W domu był troskliwym ojcem i kochającym mężem. W pracy zamieniał się w potwora - bił, gwałcił, a swoje ofiary wyrzucał z pędzących pociągów. Zabił osiem kobiet, 31 zgwałcił. Paul Ogorzow - morderca w kolejowym uniformie - długo był nieuchwytny. Gdy w końcu wpadł, przekonywał, że nienawidzi kobiet, bo przez nie oszalał.
Muntowen (dziś polskie Muntowo) było niewielką wsią leżącą w Prusach Wschodnich. W 1928 roku miejscowość liczyła niewiele ponad trzystu mieszkańców. Szesnaście lat wcześniej było ich tu pewnie znacznie mniej. Jednak to właśnie wtedy na świat w Muntowen przyszedł Paul Saga. Był nieślubnym dzieckiem. Matka pracowała w miejscowym majątku. W 1924 roku dwunastoletni Paul został adoptowany przez Johanna Ogorzowa – rolnika z Brandenburgii. Przeprowadził się pod Berlin, by pomagać przyszywanemu ojcu, jednak w gospodarstwie nie zagrzał miejsca. Chciał się jak najszybciej usamodzielnić, a myśl o dorosłości pchała go w świat.
Drobny złodziejaszek korzysta z amnestii
Paul znalazł pracę w odlewni stali i zapisał się do partii nazistowskiej. Później dołączył do jej oddziałów szturmowych. To jednak nie zapewniało mu chleba. Chłopak stracił pracę i nie mógł znaleźć nowej. Zaczął kraść, ale szybko wpadł razem z dwoma kompanami. Został skazany na dziewięć miesięcy więzienia.
Pełnego wyroku nie odsiedział, bo do władzy w Niemczech doszli naziści. I ogłosili amnestię dla wszystkich członków swojej partii.
W końcu zatrudniły go Niemieckie Koleje Rzeszy. Paul Ogorzow był robotnikiem torowym, szybko awansował na pomocnika sygnalisty stacji Berlin – Rummelsburg.
Mąż, ojciec i ogrodnik
W 1937 roku ożenił się z Gertrudą, ekspedientką. Wkrótce został ojcem. Był szczęśliwy. Nie przeszkadzało mu nawet to, że mieszkał kątem u matki. Sąsiedzi zachwycali się widokiem uśmiechniętej rodziny. Ogorzow często brał Gertrudę pod rękę i wraz z dziećmi spacerowali po okolicy.
Zmienili mieszkanie, z nowego Paul miał bliżej do pracy. W ogrodzie bawił się z synem i córką. Tu też pielęgnował swoje ulubione drzewko – niewielką wiśnię. Czułościom dla dzieci i drzewa nowi sąsiedzi nie mogli się nadziwić.
W pracy szło mu świetnie. Przełożeni byli zachwyceni: nie spóźniał się, starał i uważnie słuchał poleceń. I nikt nie przypuszczał, że przykładny pracownik, troskliwy ojciec, kochający mąż i niestrudzony ogrodnik ma też mroczne oblicze.
Gwałciciel w mundurze
Bo kto mógłby się domyślić, że to właśnie on jest gwałcicielem polującym na mieszkanki Berlina? A potencjalnych ofiar – jesienią 1939 roku – miał na pęczki. Wybuchła wojna. Mężczyźni ruszyli na front, ich żony, córki, siostry i matki zostały same. Paul Ogorzow mógł polować. I korzystał z każdej nadarzającej się okazji.
Policja naliczyła kilkadziesiąt przypadków gwałtów. Wszystkie podobne: napastnik zastraszał kobiety, czasem pozbawiał je przytomności. Ofiary zeznawały, że gwałciciel miał na sobie mundur. Początkowo służby uniform zbagatelizowały, bo w czasach wojny każdy mógł mieć jakiś mundur. Dopiero kilkanaście miesięcy później wszystkie gwałty połączono z Ogorzowem.
Jednak zanim do tego doszło, zachęcony bezkarnością Paul poszedł o krok dalej. Atakował, ale już nie groził nożem. Zadawał rany na oślep. Na szczęście ostrym narzędziem posługiwał się nieumiejętnie. Trzem kobietom udało przeżyć się spotkanie z mężczyzną w kolejarskim uniformie.
Egipskie ciemności sprzyjały mordercy
Ogorzow niepowodzeniami się nie zraził. Zamiast tego zmienił metodę swoich działań. Okoliczności mu sprzyjały. W Berlinie wprowadzono nocne zaciemnienie miasta. Egipskie ciemności miały uchronić stolicę Trzeciej Rzeszy przed skutkami alianckich nalotów. To oznaczało, że pasażerowie nocnych pociągów także musieli podróżować po ciemku. A na tych płci żeńskiej czyhał Paul w swoim kolejowym uniformie. Dzięki niemu nie wzbudzał niepokoju pasażerek. Wręcz przeciwnie: kobiety były zadowolone z jego obecności. Cieszyło je, że zwraca na nie uwagę i dba o bezpieczeństwo. Radość nie trwała jednak długo.
Gdy pasażerki traciły czujność, Ogorzow przystępował do ataku. W zależności od sytuacji albo dusił, albo uderzał w głowę grubym kablem lub pałką. Nieprzytomne kobiety wykorzystywał, a później wyrzucał z pędzącego pociągu. Nie spieszył się, wiedział dokładnie, ile czasu dzieli go od kolejnej stacji. Ciała znajdowano później przy torach. Rodziny niektórych zamordowanych miały szczęście, bo zwłoki po upadku były całe. Inne opłakiwać ofiary mogły jedynie nad zamkniętymi trumnami, ponieważ wyrzucane przez Ogorzowa kobiety wpadały pod inny przejeżdżający skład.
Osiem zabójstw i brak tropu
W taki sposób zginęły Elfride, Elisabeth i Johanna. Gerturda i Hedwig przeżyły napaść i upadek z pociągu, ale zmarły później w szpitalu. Inną Gertrudę Paul zabił w jej mieszkaniu. Irmagard wypatrzył na ulicy, zgwałcił i zabił. Ostatnią ofiarą była Frieda, też przed śmiercią zgwałcona. Ciała tych, które nie ginęły w pociągach, także znajdowano przy torach.
Policja początkowo nie miała żadnego tropu, poza kolejowym uniformem. Nie było też rysopisu zabójcy, bo zaciemnienie miasta uniemożliwiało zobaczenie twarzy.
Policjanci w sukienkach i policjantki na przynętę
Działania śledczych blokował Joseph Goebbels, minister propagandy. Uznał, że informacje o kolejnych poczynaniach kolejowego zabójcy mogą osłabić morale społeczeństwa. Dlatego na wiadomości nałożył cenzurę, by oficjalne informacje o morderstwach nie psuły nastroju berlińczyków.
Jednocześnie uniemożliwiło to policji zwrócenie się o pomoc do społeczeństwa. Detektywi nie mogli też – za pośrednictwem prasy – zaapelować do kobiet, by nie podróżowały samotnie nocami. Funkcjonariusze musieli radzić sobie w inny sposób. Na dworcach pojawiło się więcej patroli policji kryminalnej.
Do akcji wkroczyli też wolontariusze – kolejarze, którzy odprowadzali samotne kobiety do pociągów. Jednym z takich ochotników był Ogorzow. Dzięki temu doskonale wiedział o każdym kroku śledczych i nie dawał się nabrać na ich kolejne fortele.
Policjanci w perukach przebierali się w sukienki. Jednak ani razu nie zostali zaatakowani przez Paula. Nie napastował też funkcjonariuszek, które we wzmocnionych nakryciach głowy podróżowały pociągami.
Kolejarze na celowniku
Kryminalni uważali, że morderca to albo Żyd - przedstawiciel nacji znienawidzonej przez nazistów - albo obcokrajowiec wykorzystywany jako robotnik przymusowy, albo pracownik kolei. Wszystko wskazywało na tę ostatnią możliwość. A to oznaczało przesłuchanie pięciu tysięcy kolejarzy. Każdy z nich mógł być mordercą.
Przesłuchania rozpoczęły się w lutym i trwały do lipca 1941 roku. W trakcie śledztwa sprawdzano karty pracy. Analiza zmian i godzin miała wykazać, kto mógł stać za atakami. Dochodziło do nich około północy lub krótko przed siódmą rano. Na tej podstawie Paul Ogorzow został wykluczony. Z analizy śledczych wynikało, że w tych godzinach mężczyzny w okolicy nie było. Ogorzow miał szczęście, bo podczas wojny w zwykle dobrze zorganizowanych Niemczech panował bałagan. Pracowników kolei przesuwano na okupowane terytoria, a ich obowiązki przejmowali inni. A to nie zawsze było odnotowywane w dokumentacji i tak właśnie było w przypadku 29-latka.
Jednak jego szczęście nie trwało długo. Skończyło się wraz z zabiciem Friedy, kiedy śledczy znaleźli na miejscu zbrodni odcisk buta. Ten ślad był dla nich na wagę złota. Teraz tylko do zabezpieczonego odcisku buta musieli dopasować jego właściciela. "Ale skąd go wziąć?" - gorączkowo zastanawiali się detektywi.
Kolejny element układanki, który śledczym pozwolił ułożyć ją w całość, pojawił się bardzo szybko. Ktoś poinformował policję o dziwnym zachowaniu Paula. Bo choć koledzy z pracy przyzwyczaili się do tego, że nienawidził kobiet, to znalazł się ktoś, komu jego słowa się nie podobały. Był to pracownik kolei, którego dodatkowo zaniepokoiło, że Ogorzow w trakcie służby przeskakiwał przez sąsiadujący z torami płot i znikał w ciemnościach.
Pomógł mikroskop
12 lipca 1941 roku kryminalni zapukali do drzwi jego mieszkania, nie mając przekonania, że mają przed sobą zabójcę. "Mąż, ojciec, członek partii nazistowskiej miałby odpowiadać za te zbrodnie?" - pukali się w czoła. Sygnały musieli jednak sprawdzić.
Podczas przesłuchania 29-latek zaprzeczył, że opuszczał miejsce pracy. W jego domu nie znaleziono niczego podejrzanego. Jednak zabezpieczono kilka rzeczy do badań. Ubrania Ogorzowa wysłano do policyjnego laboratorium. Specjaliści sprawdzali każde włókno podartych niebieskich spodni, szarego garnituru, służbowego płaszcza, kolejowego munduru i dwóch zabrudzonych ręczników. Szukali czegoś podejrzanego. Pod mikroskopem znaleźli to, czego zabójca nie był w stanie zobaczyć gołym okiem: plamy krwi na spodniach i marynarce. Nie mieli wątpliwości, że to ślady ludzkiej krwi.
Pokrętne tłumaczenia
Na wieść o tym odkryciu Ogorzow nawet nie mrugnął. "Żona kilka dni wcześniej chorowała, krwawiła, a ja się nią opiekowałem. Pewnie tak właśnie się ubrudziłem" - wyjaśnił śledczym. Frau Ogorzow nie miała szansy skonsultować się z mężem, a mimo to potwierdziła jego wersję. Dla pewności Paul dodał jeszcze, że on sam wcześniej skaleczył się w palec, a później wytarł go o ubranie. Eksperci byli jednak pewni, że plamy powstały w czasie walki.
Nagle mężczyzna zmienił zdanie na temat swoich ucieczek z pracy. Przekonywał, że potajemnie spotykał się z kochanką. Wskazana kobieta potwierdziła jego wersję, ale to nie zmieniło sytuacji zatrzymanego. Tym bardziej, że odcisk z miejsca zbrodni pasował do jego buta. Ogorzow został aresztowany.
Od choroby wenerycznej do psychicznej
Podczas kolejnego przesłuchania skonfrontowano go z ofiarami gwałtów. Pokazano mu też czaszki zabitych kobiet. Tego widoku mężczyzna nie był w stanie znieść. Przyznał się do wszystkiego, choć winę początkowo zrzucił na swój alkoholizm. Twierdził też, że żydowski lekarz nie wyleczył go z rzeżączki i właśnie to miało skutkować jego problemami psychicznymi, popychając do zbrodni. Chciał, żeby lekarze uznali go za niepoczytalnego. Dzięki temu uniknąłby kary śmierci i resztę dni spędził w szpitalu psychiatrycznym.
Przekonywał więc, że nie miał zamiaru zabijać, a jedynie osłabić i wykorzystać. Twierdził, że nienawidzi kobiet, bo przez nie zaraził się chorobą weneryczną, która zrujnowała jego psychikę. Lekarze nie dali mu wiary. Stwierdzili, że zdawał sobie sprawę ze swoich czynów. Uznali, że jest wyrachowany i pozbawiony zahamowań. Ich zdaniem, dla zaspokojenia popędu seksualnego był w stanie zabijać.
Żona przyznała, że Paul często wpadał w złość i oskarżał ją o niewierność. Nagle Ogorzow przestał być idealnym mężem i ojcem.
Skrzywdził kilkadziesiąt kobiet. Zginął na gilotynie
Minister propagandy uznał, że czas zdjąć cenzurę. Dziennikarzom pozwolił odtrąbić sukces i na pierwszej stronie berlińskiego dziennika poinformowano o schwytaniu mordercy. Ogorzow został wydalony z partii.
Sąd, uznając go za winnego ośmiu zabójstw, sześciu nieudanych prób morderstwa i 31 gwałtów, skazał go na karę śmierci. Dwa dni po procesie, 26 lipca 1941 roku, wyrok został wykonany. Gazety zza oceanu odnotowały, że tego samego dnia w Berlinie pozbawiono życia pięciu przestępców. Trzech mężczyzn straciło życie za sprawy polityczne, jeden za zabójstwo żony, a Paul Ogorzow odpowiedział za tragedię, jaką zgotował kilkudziesięciu kobietom.
***
Tekst powstał na podstawie: "A Serial Killer in Nazi Berlin: The Chilling True Story of the S-Bahn Murderer" - Scott Andrew Selby, "Stolica Hitlera. Życie i śmierć w wojennym Berlinie" - Roger Moorhouse, "The Philadelphia Inquirer" z 18 lipca 1941 roku i "The Salt Lake Tribune" z 26 lipca 1941 roku