My strażacy z natury jesteśmy osobami, które na pewnego rodzaju nadchodzące zagrożenie nie patrzą optymistycznie. Podchodzimy do swoich działań operacyjnych, przewidując najgorsze scenariusze - powiedział w "Rozmowie Piaseckiego" nadbrygadier Józef Galica, zastępca komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej.
W czwartkowej "Rozmowie Piaseckiego" nadbrygadier Józef Galica, zastępca komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej został zapytany, w kontekście sytuacji powodziowej na południu Polski, czy będzie "heroldem dobrej wieści" i powie, że "najgorsze mamy już za sobą".
- Nie, na pewno nie będę. Musimy dmuchać na zimne. My strażacy z natury jesteśmy osobami, które na pewnego rodzaju nadchodzące zagrożenie nie patrzą optymistycznie, aczkolwiek ten optymizm chcielibyśmy, żeby był w tej sytuacji, bo musimy dać ludziom jakąś nadzieję. Podchodzimy do swoich działań operacyjnych, przewidując najgorsze scenariusze - powiedział.
Jednocześnie zapewnił, że "na pewno zmierza to ku lepszemu". - Jednak nie traktujemy naszych działań, że zbliżamy się do jakiegoś końca - powiedział, zwracając w tym kontekście uwagę na "zawodzenie urządzeń hydrotechnicznych". - Mamy do czynienia dzisiaj z przesiąkaniami wałów w różnych miejscach, czasami może trudnymi do przewidzenia, gdzie musimy reagować na to bardzo dynamicznie - mówił Galica.
- Nie wiemy, co nas spotka. W zasadzie mamy przewidywalność, co do wysokości fali, natomiast w pewien sposób nie mamy stuprocentowej pewności, że coś nas nie zawiedzie w sensie tych budowli hydrotechnicznych - dodał.
Zapytany, czy strażacy najbardziej zaangażowani są dzisiaj właśnie w ochronę i umacnianie wałów, odparł twierdząco. - Aczkolwiek idziemy też w kierunku przygotowywania się do ewentualnych, nieprzewidzianych sytuacji, na przykład ogłoszenia ewakuacji i brania czynnego udziału w niej - dodał.
Dwie gminy "w pewien sposób odcięte od świata"
Nadbrygadier zwracał uwagę, że są "w zasadzie dwie gminy, które w pewien sposób są odcięte od świata", mówiąc o Lądku-Zdroju i Stroniu Śląskim.
- Jest problem natury organizacyjnej. Nie ma mnie na miejscu, nie chcę tu przesądzać, ale wydaje mi się, że chyba samorząd przerósł ten problem zniszczeń i wcale się nie dziwię. Akurat te miejscowości oglądałem z pokładu śmigłowca i próbowałem w tym momencie ocenić, jakie tam zniszczenia są, i jakie ewentualnie zaproponować siły i środki - powiedział. - Uważam, że jest to pomoc w zasadzie dla tych dwóch samorządów, bo naprawdę rozmiary tych zniszczeń są niesamowite - dodał.
Galica mówił, że "zniszczenie zniszczeniu nie jest równe". - W aglomeracji miejskiej, takiej jak Głuchołazy, no to w zasadzie woda szybciutko zejdzie i jakoś może to wszystko szybciej będzie wracało do życia, ale w Lądku mamy do czynienia z kompletnym paraliżem komunikacyjnym. Tam praktycznie nie ma dróg, pierwsze zespoły ratownicze, które próbowały dotrzeć na kołach, miały drogę przez Czechy. W większości ewakuacja tam była przeprowadzana przy pomocy śmigłowców - zaznaczył.
Priorytety Straży Pożarnej
Gość TVN24 zapewnił, że wciąż ściągane są kolejne zastępy strażaków z innych regionów Polski. - To cały czas trwa. Monitorowanie i ocenianie, jakie siły i środki trzeba skierować w dany teren, trwa na bieżąco - powiedział Galica.
- Wczoraj na te tereny, o których mówimy, zostały skierowane sekcje inżynieryjne, ciężki sprzęt, który posiadamy w zasobach Centralnego Odwodu Operacyjnego. Koparki, ciężkie maszyny, które w pewien sposób udrożnią drogi, bo musimy też stopniować, priorytetować, za co najpierw się wziąć - mówił.
- Musimy przywrócić komunikację, musimy zapewnić w miarę możliwości normalne życie. Musi zaistnieć tam prąd, musi zaistnieć gaz, musi zaistnieć kanalizacja, bo będziemy mieli po prostu niedługo epidemię - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24