Mówiono o niej "tajemnicza łowczyni", bo pod osłoną nocy pojawiała się w mieście i rozpoczynała polowanie. Onieśmielała. Mało kto z nią rozmawiał. Wystarczyło jednak, że spojrzała na wybranka, a ten od razu z nią szedł. I znikał. Odnajdywał się w jej piwnicy. Vera skrywała tam sekret: 35 trumien.
Początek XX wieku. Ciepłe letnie popołudnie. Mężczyzna znajduje w ogrodzie martwego psa. Należał do jego córki. Nastoletniej Very.
- Co mu się stało? – pyta dziewczynkę.
- Och, otrułam go – odpowiada bez wstydu.
- Dlaczego to zrobiłaś? – docieka zaskoczony ojciec.
- Bo słyszałam, jak w nocy mówiłeś sąsiadowi, że oddasz mu mojego psa, bo za głośno szczeka – oznajmia dziewczynka.
- Tak mówiłem, ale dlaczego go zabiłaś? – próbuje się dowiedzieć.
- Bo nie chciałam, żeby mój pies należał do kogoś innego. Rozstanie ze mną, to rozstanie ze światem – stwierdza Vera.
Oczko w głowie ojca
Tego samego dnia dostała lanie. Po pierwsze za to, co zrobiła zwierzęciu. Po drugie, by zapamiętała, że nie wolno zazdrościć. Kara na niewiele się zdała. Vera była krnąbrna i rozpieszczona. Samotny ojciec nie radził sobie z wychowaniem jedynaczki. Dziewczynka była jego oczkiem w głowie. Spełniał każdą jej zachciankę. Ale w końcu stracił siły i cierpliwość. Wysłał ją do szkoły dla dziewcząt. Miała nauczyć się dyscypliny. Jednak zamiast tego zaczęła prowadzić bujne życie towarzyskie.
Koleżanki jej nie interesowały. Największą atrakcją byli chłopcy z sąsiedniej szkoły. "Vera zakrada się do sypialni chłopców. Już kilka razy została tam przyłapana po północy" – ojciec zaczął otrzymywać skargi na zachowanie córki. Upomnienia nie pomagały. Mężczyzna postanowił przeczekać ciężki okres. Po raz kolejny uzbroił się w cierpliwość. I doczekał się.
Mąż numer jeden
Przyprowadziła do domu ukochanego. Szanowanego, bogatego i dużo od niej starszego. Ślub wzięli szybko i prędko postarali się o potomka.
Vera kwitła. Mąż nie odmawiał jej niczego. Zgodził się, gdy poprosiła, by przenieśli się do zamku, pod miasto Berkerekul (dziś to serbskie miasto Zrenjanin). By spełniać zachcianki młodej żony, pracował bez wytchnienia. Nie było go całymi dniami, a Vera niecierpliwie go wyczekiwała. W końcu zaczęła podejrzewać, że znudził się ciężarną. Uważała, że na pewno znalazł sobie nową miłość.
Czy kobieca intuicja jej nie myliła? Tego nie wiadomo. Pewnym natomiast jest, że krótko po narodzinach Lorentza mąż zniknął. Vera ostentacyjnie rozpaczała. Rozpowiadała, że mąż ją opuścił dla kogoś innego. W to mało kto wierzył. "To poważna persona. Nie zostawiłby młodej żony z pierworodnym synem" – mówili okoliczni mieszkańcy.
Mąż numer dwa
Mijały miesiące, a po mężczyźnie nie było śladu. Wokół samotnej Very zaczęli kręcić się panowie. Początkowo nieśmiało, ale z każdym dniem nieobecności męża ich starania przybierały na sile. Wśród adoratorów był przystojny Josef Renczi. Kobieta straciła dla niego głowę. Gotowa była oddać mu swoją rękę. Jednak nie mogła, bo wciąż była mężatką. Pewnego dnia ogłosiła: dostałam tragiczną wiadomość, mój mąż zginął w wypadku. W ten sposób Vera została wdową. Odzyskała wolność. Mogła ponownie wyjść za mąż. Szybko z tego skorzystała: została panią Renczi. Jednak jej szczęście trwało zaledwie kilka miesięcy.
Sytuacja się powtórzyła. Małżonek wyjechał, opuścił zrozpaczoną Verę. Całe Berkerekul plotkowało. Kobiety nie miały wątpliwości, że z Verą coś jest nie tak. Z kolei mężczyźni współczuli i wodzili za nią maślanymi oczami. Zastanawiali się pewnie, dlaczego tak piękna kobieta wciąż zostaje przez los wystrychnięta na dudka.
Nocne łowy Very
Po pewnym czasie zaczęła bywać w kawiarniach i na bankietach. Niektórzy twierdzili, że szuka ukojenia. Inni, że jest wyrodną matką, bo nie zajmuje się swoim synem. O Verze zaczęto mówić "tajemnicza łowczyni", bo nocami pojawiała się w mieście i rozpoczynała polowanie. Onieśmielała. Mało kto z nią rozmawiał. To jej odpowiadało. Nie lubiła strzępić języka. Wchodziła i wypatrywała ofiary. Co kilka minut spoglądała na swojego wybranka. Aż ten nie mógł się jej oprzeć. Szedł za Verą. Upewniała się jeszcze, czy nie jest miejscowym. Pytała, czy chce odwiedzić ją w domu. Przeważnie chcieli. Spędzali z nią kilka dni. A później znikali. Wtedy Vera ponownie wychodziła na łowy.
Zgubna miłość do bankiera
"Oni nigdy tu nie wracają. Opowiadają, że później rozkazuje im opuścić kraj i nigdy więcej się tu nie pojawiali. A oni jej słuchają" - mieszkańcy przekazywali sobie informacje o ukochanych tajemniczej sąsiadki. Łowy i schadzki trwały w najlepsze. Aż na horyzoncie pojawił się młody bankier.
Vera oszalała na jego punkcie. On na jej wdzięki też nie był obojętny. Był jednak żonaty. Mimo to wdał się w romans. Gdy się dowiedział, że żona jest w ciąży, zaczął mieć wyrzuty sumienia. Tak duże, że do skoku w bok się przyznał. Obiecał, że romans natychmiast zakończy. Poszedł do Very i przepadł. Żona bankiera czekała. Minął dzień, dwa. Załamana o zaginięciu powiadomiła policję. Funkcjonariusze przyjęli zgłoszenie. Ale gdy usłyszeli, że ze zniknięciem coś wspólnego może mieć Vera Renczi tylko popukali się w czoła. Przesłuchali ją, ale nie dociekali. Śledztwo zostało zawieszone.
Piwnica z horroru
Policjanci dali spokój pani Renczi. Ale żona bankiera tak łaskawa nie była. Chodziła po mieście, zadawała pytania, dociekała i składała układankę w jedną całość. Zdobyła informacje, z których wynikało, że Vera Renczi może mieć coś wspólnego ze zniknięciem kilkunastu mężczyzn. Swoje podejrzenia zgłosiła śledczym.
"Biedna, załamana kobieta. Straciła męża, odchodzi od zmysłów" – mówili pewnie między sobą policjanci. Ale gdy wysłuchali jej rewelacji, wznowili sprawę. I ruszyli prosto do domu pani Renczi. "Zanim dowiedziała się, że jest o cokolwiek podejrzana, policja była już w jej rezydencji. Pokonali długie kamienne i niskie korytarze. Sforsowali trzy pary stalowych drzwi prowadzących do piwnicy" – relacjonował dziennik "The Pittsburgh Press" 2 sierpnia 1925 roku.
Co zobaczyli? "Makabrę", "horror", "coś niesamowitego" – opisywały ówczesne gazety. Przed oczami śledczy mieli krąg ułożony z trumien. "1, 2, 3…" – zaczęli liczyć. Rachunki nie były skomplikowane, ale funkcjonariuszy zżerały nerwy. Po kilku próbach podsumowali: w piwnicy jest 35 trumien.
