109 lat temu na dziedzińcu więzienia we Frankfurcie nad Menem ścięto Karla Hopfa. Mężczyzna zabił swoją pierwszą żonę i dwoje dzieci. Był też oskarżony o zabójstwo swojego ojca i próbę zamordowania matki i dwóch kolejnych żon. W jego mieszkaniu odnaleziono "wystarczająco dużo trucizny, żeby zabić całą populację Frankfurtu".
1 stycznia 1863 roku w życie weszła proklamacja prezydenta USA Abrahama Lincolna o zniesieniu niewolnictwa. Dziewięć dni później w Londynie uruchomiono pierwszą na świecie linię metra. 22 stycznia w Królestwie Polskim wybuchło powstanie styczniowe, a w lutym Amerykanin Alanson Crane opatentował gaśnicę. To był rok obfitujące w wydarzenia historyczne.
Nie było nim na pewno powiększenie się pewnej niemieckiej rodziny, w której - 26 marca 1863 roku we Frankfurcie nad Menem - na świat przyszedł Karl Hopf. Dopiero jako dorosły mężczyzna zapisał się na kartach historii niemieckiej kryminalistyki. A nagłówki gazet na całym świecie obiegły informacje o chemiku-trucicielu.
Karl Hopf. Aptekarz, podróżnik i wytrawny florecista
Rodzina Hopfów nie wyróżniała się niczym szczególnym. Mały Karl, syn kupca, uczył się dobrze i cierpliwie pokonywał kolejne szczeble edukacyjnej drabiny. Jako 23-latek wyjechał do Londynu, gdzie praktykował w aptekach. Był kompetentny, uprzejmy i sprawny. W przerwach od przygotowywania kolejnych leczniczych mikstur na zapleczach aptek, ćwiczył się we florecie. Fechtunek opanował tak doskonale, że później prasa opisywała go jako mistrza świata (choć imprezy mistrzowskie w tej dyscyplinie rozgrywane są dopiero od 1921 roku).
Zanim jednak nazwisko Karla Hopfa obiegło światowe dzienniki, mistrzowie farmacji byli zadowoleni z niemieckiego współpracownika. On marzył o podróżach. Z Londynu ruszył w świat. Przez pewien czas mieszkał w Maroku, potem wyjechał do Indii. Cały czas mógł liczyć na finansową pomoc rodziny, której w tamtym czasie wiodło się całkiem dobrze.
Rozkochał w sobie gosposię
Na początku lat 90. XIX wieku osłabiony malarią Hopf wrócił jednak do ojczyzny i zamieszkał w Niederhöchstadt (dziś to część Eschborn). Wydawało się, że farmacja już go nie pociąga.
Szukał zawodowej odmiany i bardziej dochodowego zajęcia. Najpierw sprzedawał paszę dla zwierząt, później został hodowcą psów rasowych. Jego oczkiem w głowie były bernardyny, a perłą w koronie ten, którego udało mu się sprzedać za 10 tysięcy marek.
Karlowi wiodło się całkiem dobrze. Życie towarzyskie kwitło. Był wrażliwy na wdzięki kobiet. Rozkochał w sobie gosposię, ale nie miał zamiaru się żenić. Najpierw ją zwodził, później dopiero stanowczo odmówił ożenku. Zdania nie zmienił nawet, gdy okazało się, że ta wkrótce urodzi jego dziecko. Chłopiec zmarł po kilku tygodniach, a zrozpaczona kobieta nie chciała mieć z Hopfem więcej nic wspólnego. Wkrótce zmarł też jego ojciec.
Po tych tragediach Karl z jeszcze większym zapałem rzucił się w wir pracy i powrócił do nauki oraz chemicznych eksperymentów. Interesowała go zwłaszcza bakteriologia i toksykologia, ale robił też wszystko, by móc samemu leczyć hodowane przez siebie czworonogi. Metodą prób i błędów opracował lek na nosówkę, chorobę wirusową psów. I z jeszcze większą gorliwością oddał się kolejnym romansom. Te sporo go kosztowały, bo lubił korzystać z usług dam do towarzystwa.
