W ostatnich dniach kampanii referendalnej, połączonej z wyborami parlamentarnymi, mało wcześniej znane stowarzyszenie Pokolenie z Katowic wydało setki tysięcy złotych na propagandowe spoty w Internecie i na billboardy zachęcające do głosowania zgodnie z linią rządu. Śląscy działacze nigdy wcześniej nie angażowali tak ogromnych środków na jakiekolwiek kampanie. Ale niedługo przed referendum dostali potężny zastrzyk gotówki z Fundacji KGHM, czyli w praktyce od jednej z najbogatszych spółek skarbu państwa.
Pierwsza połowa października 2023 roku. Internet i przestrzeń publiczną zalewają reklamy zachęcające do udziału w połączonym z wyborami parlamentarnymi referendum. W wielu przebija się hasło "4 x NIE" – sztandarowy dla Prawa i Sprawiedliwości postulat w tym powszechnym głosowaniu. Przypomnijmy pytania, które stawiano wówczas Polakom:
1. Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki? 2. Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn? 3. Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi? 4. Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?
W kampanii referendalnej brały udział partie polityczne, ale także różnego rodzaju think tanki, stowarzyszenia i fundacje. I tak obok Prawa i Sprawiedliwości w referendalną agitację włączyły się między innymi Fundacja PGE, Fundacja Grupy PKP, Fundacja Totalizatora Sportowego czy Fundacja LOTTO im. Haliny Konopackiej. To podmioty powiązane z państwowymi, kierowanymi przez ludzi Zjednoczonej Prawicy instytucjami i spółkami skarbu państwa. Ich udział w kampanii potwierdziła wpisem na listę "podmiotów uprawnionych do prowadzenia nieodpłatnej kampanii w mediach publicznych" Państwowa Komisja Wyborcza.
Za setki tysięcy straszyli imigrantami
Ostatnie akordy na finiszu kampanii referendalnej zagrały jednak fundacje i stowarzyszenia w teorii niezwiązane z publicznymi instytucjami czy z partiami politycznymi. To między innymi stowarzyszenie Pokolenie z Katowic, które – jak wynika z publicznie dostępnych danych – w kilka dni wydało na promocję referendum ponad milion złotych. A mowa tu wyłącznie o pieniądzach, które popłynęły na reklamy w Internecie: w serwisach należących do firmy Meta (Facebook, Instagram) oraz w Google.
Nagrania, które internautom pokazywały się na masową skalę, powielały retorykę PiS. "Powiedz 'nie' dla likwidacji bariery z Białorusią. Nasza granica musi być bezpieczna i dobrze strzeżona przed działaniami wrogich państw. Głosując 15 października cztery razy 'nie', zagwarantujesz Polsce spokojny, bezpieczny i dostatni rozwój". Kolejna reklama: "Powiedz 'nie' relokacji nielegalnych imigrantów. To my decydujemy, kogo i na jakich zasadach przyjmujemy. Głosując 15 października cztery razy 'nie', zagwarantujesz Polsce spokojny, bezpieczny i dostatni rozwój". W tle filmiku widać starcia z policją, płonące samochody i tłum młodych mężczyzn.
Analogiczne reklamy powstały dla postulatów o sprzeciwie wobec wyprzedaży majątku i wobec podniesienia wieku emerytalnego. Pod wszystkimi podpisało się stowarzyszenie Pokolenie, które zapłaciło za nie łącznie pomiędzy 710 a 849 tysięcy złotych. Wyświetlały się łącznie przez pięć dni: 6 i 7 października w Google, a w serwisach Mety od 12 do 14 października – do ostatniego dnia przed wyborami.
Poza tym, katowicka organizacja wynajęła również billboardy zachęcające do udziału w referendum. Nigdy wcześniej nie zaangażowała się w żadną polityczną inicjatywę na taką skalę.
Za pieniądze z rządowej rezerwy organizowali koncerty
Stowarzyszenie Pokolenie powstało w 2001 roku. W jego portfolio można znaleźć dofinansowaną przez fundacje KGHM i BGK – związane ze spółkami skarbu państwa - stronę internetową RedTerror, czyli miniaturową "encyklopedię" poświęconą zbrodniom komunistycznym. Śląscy działacze organizują koncerty, wystawy, zbiórki na pomoc ukraińskim żołnierzom i uchodźcom, prowadzą w Katowicach dom polsko-ukraiński, gdzie odbywają się bezpłatne warsztaty i akcje integrujące polskie i ukraińskie dzieci. Z Pokoleniem współpracują przy różnych projektach między innymi Instytut Pamięci Narodowej, lokalne muzea, Totalizator Sportowy, LOTTO czy Tauron.
Stowarzyszenie zakładał związany ze środowiskiem Solidarności i Niezależnego Zrzeszenia Studentów Przemysław Miśkiewicz. "Jestem zwolennikiem PiS" – pisał o sobie na profilu stowarzyszenia w 2015 roku, gdy władzę w Polsce obejmowała ta partia. Rok wcześniej pisał, że PO "to zdrajcy". Po przejęciu skupiającej dzienniki regionalne grupy Polska Press przez Orlen, został felietonistą "Dziennika Zachodniego", w którym pisze do dziś. Jego teksty promowane są na stronie stowarzyszenia.
Obecnie władze organizacji tworzą przewodniczący Bartosz Wilczak, członek rady nadzorczej Huty Łabędy, która jest spółką skarbu państwa. Jego zastępcą w Pokoleniu jest z kolei wiceprezes państwowego Węglokoksu Łukasz Śmigasiewicz, który z początkiem października wpłacił na rzecz PiS 20 tysięcy złotych.
Organizacja już wielokrotnie korzystała z publicznych środków przy realizacji rozmaitych projektów, głównie z obszarów kultury, historii i pomocy Ukrainie. Jak wynika z mapy dotacji UE, projekt "Przedsiębiorczość bez barier", skierowany do osób z niepełnosprawnościami dofinansowano kwotą 765 tysięcy złotych. Na edukacyjny program "Rozwiń skrzydła III" stowarzyszenie dostało z Europejskiego Funduszu Społecznego 480 tysięcy złotych.
W maju 2023 roku premier Mateusz Morawiecki uruchomił nawet dla Stowarzyszenia Pokolenie środki z ogólnej rezerwy budżetowej – 2,7 mln złotych na kampanię społeczną "Zrozumieć Śląsk". Tymczasem, jak wyjaśnia Ministerstwo Finansów, "rezerwa ogólna stanowi szczególny instrument finansowy umożliwiający Radzie Ministrów reagowanie m.in. w sytuacjach nagłych, których wystąpienia nie można było przewidzieć, a wymagających niezwłocznego wsparcia finansowego".
Miliony na finiszu kampanii od fundacji państwowej spółki
Rekordowe dla siebie pieniądze fundacja wydała natomiast na przekonywanie ludzi, żeby w referendum 15 października głosować tak, jak chciał tego rząd. Skąd je miała?
Jak się dowiedzieliśmy, na początku jesieni 2023 r. Fundacja KGHM przekazała Pokoleniu 3,4 miliona złotych na bliżej nieokreśloną "kampanię". Dwie umowy w tej sprawie podpisano 29 września i 5 października. Odpowiednio na 16 i 10 dni przed wyborami oraz referendum.
W zarządzie fundacji jest dwoje działaczy PiS. To prezes Helena Krupska i wiceprezes Kamil Kowaleczko. 99,4 proc. darowizn dla fundacji KGHM pochodziło w 2022 r. od państwowej spółki KGHM, naszego narodowego giganta miedziowego. Budżet wynosił w tym roku przeszło 42 mln zł, dane za rok 2023 nie są jeszcze dostępne.
Fundacja KGHM potwierdziła nam dofinansowanie w 2023 r. trzech inicjatyw stowarzyszenia Pokolenie. W sumie przelała mu 3,5 mln złotych. Jednocześnie zaznaczono, że "Fundacja KGHM Polska Miedź podczas kampanii referendalnej nie opłacała i nie zlecała innym podmiotom publikowanie reklam".
Spytaliśmy więc, czego konkretnie dotyczyły obie kampanie. Wiceprezes fundacji Kamil Kowaleczko odpowiedział, że za trzy miliony stowarzyszenie miało przeprowadzić "ogólnopolską akcję edukacyjno-informacyjną z zakresu praw i swobód obywatelskich, budowania demokracji bezpośredniej poprzez propagowanie wiedzy z zakresu praw do czynnego i aktywnego udziału w partycypacji społecznej, które przysługują wszystkim obywatelom RP". Kolejne 400 tysięcy złotych było przeznaczone na "rozwój świadomości obywatelskiej odbiorców działań poprzez przeprowadzenie akcji edukacyjno-informacyjnej pośród mieszkańców województwa śląskiego dotyczącej praw obywatelskich, ich znaczenia i korzystania z nich" – pisze wiceprezes Kowaleczko.
