Niepozorna kobieta o trochę nieobecnym i smutnym wzroku stała się postrachem Francji. Z zimną krwią dusiła dzieci. Nieważne, czy obce, czy te z najbliższej rodziny. Jeanne Weber dwa razy stawała przed sądem i dwa razy została uniewinniona. Nie udało się za trzecim razem. Ale więzienia uniknęła. Trafiła do szpitala psychiatrycznego. Tam popełniła samobójstwo.
Jeanne Moulinet urodziła się w małym rybackim miasteczku na północy Francji. Pochodziła z wielodzietnej rodziny. Jej rodzice ledwo wiązali koniec z końcem. Zajęci byli codzienną walką o przetrwanie. Jeanne dorastała, marzyła o dobrym jedzeniu, pięknych sukniach i wielkim uczuciu. Chciała dla siebie czegoś lepszego niż życie w pobliżu rybackich kutrów i pośród charakterystycznej woni świeżo wyłowionych z morza ryb.
W 1888 roku, w wieku 14 lat, spakowała się w niewielki tobołek i ruszyła na podbój Paryża - miasta o którym nieustannie śniła. Tu miał odmienić się jej los. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Dwoje z trójki dzieci umarło
Nastoletnia Jeanne nie miała wykształcenia. Miała za to, dzięki licznemu rodzeństwu, doświadczenie w opiece na dziećmi. Zatrudniała się jako służąca, czasem doglądała potomków swoich pracodawców. Po kilku latach zakochała się. Wzięła ślub i stała się Madame Weber. Szybko zaszła w ciążę, a potem w następną i kolejną.
Przestała marzyć o wielkiej karierze. Została gospodynią domową. Podkreślała, że jest szczęśliwa. Spełniała się jako matka trójki dzieci. Skupiała się na ich wychowaniu i próbowała nie myśleć, że jej mąż jest alkoholikiem. Na początku XX wieku zmarło dwoje dzieci państwa Weberów. Nagle i w tajemniczych okolicznościach. Jedno po drugim. To wtedy Jeanne dołączyła do alkoholowego nałogu męża. Coraz częściej zaglądała do kieliszka. Jednak starała się, by jej ukochanemu synowi Marcelowi - jedynemu pozostałemu przy życiu potomkowi - niczego nie brakowało.
Siostry umierają pod opieką Jeanne
W marcu 1905 roku Weber opiekowała się dwiema córkami swojej bratowej. Miało to potrwać zaledwie chwilę, bo matka dziewczynek chciała zrobić pranie. Gdy wychodziła, Jeanne właśnie tuliła do snu maleńką Georgette. Kilkanaście minut później jeden z sąsiadów usłyszał charczenie dziewczynki. Zaalarmował zapracowaną matkę, że dziecko najprawdopodobniej jest chore. Spanikowana kobieta pobiegła do mieszkania. Zobaczyła Jeanne masującą dziewczynkę. Usłyszała, że dziecko się zadławiło, więc uspokojona wróciła do swojego zajęcia. Kilkadziesiąt minut później jej córka już nie żyła. Lekarze stwierdzili, że dziecko zmarło na skutek ataku drgawek. Wtedy jeszcze nikt nie miał powodów, by podejrzewać Jeanne.
Rodzina pogrążyła się w żałobie. Madame Weber, doświadczona podobnym nieszczęściem, zaoferowała, że w ciężkich chwilach zajmie się dwuletnią Suzanne, starszą z córek bratowej. Od śmierci małej Georgette minęło zaledwie dziewięć dni. Rodzice musieli iść do pracy. Dziecko zostało pod opieką ciotki. I także zmarło. Okoliczności były tajemnicze, ale lekarze po raz kolejny stwierdzili: zgon nastąpił naturalnie.
"Ogrzyca" aresztowana
W tym samym miesiącu zmarła jeszcze dwójka dzieci: mała Germaine, córka kolejnego z braci Jeanne, i Marcel, jej syn. W obu przypadkach jako przyczynę śmierci podano błonicę gardła - chorobę zakaźną, która w ostatnim stadium często kończyła się śmiercią przez uduszenie się. Tym razem to bliscy starali się pocieszyć Jeanne. Wiedzieli, że największą radością jej życia są dzieci, dlatego pod jej opiekę oddano 10-letniego siostrzeńca Maurice'a. Gdy siostra wróciła do domu, zobaczyła Jeanne pochylającą się nad chłopcem. Dziecko charczało. Matka wyrwała syna z objęć Weber i pobiegła do najbliższego szpitala. 10-latek na szyi miał ciemną pręgę. Tym razem medycy nie mieli wątpliwości: ktoś chciał chłopca udusić.
O sprawie poinformowano policję. Mieszkańcom robotniczej dzielnicy nagle otworzyły się oczy. Zginęło czworo dzieci, a piąte ledwo uszło z życiem. Wszystkim towarzyszyła Jeanne Weber. Paryżanie byli pewni: ta kobieta jest morderczynią. Jeanne została aresztowana i szybko zyskała przydomek "Ogrzycy". Śledczy zarządzili sekcję zwłok wszystkich domniemanych ofiar podejrzanej. Zaczęto się zastanawiać także nad tym, czy to ona stoi za śmiercią swoich dwóch córek.
"Miłość do dzieci była pretekstem"
Nikt nie kwestionował jej winy. Nikt jej nie bronił. Analizowano jej przeszłość, słowa i czyny. Oskarżyciel publiczny dowodził, że była niewierną żoną. Twierdził, że często się odurzała - relacjonował dziennikarz "Desert Evening News".
Wszyscy byli zgodni: Madame Weber ma w sobie coś niepokojącego i diabolicznego. Nikt jednak, jak opisywały gazety, nie potrafił sprecyzować, czym to coś było. A oskarżyciel dolewał oliwy do ognia. Przypominał, że wszyscy wiedzieli o miłości Jeanne do dzieci, z czego kobieta miała korzystać. Ta miłość była pretekstem do tego, by niewinne istoty wpadały w jej szpony - dzienniki cytowały słowa prokuratora.
Biegli niepewni, prokurator straszy stosem
Jednak biegli sądowi nie byli w stanie stwierdzić, czy śmierć dzieci była wynikiem przestępstwa, wypadku, czy nastąpiła w sposób naturalny. W organizmach zmarłych dzieci nie znaleziono śladów trucizny. Ślady przemocy? Tu zdania były podzielone. Były i wciąż są w tej sprawie dziwne i zdumiewające okoliczności, które wymagają wyjaśnienia. Żyjemy w XX wieku, a gdyby Jeanne Weber żyła 400 lat temu, zostałaby posądzona o to, że jest czarownicą i spłonęłaby na stosie - mówił prokurator na sali sądowej.
Wątpliwości nie dało się rozstrzygnąć, a to zadziałało na korzyść oskarżonej. Gdy sędzia ogłosił, że Madame Weber będzie wolnym człowiekiem, pośród tłumu przeszedł szmer niezadowolenia. Ktoś miał powiedzieć: Będzie z nią kiepsko, gdy ktoś złapie ją samą w ciemną noc.
Jeanne wyszła z aresztu. Jednak nie miała dokąd wracać. Mąż nie chciał jej znać, sąsiedzi patrzyli wilkiem. Postanowiła opuścić miasto, które miało zapewnić jej szczęśliwe życie. Wyjechała na wieś, a Paryż w ciągu kilkunastu miesięcy niemal zapomniał o znienawidzonej Weber. Do czasu.
Kolejna śmierć pod okiem Jeanne
W jednej z maleńkich wsi na francuskiej prowincji zmarł kilkuletni Auguste. Jego twarz była wykrzywiona od bólu, na ustach miał pianę. Jednak miejscowy lekarz nie potrafił określić przyczyny zgonu dziecka. Chłopiec został pochowany.
Tajemnicą poliszynela było to, że w momencie śmierci chłopcem opiekowała się kobieta o imieniu Jeanne. W wiosce pojawiła się niemal rok wcześniej. Przyjechała tam na zaproszenie pana domu, ojca Auguste'a. Mężczyzna wiedział, że tajemnicza Jeanne to sławna "Ogrzyca". Śledził jej losy, był nią zafascynowany. Uważał, że jest niewinna, szczera i po prostu nieszczęśliwa. Dlatego strzegł jej tajemnicy. Nawet wtedy, gdy zmarł jego syn.
Mężczyzna miał jeszcze dwie córki. Młodsza uwielbiała opiekunkę, starsza jej nie znosiła. Prawdopodobnie to ona podsłuchała jedną z rozmów dorosłych i odkryła, kim naprawdę jest kobieta. O wszystkim opowiedziała sąsiadce. Ta nie utrzymała języka za zębami. Sensacyjna wieść błyskawicznie rozniosła się po wsi.
Mało kto miał wątpliwości, że za śmierć Auguste'a nie odpowiada właśnie Jeanne. Ktoś poinformował policję. Zlecono ekshumację dziecka i przeprowadzenie sekcji zwłok. Tym razem specjaliści byli pewni: chłopiec został uduszony. To wystarczyło śledczym. Jeanne Weber po raz kolejny trafiła za kraty. I po raz kolejny została oskarżona o dzieciobójstwo.
Nie miał dowodów, ale był pewny winy
Kobieta o pomoc poprosiła prawnika, który bronił jej podczas pierwszego procesu. Mecenas twierdził, że lekarze się pomylili. Zażądał przeprowadzenia kolejnych badań. Efekt? "Przyczyną zgonu był dur brzuszny" - stwierdzili eksperci. Sytuacja była patowa. Sąd miał do dyspozycji dwie sprzeczne opinie. Dlatego o pomoc poproszono kolejnych specjalistów. Trzech lekarzy, największych autorytetów medycznych Francji, miało w pojedynkę przestudiować oba raporty. Później mieli się spotkać i stworzyć jeden wspólny dokument.