Pierwsza żona
W oko wpadła mu Fräulein Josefa. Niektórzy nie wierzyli, ale wyglądało na to, że Karl Hopf w końcu dorósł do małżeństwa i chce się ustatkować. W 1902 roku para wzięła ślub, ale wspólnym życiem nie cieszyli się długo. Josefa zmarła jeszcze w tym samym roku. Karl w wieku 39 lat został wdowcem.
Śmierć kobiety wydała się podejrzana jej bliskim i znajomym. Wcześniej nie chorowała, nie uległa też żadnemu wypadkowi. Ktoś powiadomił policję, że jej mąż mógł być zamieszany w nagły zgon. Według zgłaszającego mężczyzna miał hodować bakterie w celach leczniczych i wykorzystać je do zabójstwa żony. Zgłoszenie wydało się śledczym absurdalne i zostało zbagatelizowane. A Hopf po śmierci żony odebrał pieniądze z jej polisy na życie.
Druga żona i dziecko, które zmarło wkrótce po porodzie
Żałoba nie trwała długo. Karl rzucił się w wir spotkań z prostytutkami, które wprawdzie spełniały jego najskrytsze fantazje, ale kazały sobie za to płacić majątek. Pieniądze z polisy szybko topniały. Wdowiec dalej hodował psy, na kolejne szczeniaki patrzył z dumą, udzielał się w związku kynologicznym i wciąż eksperymentował w swoim domowym laboratorium.
Niedługo później znów się zakochał. Szczęśliwą wybranką była Augusta Christine. Przekonał ją, że powinna ubezpieczyć się na życie. Małżonkowie wykupili polisę, a w razie śmierci kobiety, Hopf otrzymałby 30 tysięcy marek. Sprawa miała być utrzymywana w tajemnicy.
Zakochana żona nie widziała w tym nic złego, ale zaczynała się czuć coraz gorzej. Gdy wyjeżdżała do rodziców jej zdrowie ulegało poprawie, gdy wracała do domu niemal słaniała się na nogach. Zaszła w ciążę i urodziła córkę. Kilka tygodni później dziecko zmarło. A zrozpaczona Augusta wystąpiła o rozwód. Przeżyła małżeństwo z Karlem Hopfem, a to oznaczało, że ten musiał obejść się smakiem i nie dostanie z polisy ani feniga.
Pozwał tych, którzy go podejrzewali
Tajemnicza śmierć dziecka spowodowała, że do policji wpłynęło kolejne zgłoszenie dotyczące Hopfa. Ponownie ktoś sugerował, że mógł mieć związek ze sprawą. Pogłoski wyciekły do prasy, a kilka gazet napisało o podejrzeniach wysuwanych wobec mężczyzny. To mu się nie spodobało, postanowił działać i pozwał za oszczerstwa tych, którzy twierdzili, że maczał palce w śmierci swojej córki. Był majętny, miał wpływy i zdolność uciszania złych języków.
Sprawę wygrał. I jeszcze się na tym wzbogacił. Była żona nie chciała mieć z nim więcej nic wspólnego.
Wrócił do Frankfurtu, na scenę wkroczył Atos
Teraz był już nie tylko wdowcem, ale i rozwodnikiem. Majętnym i przedsiębiorczym, ale zmęczonym plotkami na swój temat. Postanowił zmienić otoczenie i profesję. Sprzedał dom, skończył z hodowlą psów, a kolekcję czaszek swoich czworonogów przekazał do jednego z muzeów.
Na stałe wyjechał do rodzinnego Frankfurtu nad Menem. Tu zaczął występować w miejscowym teatrze pod pseudonimem Atos, nawiązując do jednego z "Trzech muszkieterów" Alexandre’a Dumasa. Na scenie popisywał się wyczynami ze szpadą. Widzów wprawiał w osłupienie kolejnymi sztuczkami, m.in. przecinaniem na pół jabłka leżącego na gardle jego scenicznej asystentki i rozcinaniem od góry do dołu - przy pomocy jednego ruchu - wiszącego na sznurze barana. Widownia zamierała, by później wiwatować i bić brawa.
Karl Hopf był showmanem. Karmił się podziwem tłumu. Ale wciąż było mu mało. Postanowił więc założyć instytut masażu. Oferowane przez niego usługi kogoś zgorszyły, a sprawą zainteresowała się policja obyczajowa. Hopf biznes zamknął. Nie chciał i nie mógł pozwolić sobie na kolejne problemy.
