Włóczył się po lasach i mordował. Kobiety, mężczyzn, dzieci. Bez znaczenia. Okrzyknięto go francuskim Kubą Rozpruwaczem. Nikt nie wie, ile ofiar miał na swoim sumieniu. Nie wiedział tego on sam. Tłumaczył, że zabijał, bo w dzieciństwie ugryzł go wściekły pies.
31 grudnia 1898 roku. Jedni dopiero szykowali się do świętowania. W końcu był sylwester, wielkimi krokami nadchodził Nowy Rok. Inni już świętowali. Cieszyli się z wykonanego tego dnia wyroku śmierci. Pod ostrzem gilotyny zginął Joseph Vacher, mężczyzna obwołany przez prasę potworem i francuskim Kubą Rozpruwaczem. Choć dla niektórych był po prostu Belzebubem i nikczemnikiem. Kim był 29-latek, którego śmiercionośna wędrówka po Francji wprawiała ludzi w tak wielki strach?
Od spokojnego chłopca do furiata
Urodził się w 1869 roku w ubogiej, wielodzietnej wiejskiej rodzinie. Uczył się w przykościelnej szkole. Nie tylko pisać i czytać, ale też jak być posłusznym i bogobojnym. I taki był. Josepha trudno było wyprowadzić z równowagi. Dzielnie znosił zaczepki ze strony swojego starszego rodzeństwa. Do czasu.
Pewnego dnia ugryzł go wałęsający się po okolicy wściekły pies. Przed wścieklizną uchronił go miejscowy zielarz. Domorosły specjalista od medycyny naturalnej podał chłopcu napar z ziół. To po jego wypiciu Joseph miał się zmienić. "Teraz łatwo się irytował, zaczął zachowywać się gwałtownie i brutalnie. Od tego zdarzenia miał też zasmakować w ludzkiej krwi"- opisywał, w grudniu 1898 roku, dziennik "The Buffalo Commercial".
Nieszczęśliwa miłość popchnęła go do pociągnięcia za spust
Zmianę zachowania chłopca tłumaczono okresem buntu i dojrzewania. Wyciszyć miał się w wojsku. W szeregach armii szukał też lepszego losu. Tu miał zapewniony wikt i opierunek. Wydawało się, że to jego miejsce na ziemi. Joseph piął się w górę wojskowej hierarchii. Został podoficerem. Jednak wkrótce rekruci zaczęli skarżyć się na jego zachowanie. Miał być dla nich zbyt brutalny. Skarg przybywało, co skutkowało brakiem kolejnych awansów.
Rozczarowany Vacher postanowił popełnić samobójstwo. Podciął sobie gardło, ale przeżył. Niedługo później wrócił do równowagi psychicznej. Zakochał się w Louise. Dziewczynie początkowo pochlebiały jego zaloty. Prawdopodobnie doceniała jego ciemne włosy i smutny wzrok, który miał w sobie coś niepokojącego, ale też pociągającego.
Pierwsze zauroczenie jednak szybko minęło, a oświadczyny zostały odrzucone. Joseph był wściekły. Postanowił ukarać Louise. Wymierzył do niej z pistoletu i pociągnął za spust. Później wycelował sobie w głowę. Bez ukochanej nie chciał żyć. Strzelił, ale ponownie przeżył. Louise została ciężko ranna. Obydwoje trafili do szpitala.
Wędrował z "symbolem niewinności" na głowie i mordował
Lekarze nie wyciągnęli naboju z czaszki Josepha. Zamiast tego stwierdzili, że jest obłąkany. I odesłali go do szpitala dla umysłowo chorych. Nie zagrzał tam długo miejsca. Po kilku miesiącach specjaliści orzekli znaczną poprawę i wypisali pacjenta z placówki. Mężczyzna opuścił szpital z pamiątką po nieudanej próbie samobójczej: sparaliżowaną częścią twarzy. To i charakterystyczna biała futrzana czapka z królika - według Josepha znak niewinności - były jego znakami rozpoznawczymi.
Joseph Vacher niewątpliwie był charakterystyczny. A mimo tego przez kilka lat bezkarnie szwendał się po Francji w poszukiwaniu ofiar. Nie miał stałego miejsca zamieszkania. Błąkał się po lasach, w okolice dróg i miejscowości zapuszczał się tylko wtedy, gdy szukał ofiar. Choć te i tak najczęściej dopadał na polach.
Większość jego ofiar zajmowała się wypasaniem zwierząt. Na odludnych polach dopadał młodych pasterzy i pasterki. Zachodził ich od tyłu, podcinał gardła swoim ulubionym nożem, a później kaleczył ofiary żyletkami. Czasem się zapominał i rozczłonkowywał zwłoki. Czasem gwałcił swoje ofiary. Potem szedł dalej. Francuzi plotkowali o Kubie Rozpruwaczu, który kilka lat wcześniej był postrachem Londynu, a teraz najpewniej przeniósł się do ich kraju.
O krok od wpadki
Francuskiemu Rozpruwaczowi nieraz niemal cudem udawało się uniknąć zatrzymania. Tak było, gdy zamordował nastoletniego chłopca. Podciął mu gardło, a jego ciało pociął na kawałki. Kilka minut później ktoś natknął się na zwłoki chłopca. Ruszyły poszukiwania sprawcy. W teren ruszyli żandarmi, którzy szukali mordercy. Jeden z nich natknął się na brudnego włóczęgę. Kazał mu się wylegitymować. Mężczyzna wręczył stróżowi prawa swój dokument z wojska.
– Och, to moja dawna jednostka – powiedział z sentymentem żandarm, który wyczytał z karty, że jego rozmówca nazywa się Joseph Vacher. – Szukam mężczyzny, który przed chwilą podciął gardło chłopcu. Czy widziałeś kogoś podejrzanego? – zapytał.
– Widziałem mężczyznę, który biegł przez pola na północ, jakiś kilometr stąd – odpowiedział spokojnie morderca. – Dziękuję. Zatrzymam go – oznajmił żandarm i pognał przed siebie w poszukiwaniu zabójcy, którego miał przed sobą.
Za kraty za napaść
Vacher miał szczęście. Czasami miały je też jego potencjalne ofiary. Niektórym udało się uciec. Tak było w przypadku 13-letniego chłopca, który zauważył, że śledzi go podejrzany włóczęga. Podpierał się kijem i uważnie obserwował każdy krok dziecka. Kiedy się do niego zbliżył, chłopiec zaczął biec. Biegł tak długo, aż spotkał dorosłych pracujących na polu. Przestraszony opowiedział o wszystkim kobiecie i mężczyźnie, który nawet mocniej ścisnął trzymane w ręku widły i zaczął uważnie przyglądać się włóczędze.
A on oznajmił: "Co za okropny kraj. Ludzie są gorsi od psów. Poszczę od dwóch dni i nikt nawet nie chce podzielić się ze mną skórką od chleba". 20 minut później zabił 14-letnią Rosine, siostrę chłopca, którego gonił. Jej ciało znaleziono dopiero po tygodniu.
Uciec przed brutalnym zabójcą udało się jeszcze kilku kobietom. Jedną z nich zaatakował jesienią 1897 roku. Zaczęła się bronić. Drapała, okładała napastnika pięściami i krzyczała wniebogłosy. Krzyki usłyszeli mąż i syn kobiety. Ruszyli z pomocą. Obezwładnili Vachera i zaprowadzili go do miejscowej policji. Za napaść miał posiedzieć kilka miesięcy za kratkami.
"Wszystkich zbrodni dokonałem w chwili szaleństwa"
Siedział i rozmyślał. Tak intensywnie, że w końcu napisał do sądu list. W piśmie przyznał się do 11 zabójstw. "Wszystkich zbrodni dokonałem w chwili szaleństwa" - oznajmił. Swoje obłąkanie tłumaczył pogryzieniem przez wściekłego psa.
Dlaczego postanowił się przyznać? Być może docenił ciepłą celę i to, że nie musiał dłużej martwić się o kromkę chleba i miskę zupy. Może liczył, że zrzucając winę na szaleństwo, ponownie trafi do zakładu dla obłąkanych. I pozostanie bezkarny. Niewykluczone też, że gryzły go wyrzuty sumienia.
Podczas śledztwa różnymi sposobami próbował przekonać wszystkich, że jest szalony. Utrzymywał, że na ziemię zesłał go Bóg. Porównywał się nawet do Joanny D'Arc, świętej patronki Francji. Podkreślał, że na polecenie Opatrzności miał rozliczyć się z bestialstwem panującym na świecie. Twierdził nawet, że jest "biczem bożym". Zaraz potem wyznawał: "Jedną ze swoich ofiar zabiłem, bo miała czystą koszulę. Chciałem mieć taką samą".
Oskarżony: moje ofiary nigdy nie cierpiały
Poddano go badaniom psychiatrycznym. Okazało się, że Joseph Vacher był poczytalny. Prawdziwego szaleństwa lekarze się nie dopatrzyli. Uznali, że każdą ze swoich zbrodni Vacher dokładanie planował. O każdej opowiadał ze szczegółami i z zapałem. Ile ich było? On sam twierdził, że 11. Dziennikarze pisali o 23, 27 ofiarach, a nawet 38 ofiarach. Z kolei specjaliści orzekli, że mało prawdopodobnym jest, żeby on sam znał dokładną liczbę.
Vacher został skazany za zabójstwo czterech chłopców oraz siedmiu kobiet i młodych dziewcząt. Do końca symulował chorobę psychiczną. "Moje ofiary nigdy nie cierpiały. Dusiłem je jedną ręką, życie zabierałem im ostrym przedmiotem, który miałem w drugiej. Jestem anarchistą, jestem przeciwny społeczeństwu" - dziennikarz "Arkansas City Daily Traveler" cytował słowa skazanego.
Vacher na ścięcie nie miał zamiaru iść spokojnie. 31 grudnia 1898 roku nie bez problemów został doprowadzony pod gilotynę. Vacher kopał strażników i próbował im się wyrwać. Krzyczał, że jest chory i niewinny. W końcu musiał skapitulować. Wyrok wykonał Louis Deibler, doświadczony kat, który wcześniej ściął ponad 320 głów. Po egzekucji Josepha Vachera odszedł na emeryturę.
*** Korzystałam z archiwalnych artykułów prasowych: "The News Journal", "The Topeka State Journal", "Arkansas City Daily Traveler", "Star Gazette", "The Brooklyn Daily Eagle". "The Buffalo Commercial"