Rozmowy na szczycie

Donald Trump z kolejnymi zarzutami. "Coś takiego trudno jest udowodnić"

Donald Trump usłyszał w czwartek w sądzie federalnym w Waszyngtonie zarzuty o próby odwrócenia wyników wyborów prezydenckich z 2020 roku i został formalnie postawiony w stan oskarżenia. Były prezydent USA nie przyznał się do winy. - Byłem przed sądem w Waszyngtonie i patrzyłem na to, ilu zwolenników Trumpa pojawiło się na miejscu - mówił Marcin Wrona w programie "Rozmowy na szczycie" w TVN24 GO. Zauważył, że coraz mniej zwolenników byłego prezydenta pojawia się pod budynkami sądów na kolejnych rozprawach, ale nie przenosi się to na poparcie Trumpa w sondażach. - Poparcie w walce o nominację republikanów w wyborach prezydenckich ma na poziomie 54 procent. Ron DeSantis ma zaledwie 17, a cała reszta to w zasadzie nie ma o czym mówić, bo to jest poparcie jednocyfrowe - podał Wrona. Podkreślił, że Trump w Waszyngtonie został oskarżony o bardzo poważną sprawę dotyczącą podważania zasad demokracji. - Problem w tym, że coś takiego trudno jest udowodnić. To, że Trump mówił, że wygrał wybory w 2020 roku, według większości prawników mieści się w ramach pierwszej poprawki do konstytucji, czyli wolności słowa i wypowiedzi - wyjaśnił Wrona. Wskazał, że prokurator będzie musiał udowodnić, że Donald Trump wiedział, że przegrał, a mimo to publicznie kłamał i namawiał innych do działania. - Nie ma żadnych twardych dowodów, tzn. nie ma żadnego nagrania, na którym słychać, że Trump mówi, że wie, że przegrał wybory. Są tylko zeznania świadków. To słowo przeciwko słowu - stwierdził Wrona. Zdaniem Jacka Stawiskiego cała sprawa to "niebywały test na amerykańską praworządność". - Amerykański wymiar sprawiedliwości staje przed arcytrudnym zadaniem. Fakty polityczne, które wydają się niepodważalne, inaczej są widziane w świetle prawa. Politycy działają i podejmują decyzje, ale kiedy rozliczani są z tych decyzji przed sądem, to prawda polityczna musi być oddzielona od prawdy na sali sądowej, gdzie muszą się zderzyć argumenty - tłumaczył Stawiski.