Tajemnicza choroba żony numer trzy
W 1912 roku ożenił się po raz trzeci. Wybranką była Wally Siewec. Początkową sielankę zaczęło psuć coraz gorsze samopoczucie młodej żony. Oczywiście - za namową męża - już ubezpieczonej na odpowiednio wysoką kwotę. Tym razem w grę, w razie śmierci kobiety, wchodziło 80 tysięcy marek. Wally z każdym dniem czuła się gorzej. Spokoju nie dawały jej silne bóle głowy, skurcze żołądka, puchnące nogi i krwawe biegunki. Karl czuwał nad wijącą się z bólu żoną. Gotował wywary, które miały uspokoić jej żołądek i zmieniał okłady na rozgrzanym czole. Zachorowała też pokojówka i sprzątaczka państwa Hopfów. Karl dwoił się i troił, by przynieść wszystkim choć trochę ulgi. Teściowie byli wzruszeni oddaniem zięcia.
Pewnego dnia chorą odwiedził inny lekarz niż medyk, który opiekował się nią na co dzień. Zbadał pacjentkę, wysłuchał i stwierdził, że ma do czynienia z zatruciem. Zarekomendował natychmiastowe przeniesienie do szpitala. Hopf nie był zadowolony. Twierdził, że nie wierzy w szpitale i sam lepiej zajmie się żoną. Jego protesty nie pomogły. Wally trafiła na szpitalną salę, a tam jej stan zaczął się poprawiać. Do czasu, aż mąż nie odwiedził jej z bukietem kwiatów. Wally znowu stała się otępiała, gorączkowała, kaszlała, bolała ją głowa i mięśnie. Lekarze nie mogli nadziwić się nagłemu nawrotowi choroby. Toksykolog nie miał wątpliwości: kobieta została otruta i to po raz kolejny. O sprawie powiadomiono policję, której medyk opowiedział o swoich podejrzeniach.
Przeszłość wyszła na jaw
Jeden z detektywów przypomniał sobie, że kilka lat wcześniej czytał w gazecie o śledztwie w sprawie mężczyzny o podobnym nazwisku. Wówczas sąsiedzi oskarżali go o otrucie żony i córki. Dzienniki pisały o sprawie, aż w końcu zamilkły. Policjant skontaktował się z redaktorem naczelnym jednej z gazet. I odkrył, że mężczyzna za rozpowszechnianie informacji na temat Karla Hopfa został pozwany i ukarany grzywną.
Czytaj też: Wszystko się zmienia, tylko nie zbrodnia
Tym razem jednak Hopf miał się nie wywinąć. Śledczy podejrzewali, że skoro kilka lat wcześniej był podejrzewany o trucie, a teraz to samo przypuszczenie pojawiło się ponownie, to nie może być to przypadek. Gdy w szpitalu odwiedził żonę, czekało na niego czterech policjantów. Znaleźli przy nim fiolkę z cyjankiem potasu. Był 14 kwietnia 1913 roku.
Zatrzymany przyznał później, że truciznę miał przy sobie na wypadek aresztowania. Chciał ją zażyć i skończyć ze sobą, policja była jednak szybsza.
Prasa: w mieszkaniu miał dość trucizny, by zabić całą populację miasta
Śledczy przystąpili do przeszukania mieszkania Hopfa. Był podejrzanym więc spodziewali się, że odkryją tam coś mogącego świadczyć o jego winie. Nie spodziewali się jednak, że będzie to cała masa dowodów. "Mówiono, że w swoim mieszkaniu miał wystarczająco dużo trucizny, żeby zabić całą populację Frankfurtu" - opisywali później dziennikarze "Evening Dispatch". I nie przesadzali.
W jednym z pomieszczeń policjanci znaleźli szafkę wypełnioną buteleczkami i fiolkami. W innej odkryli zdjęcia mężczyzny w masce i skarpetkach w trakcie miłosnych igraszek z kobietami, były też pejcze i inne przedmioty, które miały świadczyć o jego sadystycznych upodobaniach.
Śledczy znaleźli też korespondencję pochodzącą z instytutu w Wiedniu i papeterię należącą do Hopfa. Okazało się, że dzięki prostemu fortelowi i użyciu "papieru firmowego" Austriacy byli przekonani, że szczepy bakterii wysyłają do niemieckiego laboratorium. W rzeczywistości m.in. pałeczki duru brzusznego i cholery trafiały do prywatnego mieszkania Hopfa. A ten - jak wyszło na jaw w trakcie śledztwa - pisał skargi na towar, który otrzymywał. Reklamował bakterie, pisząc, że mają "bardzo słaby wpływ na ludzi". Pismo miał mieć bardzo nieczytelne, dlatego przedstawiciele instytutu zamiast ludzi (die Menschen) mieli odczytać, że chodzi o świnki morskie (die Meerschweinchen). Miał też domagać się przysłania mu bakterii z bułgarskich pól bitewnych.
W piwnicy stał nowy mikroskop, obok leżały preparaty. Jedne częściowo wybarwione, inne nie. "Wszystkie były bardzo słabo wykonane, co nie rzuca dobrego światła na rzekomą pracę naukową podejrzanego" - odnotowali śledczy.
Detektywi zainteresowali się też tym, jak doszło do śmierci matki i ojca Hopfa, po których odziedziczył część pieniędzy. Podejrzewano, że i ich mógł otruć.
Jeszcze przed rozpoczęciem sądowej batalii - na skutek oskarżeń i doniesień medialnych - Frankfurckie Stowarzyszenie Miłośników Psów wyrzuciło go ze swoich szeregów.
Karl Hopf przed sądem: nie poślubiłem mojej żony, żeby ją zabić
Proces - po trwającym kilka miesięcy śledztwie - ruszył na początku stycznia 1914 roku. Hopf został oskarżony o otrucie ojca, swojego nieślubnego syna, pierwszej żony, córki z drugiego małżeństwa, a także próby zabójstwa matki, drugiej i trzeciej żony. Karl Hopf stwierdził, że jest niewinny. Nawet nie drgnął, gdy prokurator mówił o jego czynach jako o "nowej metodzie zabijania, która nie może być określona inaczej niż morderstwo naukowe".
Czytaj też: Mordował, bo "ugryzł go wściekły pies"
"Podczas procesu z niezachwianą pewnością wysuwał najbardziej nieprawdopodobne teorie na temat swojej niewinności" - "Daily Mail" opisywał postawę oskarżonego. I tak na przykład twierdził, że arszeniku potrzebował, bo jako hodowca psów rasowych używał go do leczenia czworonogów z chorób serca. Mówił też, że pierwsza z jego żon zażywała tabletek z arszenikiem, bo te miały pomóc jej w poprawieniu urody (jedną z właściwości arszeniku jest to, że niszczy czerwone krwinki, a więc pozwalał uzyskać bladą i porcelanową cerę). Druga żona miała - jak twierdził - zażywać arszeniku za jego radą w formie lekarstwa. Trzeciej żonie truciznę miał podać przez przypadek w momencie "załamania nerwowego" i w czasie, gdy nie myślał jasno. Zamówione z Wiednia bakterie miał - jak utrzymywał - przetestować tylko i wyłącznie na sobie. Jego rodzice mieli z kolei pić zbyt dużo wód mineralnych bogatych w arsen. A swojej córce - jak twierdził - arszenik wstrzyknął dopiero po jej śmierci. Na to zaoponowała matka drugiej żony Hopfa i babcia zmarłej dziewczynki. Jak zeznała, jej córka była przekonana, że wraz z dzieckiem są trute.
Przed sądem pojawiło się ponad 60 osób - świadków i ekspertów. Wśród nich był policjant, któremu Hopf miał przyznać się do tego, że poślubił jedną ze swoich żon po to, by ją ubezpieczyć na życie, a później otruć. - Nie poślubiłem mojej żony, żeby ją zabić - odparł oburzony oskarżony. I dodał, że wprawdzie tak powiedział, ale wynikało to z emocji i zdenerwowania zatrzymaniem. A poza tym - jak twierdził - został źle zrozumiany. - Nie chcę teraz nic więcej mówić na ten temat - stwierdził przed sądem.
Biegli toksykolodzy i chemicy opowiadali o wynikach badań substancji znalezionych w mieszkaniu oskarżonego. Wymieniali, co znajdowało się w kolejnych fiolkach i buteleczkach. Z ich słów wynikało, że Hopf miał w domu "jedno wielkie laboratorium trucizn". Były pałeczki duru brzusznego i cholery, była morfina i opium, ale też cyjanek potasu i strychnina. Znaleziono też koncentrat z naparstnicy, którego spożycie mogło powodować zaburzenia pracy serca, obniżać tętno, powodować drgawki, a nawet śmierć. Hopf miał w swoich zapasach także bakterię wywołująca nosaciznę, laseczki wąglika i kantarydynę, która powoduje duszności, trwałe uszkodzenie nerek i śmierć poprzez porażenie układu nerwowego.
- Czy miał w domu odpowiednie narzędzia i sprzęt? - dopytywał sędzia.
- Nie było nic prócz mikroskopu. Brakowało miejsc wylęgowych dla bakterii. Pokój był bardzo niechlujny, przygotowane tu preparaty przenigdy nie nadawały się do sprzedaży. Musiały służyć innym celom - mówił jeden ze specjalistów. To nie spodobało się obrońcy Hopfa, który stwierdził, że to tylko spekulacje, a sala sądowa nie jest miejscem na ich wygłaszanie.
Ekshumowali zmarłych krewnych Hopfa. Znaleźli pozostałości arsenu
Biegli opowiedzieli też, jak przebiegało śledztwo. Podkreślali, że trwało pół roku, a wszystkie czynności wykonano "z najwyższą starannością, zgodnie z aktualnym stanem nauki". Wśród badaczy, którzy zajmowali się sprawą był chemik Georg Popp, uznawany za jednego z twórców "nowoczesnej medycyny sądowej". I to badania wykonane pod jego nadzorem przyczyniły się do rozwiązania sprawy Hopfa.
Biegli mówili o ekshumacjach krewnych oskarżonego: matki, ojca, pierwszej i drugiej żony, a także dwójki dzieci. Na czas zeznań, które mogłyby gorszyć publiczność, ta była wypraszana z sali rozpraw.
Jak opisywali medycy, najpierw zbadano szczątki pierwszej żony. Arsen - i to w znacznej ilości - znaleziono w kościach i włosach kobiety. - Uzyskane wyniki wyraźnie pokazują, że Josefa Hopf przez dłuższy czas musiała zażywać arszeniku - podsumował Popp.
- Czy arszenik mógł dostać się do trumny i na szczątki z ziemi? - dopytywał obrońca Hopfa.
- Absolutnie nie. W ziemi jest niewielka ilość arsenu, ale tych znalezionych w zwłokach nie da się tym wytłumaczyć. Poza tym trumna była całkowicie zamknięta, ziemia nie mogła dostać się do środka - podkreślał chemik. Opowiedział też, że w szczątkach żony numer dwa - która wprawdzie przeżyła małżeństwo z Hopfem, ale zmarła kilka lat później - arsen znaleziono tylko w kościach. Truciznę odnaleziono także w szczątkach nieślubnego syna. Matka chłopca - gosposia, z którą przed laty miał romans - zeznawała przed sądem i opowiadała, jak proponował jej usunięcie dziecka.
W sądzie obecna była też trzecia żona. Relacjonowała, jak Karl namawiał ją na podpisanie zgody na kremację po śmierci. Jak mówiła, tłumaczył to tym, że w jego rodzinie panuje tradycja palenia zwłok. Teraz - po wysłuchaniu słów biegłych - była przekonana, że chodziło mu o potencjalne uniemożliwienie wykrycia tego, że także była truta.
Przyjęto, że odnalezione w mieszkaniu obsceniczne zdjęcia, to dowód na częste kontakty Hopfa z prostytutkami. Regularne spełnianie zachcianek sporo kosztowało i w tym śledczy upatrywali ciągłego braku pieniędzy, a dziury w domowym budżecie oskarżony chciał łatać pieniędzmi z polis na życie swoich bliskich.
Człowiek, dla którego nie istniał żaden rodzaj prawa moralnego
Dziennik "The Birmingham Daily Mail" relacjonował proces: "Biegli doszli do wniosku, że Hopf w każdym przypadku działał z rozwagą, opanowaniem i spokojem, a jego celem było zdobycie pieniędzy, które mógł zyskać dzięki śmierci swoich bliskich". Gazeta odnotowała też, że "choć pod wieloma względami Karla Hopla należy uznać za zagadkę psychologiczną to był i jest w pełni odpowiedzialny za swoje czyny".