Renczi została aresztowana. Gdy za kratkami czekała na przesłuchanie, śledczy oglądali znalezisko. Każda trumna miała tabliczkę. Na niej zapisano, kto znajduje się w środku. Było tam dwóch mężów kobiety, jej syn i 32 kochanków.
"Bliscy, o których się zatroszczyłam"
Początkowo Vera twierdziła, że z trumnami nie ma nic wspólnego. Oskarżeniami była oburzona.
- Dlaczego masz 35 ciał w swojej piwnicy? – dopytywano.
- To bliscy i przyjaciele, o których się zatroszczyłam – przekonywała.
W ścianie jej domu znaleziono arszenik. "Wystarczająco, by zabić setkę mężczyzn" – odnotował "The Pittsburgh Press". Detektywi nie mieli już wątpliwości. Wszystko wskazywało na to, że Renczi arszeniku dodawała do wina, którym częstowała swoje ofiary. Napoje serwowała do pysznych dań przygotowywanych dla mężczyzn. Ci nie mieli pojęcia, że piękna Vera zastawia na nich pułapkę: bezbarwny i bezzapachowy arszenik. Trucizna nie ma smaku, więc kochankowie Renczi delektowali się posiłkiem w towarzystwie łowczyni i w ciągu kilku godzin umierali.
"Nie mogłam znieść myśli, że mogą znaleźć się w ramionach innych"
Dowody pogrążyły kobietę. Przyznała się do wszystkiego.
- Dlaczego ich zabiłaś? – pytali śledczy.
- To byli mężczyźni, a ja nie mogłam znieść myśli, że kiedyś mogą znaleźć się w ramionach innych kobiet – tłumaczyła Vera.
- Ale zamordowałaś też swojego syna – drążyli policjanci.
- On też był mężczyzną. Wkrótce w swoich ramionach pewnie trzymałby inną kobietę. Poza tym mógł mnie wydać – stwierdziła podejrzana.
W trakcie śledztwa opowiadała, że wszystko zaczęło się od pierwszego męża. Nie mogła znieść tego, że zdarzało mu się zerknąć w stronę innych pań. Dlatego zabiła. Drugiego męża pozbawiła życia, bo odważył się rozmawiać z innymi kobietami. "Od tego czasu to stało się moją obsesją. Później chciałam mieć młodych mężczyzn, ale nie mogłam znieść myśli, że ktoś będzie miał ich po mnie" – dzienniki cytowały zeznania Renczi.
Gdy zauważyła, że kochankowie są znudzeni i szykują się do odejścia, częstowała ich arszenikiem. Chciała mieć ich tylko dla siebie. Bała się samotności. Dlatego mordowała. Śmierć amantów i pochówek w piwnicy gwarantowały jej ich wieczną wierność. Słowa kobiety wprawiały w osłupienie. Sąd uznał, że owładnęła nią zazdrość, jakiej wcześniej nie odnotowano. "W Ameryce i niektórych krajach Europy uznano by ją za szaloną. W Rumunii nie wydaje się pieniędzy na specjalistów, by udowodnili, że mordercy są niepoczytalni" – wyjaśniał czytelnikom "The Pittsburgh Press".
Miała zginąć, zamiast tego oszalała
Wszyscy oczekiwali, że Vera zawiśnie na szubienicy. Taką karę wydał sąd. Jednak wyroku nie zdążono wykonać. Wszystko przez wprowadzenie zakazu wykonywania kary śmierci. Renczi miała resztę swojego życia spędzić za kratkami. W więzieniu oszalała. Śmiała się, czule przemawiała do swoich ofiar, a potem wybuchała płaczem. Po kilku latach spędzonych w odosobnieniu zmarła. Prawdopodobnie nie dożyła wybuchu II wojny światowej, choć data jej śmierci nie jest znana.
Ilustrację do tekstu przygotowała Daria Ołdak
Vera Renczi dołączyła do grona seryjnych morderców, którzy na początku XX wieku działali w Europie: