o środki ochrony osobistej.

"Oczywiście są problemy z kupnem masek, kombinezonów czy przyłbic, ale na razie jako placówka jesteśmy całkowicie zabezpieczeni w tej kwestii. Ponadto nasza placówka działa w pełnym zabezpieczeniu personalnym. Na żadnym oddziale nie mamy braków, zarówno jeśli chodzi o lekarzy jak i pielęgniarki" - oświadczył dyrektor.

Jak przekonuje Piżanowska, szpital nie podjął próby rozmowy przed zwolnieniem jej – od razu wręczono jej wypowiedzenie. – Dowiedziałam się o tym dwanaście godzin wcześniej, powiadomiła mnie przewodnicząca związku zawodowego – mówi położna. I przekonuje, że nigdy nie miała żadnego zatargu z dyrekcją, a władze szpitala nie miały żadnych podstaw, by ją zwolnić. Dyrektora miała spotkać zaledwie dwa razy w przeciągu 10 lat.

Nie udało nam się dowiedzieć, czy szpital potwierdza, że nie próbowano rozwiązać konfliktu polubownie – dyrektor placówki przebywa na kwarantannie. We wtorek rano na stronie szpitala zostało opublikowane oświadczenie, w którym czytamy, że "Dyrekcja Szpitala nie będzie publikować żadnych komentarzy, żadnych wyjaśnień ani odpowiedzi na kierowane zapytania w związku z dokonanym rozwiązaniem stosunku pracy".

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO