"Uniewinnienie oskarżonego nie stanowi w żadnym wypadku akceptacji dla jego pirackich wyczynów na drogach" - pisze w uzasadnieniu wyroku Sąd Okręgowy w Warszawie, wyjaśniając, dlaczego nie mógł uznać winy Roberta N. ps. Frog. Ekspert, którego poprosiliśmy o opinię, nie kwestionuje uniewinnienia, wskazuje za to na lukę w prawie. Podobnie sąd.
Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Krajowej: - Orzeczenie Sądu Okręgowego w Warszawie tworzy linię orzeczniczą, którą można odczytać jako pobłażliwą dla nielegalnych wyścigów ulicznych, które stają się powoli drogowym zjawiskiem społecznym. Realne przeciwdziałanie tej patologii wymaga skutecznego karania sprawców i eliminowania ich z ruchu drogowego.
Profesor Ryszard Stefański: - Istniały podstawy do uniewinnienia Roberta N. od popełnienia przestępstwa sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu drogowym.
Sąd Okręgowy w Warszawie, pisemne uzasadnienie wyroku: "Wydaje się celowe, by ustawodawca rozważył możliwość wprowadzenia stosownych zmian (...), zwłaszcza że w ostatnich latach pirackie niebezpieczne rajdy nie są zdarzeniami incydentalnymi".
Rajd
Kierowca wjeżdża na skrzyżowanie na czerwonym świetle, jedzie slalomem między innymi autami, pod prąd, wielokrotnie przekracza dozwoloną prędkość. Ściga się z motocyklistami. Film z kamery umieszczonej w samochodzie trafia do sieci. Tak w czerwcu 2014 roku poznajemy Roberta N. ps. Frog, który siedział za kierownicą białego bmw. Policja doliczy się później na 12-minutowym nagraniu 107 wykroczeń.
Szybko wyszło na jaw, że rajd po Warszawie nie był jednorazowym wybrykiem. W lutym tego samego roku, czyli cztery miesiące wcześniej, "Frog" uciekał przed policją na trasie między Jędrzejowem a Kielcami. W równie szaleńczy sposób.
Śledczy zajmowali się tymi rajdami dwutorowo. Z jednej strony policja prowadziła sprawy o liczne wykroczenia popełnione podczas tych rajdów, z drugiej sprawę badała prokuratura przekonana, że niezależnie od poszczególnych wykroczeń jazda Froga w obu przypadkach (kieleckim i warszawskim) była przestępstwem.
Za "wykroczenia kieleckie" Robert N. nie został ukarany, za te warszawskie już tak. W 2016 roku uprawomocniło się pięć wyroków, bo 107 wykroczeń popełnionych podczas przejazdu stołecznymi ulicami policja podzieliła na pięć osobnych spraw w zależności od tego, przez jakie dzielnice przejeżdżał akurat "Frog". Sądy zadecydowały wówczas między innymi o trzyletnim zakazie prowadzenia pojazdów, łącznie 40 dniach aresztu oraz wysokich grzywnach.
W marcu 2019 roku pisaliśmy, że "Frog" usłyszał też inny wyrok, bo pomimo obowiązującego go zakazu prowadzenia pojazdów urządził sobie w marcu 2018 roku przed warszawskim centrum handlowym rajd sportowym mercedesem. Wówczas został skazany na karę grzywny.
Jednak sprawa, w której prokuratura oskarżała go o przestępstwo sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, ciągnęła się latami.
Dopiero w 2021 roku "Frog" został skazany na dwa i pół roku więzienia (groziło mu maksymalnie osiem lat), ale jedynie za rajd pod Kielcami, został natomiast uniewinniony od zarzutu dotyczącego jazdy po Warszawie. Taki był wyrok sądu pierwszej instancji.
Zarówno adwokaci "Froga", jak i prokuratura złożyli apelację. Triumfowali obrońcy, bo w drugiej instancji sąd ostatecznie uniewinnił Roberta N. również "w wątku kieleckim". Ten wyrok jest prawomocny.
"To hańba" - skomentował wówczas w mediach społecznościowych dziennikarz Łukasz Zboralski, zajmujący się sprawami bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Artykuł 174
Robert N. mierzył się z zarzutem opisanym w artykule 174 paragraf 1 Kodeksu karnego: kto sprowadza bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Czyli?