Spoty zachęcające do wzięcia udziału w referendum mieszczą się w tym opisie.
Członek zarządu "nie czuje się upoważniony"
O sprawę spytaliśmy działaczy stowarzyszenia Pokolenie. Pierwszego maila z prośbą o wyjaśnienia wysłaliśmy na adres organizacji 1 listopada. W grudniu dzwoniliśmy, by spytać o odpowiedź. Od działaczki Pokolenia usłyszeliśmy, że przekaże naszą prośbę władzom stowarzyszenia. W końcu przed świętami udaliśmy się do siedziby Pokolenia w Katowicach. W przedsionku zabytkowej kamienicy zadzwoniliśmy domofonem, wpuścił nas sekretarz stowarzyszenia Robert Dyja.
Pytany o to, dlaczego dotąd nikt nie odpowiedział na nasze pytania, Dyja zapewnił, że przewodniczący Wilczak na pewno odpowie. Potwierdził też, że zapoznał się z naszymi pytaniami. Dopytywaliśmy, skąd Pokolenie miało pieniądze na spoty referendalne oraz co zrobiło z pieniędzmi przekazanymi przez Fundację KGHM. Dyja stwierdził, że stowarzyszenie zajmuje się wieloma różnymi rzeczami i nie czuje się upoważniony do odpowiedzi na moje pytania. – Proszę czekać na maila z odpowiedzią – dodał, kończąc rozmowę.
Z biura stowarzyszenia skierowaliśmy się do nieodległego domu polsko-ukraińskiego, prowadzonego przez Pokolenie. Spotkaliśmy tam Ewę Szyszko, koordynującą działania Pokolenia związane z tą inicjatywą. Do Świąt było jeszcze tylko kilka dni zaledwie kilka dni przed świętami, więc w lokalu przy ulicy Batorego było pełno paczek z prezentami dla ukraińskich dzieci. Szyszko podkreśliła, że w stowarzyszeniu zajmuje się wyłącznie polsko-ukraińską integracją, a o pieniądzach z Fundacji KGHM nic nie wie. Prosiła o kontakt z władzami organizacji.
Co zrobiono z pieniędzmi od Fundacji KGHM? Skąd Pokolenie miało tyle pieniędzy, by w kilka dni "przepalić" je na propagandowe spoty w Internecie? Ile wydano na billboardy zachęcające do udziału w referendum (wrzucenie pobranej karty do urny podnosiło frekwencję, która musiała być odpowiednio wysoka, żeby głosowanie było ważne)? Te pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi.
Prawie dwa miliony złotych na propagandę referendalną. "Ze środków własnych"?
Jeszcze większą kwotę niż Pokolenie wydała na reklamy referendalne mająca siedzibę w Lublinie Fundacja Rozwoju Gospodarki i Innowacji im. Eugeniusza Kwiatkowskiego (FRGI). Według dostępnych danych, na straszące internautów przed imigrantami i Donaldem Tuskiem spoty i bannery organizacja wydała blisko 2 mln zł.
W serwisach YouTube i Facebook pojawiały się przez dziewięć październikowych dni spoty o takiej treści: "Czy chcesz powrotu do przeszłości, gdy oni likwidowali armię, osłabiali naszą obronność i wystawiali nas Rosji? Czy też chcesz bezpiecznej Polski, z murem na granicy z Białorusią? To jest wybór. 15 października ty zdecydujesz". W tle powtarzano w kółko nagrania lidera Koalicji Obywatelskiej Donalda Tuska ściskającego rękę Władimira Putina. W innych spotach FRGI obecny premier pojawiał się w towarzystwie Angeli Merkel.
Kto stoi za FRGI?
Szefem fundacji jest Marek Drączkowski, w jej władzach zasiada też między innymi Piotr Gawryszczak. Drączkowski był zastępcą wojewódzkiego komendanta Ochotniczych Hufców Pracy w czasach, kiedy wojewodą lubelskim był Przemysław Czarnek. Z kolei Gawryszczak jest szefem OHP i miejskim radnym PiS. We wrześniu 2023 r. Czarnek chwalił publicznie obu znajomych mówiąc o szefach FRGI "uczciwi ludzie".