Sąd zapytał go, czy chciałby jeszcze coś dodać. Oskarżony wstał, oparł się o brzeg stołu, przy którym siedział i oznajmił: - Nie mam nic więcej do powiedzenia.
Czytelnicy "Daily Mail" z relacji z ostatniego dnia procesu dowiedzieli się, że "dowody wykazały, że Hopf był człowiekiem, dla którego nie istniał żaden rodzaj prawa moralnego".
Wyrok zapadł 19 stycznia, zaledwie po kilku rozprawach. Zgodnie z werdyktem Karl Hopf został uznany za winnego wielokrotnych zabójstw i wielokrotnych prób dokonania zabójstwa. Każdego z tych czynów miał dokonać przy użyciu trucizny. Za zabójstwo żony i dwójki dzieci skazano go na śmierć. Za usiłowanie zabójstwa drugiej i trzeciej żony został skazany na 15 lat ciężkich robót. Nie udowodniono mu tylko tego, że miał coś wspólnego ze śmiercią swoich rodziców.
Ogłoszenie rozstrzygnięcia spotkało się aplauzem zgromadzonych przed budynkiem sądu. Jeśli Hopf słyszał radość tłumu, to musiały mu one przypomnieć o nie tak dawnych występach na scenie. Tym razem jednak na bis nie miał szans. Z sądu został odprowadzony do celi.
Poprosił o papierosy, ponarzekał na jedzenie i poszedł na ścięcie
"Amerika" - niemieckojęzyczna gazeta wydawana w USA - w lutym 1914 roku informowała swoich czytelników o prośbie Karla Hopfa o ułaskawienie lub wznowienie procesu sądowego. Tych, którzy decydowali o jego losie, po raz kolejny nie przekonał.
Rano 23 marca 1914 roku Karl Hopf został wyprowadzony na podwórze więzienia Preungesheim. Niedługo przed tym dowiedział się, że jego prośba o ułaskawienie została odrzucona. Cesarz Wilhelm II był niewzruszony losem skazańca. Ten przyjął hiobową wieść jak wszystkie inne. Na jego twarzy - jak opisywały gazety - nie malowały się żadne emocje.
Wyglądało na to, że energiczny niegdyś Hopf był pogodzony ze swoim losem. Spotkał się jeszcze z duchownym, ale nie był zbyt rozmowny. Korzystając z "ostatniego życzenia" poprosił o kilka papierosów. I ponarzekał na jedzenie.
Na dziedzińcu więzienia gilotyna ścięła mu głowę. Nikt nie chciał pochować jego ciała, więc to trafiło w końcu do studentów w celach dydaktycznych.
Jeszcze 20 lat po śmierci Karla Hopfa reporter "Dziennika Bydgoskiego" pisał o nim jako o autorze "jednej z najbardziej wyrafinowanych afer trucicielskich" i podawał jako jeden z przykładów "nieprawdopodobnych oszustw ubezpieczeniowych". Jego proces miał być pierwszym poszlakowym procesem, w którym udało się skazać truciciela na podstawie szeroko zakrojonych analiz chemicznych.
***
W trakcie pisania tekstu wykorzystałam archiwalne artykuły zamieszczone w prasie zagranicznej i polskiej, m.in.: "Amerika" z 12.02.1914 r., "Arizona Republic" z 15.02.1914 r., "Daily Mail" z 13.01.1914 r. i 19.01.1914 r., "Derby Daily Telegraph" z 13.01.1914 r., "Evening Dispatch" z 03.01.1914 r. i 13.01.1914 r., "The Wells Journal" z 23.01.1914 r., "The Syndey Morning Herald" z 14.01.1914 r., "The Birmingham Daily Mail" z 19.01.1914 r., "Singleton Argus" z 26.03.1914 r. , "The Age" z 17.01.1914 r., "Dziennik Bydgoski" z 17.04.1934 r., "Kurjer Warszawski" z 24.03.1914 r., a także z książek: "Bioterrorism and Biocrimes. The Illicit Use of Biological Agents Since 1900" W. Seth Carusa, "The World Encyclopedia of Serial Killers: Volume Two, E-L" Susan Hall, "Frankfurter Giftmorde. Der Fall Karl Hopf" Thomasa Schnepfa.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl/ Daria Ołdak