- Katastrofą jest nagłe i na ogół nieoczekiwane zdarzenie o skutkach tragicznych i rozległych, powodujące duże straty. Musi ono pociągnąć za sobą co najmniej obrażenia ciała kilku osób albo znaczną szkodę w mieniu - wyjaśnia nam prof. Ryszard Stefański, były wiceszef Prokuratury Krajowej, wykładowca akademicki, specjalizujący się m.in. w aspektach prawnych ruchu drogowego.
- By jednak przyjąć, że oskarżony dopuścił się przestępstwa stypizowanego w artykule 174 paragraf 1 Kodeksu karnego, konieczne było wykazanie, że takie zdarzenie mogło zagrażać życiu lub zdrowiu wielu osób, albo mieniu w wielkich rozmiarach. Takie zagrożenie musi być także realne, a nie potencjalne - dodaje Stefański.
Przykład? Historia z Wałbrzycha z 2014 roku. Mężczyzna, który urządził sobie rajd ulicami miasta, został osądzony za spowodowanie niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Wszystko nagrała kamera. Dostał półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Do tego 10 tys. zł grzywny oraz pięcioletni zakaz prowadzenia pojazdów.
- Jeśli przyjrzeć się filmowi z Wałbrzycha, tam był taki moment, gdzie przez ulicę przechodziły trzy albo cztery osoby - komentował na antenie TVN24 mecenas Łukasz Chojniak, porównując wydarzenia z Wałbrzycha z zachowaniem "Froga". Adwokat dodał, że nie widział tego na filmie z ulic Warszawy.
Po pierwsze, ludzie
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa (czyli sąd pierwszej instancji) wyliczył, że podczas rajdu "Froga" pod Kielcami zagrożonych było siedem osób, które pojawiły się na trasie przejazdu Roberta N.: kierowca betonomieszarki, kierowca samochodu dostawczego, kierowca samochodu osobowego jadącego za samochodem dostawczym, rowerzysta, sam oskarżony oraz dwóch policjantów ścigających go radiowozem.
Ale Sąd Okręgowy w Warszawie (czyli sąd drugiej instancji) się z tym nie zgodził. W uzasadnieniu czytamy, że "do kręgu osób zagrożonych nie wlicza się osoby sprawcy, skoro sam to zagrożenie powoduje". Co więcej, według sądu, brakuje dowodów o stworzeniu niebezpieczeństwa dla policjantów, którzy ścigali Roberta N.. Funkcjonariusz, który siedział za kierownicą, powiedział, że prawdopodobnie zdążyłby wyhamować, gdyby doszło do zderzenia z innym samochodem.
W rezultacie, zdaniem sądu odwoławczego, "uprawnione staje się ustalenie, że liczba osób zagrożonych zachowaniem oskarżonego wynosiła nie siedem, lecz cztery". Sąd uznał zatem, że zagrożenia dla życia i zdrowia wielu osób nie było. Słowo "wielu" jest tutaj kluczowe.
Z uzasadnienia wyroku: "Pojęcie 'wielu osób' nie jest rozumiane jednolicie, ale przegląd orzecznictwa z ostatniego dziesięciolecia prowadzi do wniosku, że dominujący jest pogląd, iż 'wiele' należy odnosić do liczby co najmniej 10 osób. Sąd Okręgowy nie traci oczywiście z pola widzenia okoliczności, iż taka konkretnie liczba nie wynika z żadnej ustawowej definicji ani wprost ze znamion przestępstw, w których zostało użyte pojęcie 'wiele', ale - jednocześnie - dokonując interpretacji omawianego pojęcia, oprócz wykładni językowej, nie można pomijać kwestii konieczności rozgraniczenia czynów o charakterze wypadków komunikacyjnych i czynów o charakterze katastrofy komunikacyjnej, co niewątpliwie opiera się na czynniku ilościowym".
Sędziowie, przygotowując uzasadnienie wyroku, sięgnęli do słowników języka polskiego: "Wskazać trzeba, że 'wiele' oznacza słownikowo wielką ilość, liczbę czegoś lub kogoś (np. Internetowy słownik języka polskiego). Z kolei 'kilka' oznacza nieokreśloną liczbę większą od dwóch, a mniejszą od dziesięciu (np. Słownik współczesnego języka polskiego pod red. prof. Bogusława Dunaja, Warszawa 1996). Niewątpliwie zatem 'wiele osób' to więcej niż 'kilka osób', czyli więcej niż dziewięć osób".
Co więcej, sąd wskazuje, że "w trakcie postępowania nie udało się ustalić, czy w pojazdach, o których była wyżej mowa, poza kierowcami znajdowali się pasażerowie. Nie ustalono zresztą danych personalnych żadnego z kierowców tych samochodów, trudno więc ocenić, czy czuli się zagrożeni".