Wysłaliśmy na adres fundacji maila z pytaniami o spoty referendalne. Odpowiedział nam Drączkowski, który zaznaczył, że realizacja celów FRGI – a więc działalność na rzecz rozwoju gospodarki i innowacji – możliwa jest między innymi dzięki środkom publicznym, przekazywanym na realizację projektów społecznych. Szef fundacji podkreślił, że realizowane przez jego organizację projekty były wybrane w procedurze konkursowej w ramach programu "Regionalny Program Operacyjny Województwa Lubelskiego na lata 2014-2020", finansowanego ze środków unijnych. Wiele z inicjatyw lubelskiej fundacji otrzymało ponad milion złotych wsparcia.
"Sporadycznie realizujemy projekty finansowane także z innych źródeł publicznych" – dodaje Drączkowski. Twierdzi jednak, że w przypadku referendum sprawa miała się inaczej. "Nasze zaangażowanie w kampanię referendalną wynikało z głębokiego przekonania o tym, że pytania referendalne maja szczególne znaczenie dla przyszłych kierunków rozwoju Rzeczypospolitej Polskiej" – napisał, podkreślając, że fundacja miała prawo wziąć udział w referendum.
Wydane w kilka dni niespełna dwa miliony złotych to, jak twierdzi Drączkowski, "nie pieniądze publiczne". Zaznacza, że "udział w kampanii referendalnej nie był finansowany z darowizn jakichkolwiek polityków, w tym polityków Prawa i Sprawiedliwości", a "reklama została sfinansowana ze środków fundacji".
Fundacja musi więc dysponować niemałym budżetem. Trudno jednak to zweryfikować, bo FRGI nie ma obowiązku upubliczniać swojej sytuacji finansowej.
Wiemy natomiast, że wykorzystała w swoim spocie dokładnie tę samą sklejkę nagrań z imigrantami, którą później – 4 stycznia – Prawo i Sprawiedliwość umieściło w swojej zapowiedzi "protestu wolnych Polaków". Ujęcia ułożono w identycznej sekwencji. W obu przypadkach pojawiają się też identyczne ujęcia Donalda Tuska.
Jak wynika z wyliczeń prowadzonego przez Fundację Wolności portalu "Jawny Lublin", FRGI dostała przez osiem lat swojej działalności łącznie ponad 8,5 miliona złotych unijnego wsparcia. Organizacja wydawała te pieniądze między innymi na projekty związane z aktywizacją zawodową czy promocję przedsiębiorczości, a także na działalność klubu seniora w Łukowie.
Medioznawca: przepalenie budżetu
Medioznawca i specjalista w zakresie mediów społecznościowych Maciej Myśliwiec z agencji Space Agency szacuje, że reklamy FRGI w serwisach Google mogły być wyświetlone nawet 150-200 milionów razy. - Pozwoliła na to znowu ogromna kwota wydana na te reklamy. Niepokojący jest fakt, że w kryteriach reklamodawców (w raportach firm Meta i Google – red.) nie widzimy kryterium wieku. Oznacza to, że materiały te mogły dotrzeć do każdego, niezależnie od wieku, płci, miejsca pobytu, czy zainteresowań. Oznacza to też, że każdy na terenie Polski mógł te reklamy obejrzeć, nie będąc w żaden sposób grupą docelową kampanii – podkreślił ekspert w rozmowie z tvn24.pl.
Myśliwiec podkreśla, że reklamy są tak skonfigurowane, że ich odbiorcami mogli być nawet obcokrajowcy, którzy nie mogą głosować.
Mimo że na referendalną kampanię wydano krocie, zdaniem Macieja Myśliwca jej skutek musiał być jednak mizerny. - Tak duży budżet ustawiony na tak krótki czas działania reklamy nie miał szans przynieść dobrych, wymiernych i sensowych wyników. Było to w dużej mierze przepalenie określonego budżetu, tak, żeby na chybił trafił do kogoś dotrzeć. Reklama nie miała nawet szans stworzyć jakiegokolwiek algorytmu, żeby lepiej docierać do odbiorców – uważa medioznawca.
"Przykład nadużywania środków publicznych w kampanii"
Kampania referendalna pokazała, jak na usługi rządowych interesów potrafią działać państwowe podmioty. Propagandowe reklamy pojawiały się na przykład w pociągach. Finansowała je Fundacja PKP, która formalnie powinna promować bezpieczne korzystanie z transportu kolejowego i wspierać środowiska oraz inicjatywy związanych z koleją. W podobny sposób działała Polska Grupa Energetyczna.
W propagandę referendalną włączyły się też między innymi Polska Grupa Zbrojeniowa i Poczta Polska. Z kolei Fundacja Niezależne Media, założona przez akolitę PiS i szefa "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza, zostawiała w skrzynkach pocztowych mieszkańców całego kraju referendalną ulotkę. Jak informowaliśmy w tvn24.pl, ta sama fundacja otrzymywała od władzy PiS wielomilionowe dotacje.
Z danych kancelarii premiera wynika ponadto, że z rezerwy ogólnej przeznaczono na "realizację działań informacyjnych nt. ogólnopolskiego referendum" pięć milionów złotych.
To jednak wierzchołek góry lodowej, bo – jak wynika ze wstępnego raportu "Nadużycie zasobów publicznych", opublikowanego przez Fundację Odpowiedzialna Polityka na cztery dni przed wyborami i referendum, spółki skarbu państwa w trakcie kampanii były nieraz wykorzystywane do prowadzenia kampanii. Przykład? PGE, która przed wyborami promowała w mediach społecznościowych hasła takie jak "naprawiamy błędy poprzedników", "od 8 lat dbamy o rozwój energii" czy "repolonizujemy energetyczne aktywa".
- Z transparentnością finansowania kampanii wyborczej nie jest łatwo, a z przejrzystością kampanii referendalnej i wydatków spółek skarbu państwa jest dramatycznie – ocenia w rozmowie z tvn24.pl prezeska Fundacji Odpowiedzialna Polityka Zofia Lutkiewicz. - W przypadku kampanii parlamentarnej komitety wyborcze składają sprawozdania finansowe, więc, co prawda z dużym opóźnieniem, ale otrzymujemy do nich dostęp. W przypadku kampanii referendalnej podmioty, a mogą to być stowarzyszenia, partie polityczne, fundacje czy wyborcy, nie mają oddzielnej formy sprawozdawczej. Prowadząca kampanię fundacja wpisuje wydatki do rocznego sprawozdania, jednak nie musi wprost pisać, że były one przeznaczone na kampanię referendalną. W dodatku Państwowa Komisja Wyborcza nie ma nad tym żadnej kontroli, a zwykli obywatele mają bardzo utrudniony dostęp do informacji – podkreśla Lutkiewicz.
Szefowa fundacji zaznacza, że "potrzebna jest większa świadomość społeczeństwa, być może też zmiany w przepisach dotyczących kontroli wydatków publicznych". - Na różnych poziomach władzy panuje poczucie bezkarności: nikt się nie dowie, że przelaliśmy komuś pieniądze na kampanię, więc można korzystać z luk prawnych, żeby dokonywać nadużyć – ocenia nasza rozmówczyni.
Przykład? – Pytaliśmy między innymi PKP S.A. o umowy na wyświetlanie spotów referendalnych w pociągach i osiągnięte z tego tytułu przychody. Dostaliśmy odpowiedź, z której wynikało, że PKP nie zawierała żadnych umów ani nie wyrażała zgody na wyświetlanie materiałów kampanijnych czy referendalnych. A przecież każdy, kto jechał pociągiem przed wyborami, mógł takie spoty obejrzeć – mówi Zofia Lutkiewicz.
W ocenie Katarzyny Batko-Tołuć z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska opisane przez nas działania stowarzyszenia Pokolenie oraz FRGI to "klasyczny przykład nadużywania środków publicznych w kampanii". – Spółki państwowe i samorządowe znają i stosują wszystkie sztuczki, by informacji o tym, kogo dofinansowały i na jakich zasadach, nie ujrzały światła dziennego – zaznacza Batko-Tołuć.
- Bez zmiany prawa na takie, które nakazywałoby publikowanie wszystkich darowizn i umów sponsorskich, będziemy tkwili w mętnej wodzie i takie praktyki będą standardem – podkreśla działaczka Watchdog Polska.
Dodaje jednak, że ostatnie wybory były i tak bardziej transparentne od poprzednich ze względu na wprowadzony w 2022 roku obowiązek prowadzenia rejestrów wpłat i umów przez partie polityczne.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Bartłomiej Plewnia/TVN24