Sędzia prowadzący sprawę za wszelką cenę chciał skazać Jeanne Weber. Przeczucie podpowiadało mu, że jest winna. I to nie tylko jednej śmierci. Uważał, że paryski sąd popełnił błąd, brakowało mu tylko dowodów. Dlatego próbował wymusić przyznanie się do winy. Kobieta od kilku miesięcy siedziała za kratami i wciąż powtarzała, że jest niewinna.
Gdy w końcu powstał raport trzech medyków, sędzia miał stwierdzić, że nie ma czasu, by się z nim zapoznać. Chciał przetrzymać Jeanne, złamać ją i wymusić przyznanie się do winy. Jeanne protestowała. Nie chciała dłużej czekać na wyjście na wolność. Mimo to sędzia był niewzruszony. Nie ma to dla mnie znaczenia. Sprawiedliwość cię tu trzyma i nie spieszy się do tego, byś wyszła na wolność - odnotował odpowiedź sędziego dziennik "The Sun".
"Biedna kobieta" wychodzi na wolność
Przewlekłość postępowania niepokoiła opinię publiczną. Zaniepokoiła też przełożonych sędziego. Tym bardziej że raport lekarzy był dla Weber korzystny. Potwierdził, że Auguste zmarł z przyczyn naturalnych. Mimo tego sędzia nie miał zamiaru uniewinnić oskarżonej. Pod naciskiem opinii publicznej i obrońcy kobiety sąd wyższej instancji wydał nakaz natychmiastowego wypuszczenia na wolność Jeanne Weber. Gdy opuszczała mury więzienia, większość gapiów szeptała: "Biedna kobieta".
To, co się stało w sprawie "Ogrzycy", dziennik "The Atlanta Constitution" nazwał jedną z najbardziej nadzwyczajnych i wprawiających w osłupienie spraw kryminalnych Francji. A to nie był jej koniec.
Uwierzyli w niewinność i pożałowali
Zniesławiona Jeanne Weber postanowiła po raz kolejny wyjechać. Teraz przedstawiała się jako Marie. Znalazła pracę w szpitalu dziecięcym, choć dyrekcja placówki doskonale wiedziała, że Marie to w rzeczywistości Jeanne. Jej zdjęcia w trakcie głośnych procesów publikowano w prasie. Poza tym to sam szef szpitala zaproponował jej pracę. Był kolejnym mężczyzną, który żałował nieszczęsnej "Ogrzycy".
Patrząc na smutną kobietę, której twarz rozpromieniała się jedynie na widok małych pacjentów, nie miał wątpliwości: ona nie byłaby w stanie skrzywdzić żadnego dziecka. W tym przekonaniu żył tylko przez kilka dni. Z błędu wyprowadziła go sama Jeanne. Została przyłapana na gorącym uczynku, gdy próbowała udusić jedno ze śpiących dzieci. Nikt nie poinformował policji. Dyrekcja szpitala obawiała się skandalu. O sprawie zakazano mówić. Madame Weber zwolniono z pracy. Wróciła więc do Paryża.
Dzieciobójczyni udusiła się sama
W stolicy Francji nie mogła znaleźć pracy, więc postanowiła zarabiać na życie jako prostytutka. Po jakimś czasie poznała mężczyznę, z którym wynajęła pokój. Jego właściciel miał syna i nie wahał się ani chwili, gdy przemiła Jeanne zaproponowała, że za drobną opłatą zaopiekuje się potomkiem. Szybko jednak pożałował swojej decyzji - przyłapał Jeanne na tym, jak przy użyciu chusteczki dusiła jego dziecko. 10-letni chłopiec zmarł.
Wtedy nagle wszyscy przypomnieli sobie o "Ogrzycy". Ponownie stanęła przed sądem po raz kolejny oskarżona o dzieciobójstwo. Tym razem wyrok był skazujący. Stwierdzono jednak, że Jeanne Weber cierpi na chorobę psychiczną, toteż zamiast do więzienia trafiła do szpitala. Dwa lata później, w 1910 roku, została znaleziono martwa. Nie wiadomo, dlaczego odebrała sobie życie - czy targały nią wyrzuty sumienia, czy może duszenie dawało jej przyjemność, bez której nie potrafiła żyć.
Nigdy też nie udało się określić dokładnej liczby dzieci, które z zimną krwią miała zamordować.
***
W trakcie pisania tekstu korzystałam z następujących źródeł: Carol Anne Davis - "Women Who Kill: Profiles of Female Serial Killers", "Desert Evening News" z 22 II 1908 r., "The Atlanta Constitution" z 16 II 1908 r., "The Sun" z 24 V 1908 r., "The Times Democrat" z 16 II 1908 r.