Po drugie, mienie
Ponadto, na co wskazywał prof. Ryszard Stefański, żeby zarzut z artykułu 174 Kodeksu karnego został przez sąd uwzględniony, zagrożone musi być "mienie w wielkich rozmiarach".
Stefański tłumaczy: - Określenie "mienie w wielkich rozmiarach" odnosi się do określonej wartości tego mienia, a nie do cech przestrzennych substancji materialnej objętej zagrożeniem. Decydują o tym okoliczności zindywidualizowanego konkretnego przypadku, przy czym w ocenie tej mogą być pomocne takie okoliczności, jak liczba zagrożonych obiektów lub przedmiotów majątkowych, ich charakter, znaczenie użyteczności, a także wartość materialna.
Sąd ocenił te definicję nieco inaczej, ale jest zdania, że w sprawie rajdu pod Kielcami nie można mówić o zagrożeniu "mienia w wielkich rozmiarach".
"Wskazać należy, iż nie chodzi tu o wartość mienia, lecz o jego 'przestrzenne' rozmiary. Skoro zagrożenie istniało w stosunku do trzech pojazdów oraz roweru, nie sposób uznać, iż doszło do spełnienia powyższego znamienia. Obecność wśród pojazdów betonomieszarki oceny tej nie zmienia" - czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Dlatego zatem zarówno zdaniem sądu, jak i profesora Stefańskiego polskie przepisy nie pozwalają na skazanie Roberta N. za przestępstwo.
- Nie budzi wątpliwości, że wielokrotne sprowadzenie zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowemu wyczerpuje znamiona wykroczenia z artykułu 86 paragraf 1 Kodeksu wykroczeń (spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym). Wszystkie takie odrębne zachowania, mające miejsce w niewielkim odstępie czasowym i przestrzennym, mogą być jako całość ocenione jako sprowadzające bezpośrednie niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu drogowym. Wymaga to jednak wykazania, że zachowania takie oceniane łącznie doprowadziły do wywołania takiego niebezpieczeństwa - mówi Stefański.
- Chodzi obiektywnie o wytworzoną przez oskarżonego sytuację, której cechą charakterystyczną jest prawdopodobieństwo powstania dalszego skutku w postaci katastrofy. Ma być to taka sytuacja, która - niezależnie od dalszej ingerencji - może przekształcić się w każdej chwili w katastrofę. Jej nastąpienie musi być realne i konkretne, a nie potencjalne i abstrakcyjne - dodaje.
I zaznacza, że w przejeździe "Froga" pod Kielcami tego nie dostrzega. - Robert N. mógłby ponieść odpowiedzialność za zarzucane mu przestępstwo, gdyby wykazano, że swoim zachowaniem niemal doprowadził do karambolu, obejmującego kilkanaście pojazdów, co wskazywałoby, że zachodziła realność możliwość nastąpienia katastrofy w ruchu drogowym - mówi profesor.
Zaznacza przy tym, że zachowanie oskarżonego jest "wyjątkowo naganne i świadczy o lekceważeniu przez niego nie tylko zasad bezpieczeństwa ruchu drogowego, ale także norm moralnych obowiązujących w społeczeństwie". - Przypisanie mu tylko popełnienia wykroczeń i wymierzenie za nie maksymalnie dopuszczalnej kary pozostaje w sprzeczności ze społecznym poczuciem sprawiedliwości - komentuje.
Nie ma takiego przestępstwa
W uzasadnieniu wyroku sąd z kolei tłumaczy: "uniewinnienie oskarżonego nie stanowi w żadnym wypadku akceptacji dla jego pirackich wyczynów na drogach".
"Postępowanie oskarżonego odznaczało się skrajnym brakiem odpowiedzialności i wyobraźni jako kierowcy. Nie negując jego technicznych umiejętności kierowania pojazdami, trzeba zdecydowanie negatywnie odnieść się do tego rodzaju ich testowania, jak w przypadku ścigania się z motocyklistami na ulicach (...) czy ucieczki przed policją na trasie ekspresowej. Oskarżony lekceważy normy prawne, orzeczone zakazy, bagatelizuje swoje postępowanie. Ta zdecydowanie negatywna ocena zachowań oskarżonego nie może jednak prowadzić do skazania go za czyny, które - w ocenie Sądu Okręgowego - przestępstwami nie są" - czytamy.
Czym zatem jest wielokrotne znaczne przekraczanie dozwolonej prędkości, podejmowanie niebezpiecznych manewrów, nieustępowanie pierwszeństwa przejazdu, przejazd przez skrzyżowanie przy czerwonym świetle, wyprzedzanie w nieprawidłowy sposób w miejscach niedozwolonych - wszystko w trakcie jednej podróży?
"Może być takie zachowanie oceniane jedynie w kategoriach zagrożenia wypadkiem drogowym lub kolizją, co nie jest penalizowane przez Kodeks karny. Możliwa jest odpowiedzialność za poszczególne wykroczenia drogowe i w tym zakresie przeciwko Robertowi N. toczyło się szereg postępowań o wykroczenia, za które został prawomocnie ukarany. Należy jednak zauważyć, że nawet najwyższa kara przewidziana za wykroczenie nie oddaje należycie stopnia karygodności takich pirackich rajdów samochodem, jakie zaprezentował oskarżony. Wydaje się zatem celowe, by ustawodawca rozważył możliwość wprowadzenia stosownych zmian w tym zakresie, zwłaszcza że w ostatnich latach pirackie, niebezpieczne rajdy nie są zdarzeniami incydentalnymi" - podsumowuje sąd.
Ryszard Stefański też zwraca uwagę na luki w przepisach. - W aktualnym stanie prawnym nie jest możliwe skazanie za przestępstwo, bowiem w Kodeksie karnym nie ma typu przestępstwa, które obejmowałoby takie zachowania. Ta sprawa wskazuje, że konieczne jest wprowadzenie nowego typu przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji, obejmującego prowadzenie pojazdu mechanicznego z rażącym naruszeniem zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym powodującym zagrożenie bezpieczeństwa tego ruchu.
Podobne przestępstwo występuje na przykład w hiszpańskim kodeksie karnym, w którym mowa jest "prowadzeniu pojazdu silnikowego z jawną zuchwałością" (art. 380).
Kasacja
Argumenty Sądu Okręgowego w Warszawie nie przekonały jednak prokuratury. Jak poinformował nas Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Krajowej, tuż przed świętami Prokurator Okręgowy w Płocku wniósł do Sądu Najwyższego kasację od wyroku.
- W ocenie prokuratora Sąd Okręgowy w Warszawie, uniewinniając Roberta N., pseudonim Frog od zarzutów sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, rażąco naruszył prawo, dokonując błędnej wykładni znamion tego przestępstwa - mówi Łapczyński.
- Jadąc z prędkościami dochodzącymi do ponad 240 kilometrów na godzinę i blisko 230 kilometrów na godzinę w Warszawie, lekceważył on nie tylko przepisy ruchu drogowego, ale elementarny zdrowy rozsądek, między innymi wyprzedzając na łuku drogi bez widoczności albo zmuszając pojazdy jadące z naprzeciwka do zjechania na pobocze. Wiele elementów przejazdu oskarżonego miały charakter "rosyjskiej ruletki", gdzie stawką było zdrowie i życie użytkowników drogi - dodaje.
Prokurator podkreślił, że zagrożenie, które stworzył oskarżony, miało charakter "konkretny", a nie jedynie "potencjalny".
- Robert N. generował sytuacje pozostające poza jego kontrolą, które w każdej chwili mogły się przekształcić w katastrofę w ruchu lądowym. Wyłącznie dzięki racjonalności zachowania innych użytkowników ruchu, podejmujących manewry obronne, ten rzeczywisty stan zagrożenia nie przekształcił się w katastrofę - stwierdził Łapczyński.
Prokuratura zwróciła również uwagę, że orzeczenie Sądu Okręgowego w Warszawie tworzy linię orzeczniczą, którą można odczytać jako "pobłażliwą dla nielegalnych wyścigów ulicznych, które stają się powoli drogowym zjawiskiem społecznym".
- Realne przeciwdziałanie tej patologii wymaga skutecznego karania sprawców i eliminowania ich z ruchu drogowego - twierdzi prokurator.
Dodatkowo śledczy zarzucili sądowi, że nie przychylając się do stanowiska prokuratury, nie rozważył, czy Robert N. dopuścił się "narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu (artykuł 160 paragraf 1 Kodeksu karnego)".
- Zachowania oskarżonego również mogłyby być analizowane pod tym kątem, za co groziłaby mu kara do trzech lat pozbawienia wolności. W kasacji złożono wniosek o uchylenie zaskarżonego wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania Sądowi Okręgowemu w Warszawie - informuje prokurator Łapczyński.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Gzell/PAP