Od soboty trwają w Sudanie walki pomiędzy armią rządową a paramilitarnymi Siłami Szybkiego Wsparcia (RSF), w wyniku których zginęło co najmniej 185 osób, a ponad 1800 zostało rannych. Obie strony za cel ataków obrały sobie także szpitale. - Uderzono w oddział położniczy. Leżeliśmy na podłodze razem z naszymi pacjentami - opowiadał jeden z lekarzy. - Zostawiliśmy dzieci w inkubatorach i pacjentów na oddziale intensywnej terapii bez opieki medycznej - relacjonował inny.
W Sudanie zapanował chaos, nie jest obecnie jasne, kto sprawuje władzę. Armia podlega wojskowemu rządowi, na czele którego stoi generał Abdel Fattah Al-Burhan, natomiast Siły Szybkiego Wsparcia - jego zastępcy, generałowi Mohammadowi Hamdanowi Dagalo.
W ramach proponowanych przez rząd zmian RSF miały zostać wcielone do regularnych sił zbrojnych, ale generałowie nie mogli zgodzić się co do terminu, w jakim ma to nastąpić, a polityczny spór przerodził się w starcia zbrojne.
W poniedziałek nie było żadnych oznak, by któraś ze stron była skłonna do wycofania się. Armia Sudanu jest liczebniejsza i dysponuje siłami powietrznymi. RSF ma z kolei oddziały dobrze rozmieszczone w dzielnicach Chartumu i innych miast. Żadna ze stron nie ma przewagi mogącej doprowadzić do szybkiego zwycięstwa - ocenia Reuters.
Areną walk jest przede wszystkim stolica kraju, Chartum. Od ponad trzech dni studenci ze stołecznego uniwersytetu są uwięzieni na terenie kampusu, ponieważ wokół budynków trwa niemal nieustanny ostrzał - informuje CNN. Samoloty bojowe latają nad uczelnią, a pobliskie budynki płoną po ostrzałach.
"Szpital zamienił się w pole bitwy"
Obie strony konfliktu za cel ataków obrały sobie także szpitale - relacjonują naoczni świadkowie oraz organizacje medyczne.
- Od godziny dziewiątej w sobotę, od momentu rozpoczęcia walk, staliśmy się obiektem ataków - opowiadał telewizji CNN jeden z lekarzy pracujących w szpitalu w Chartumie. - Uderzono w oddział położniczy. Leżeliśmy na podłodze razem z naszymi pacjentami - mówił.
Inny lekarz z tego samego szpitala powiedział CNN, że jego placówka była ostrzeliwana przez siły RSF przez dwa dni, zanim została ewakuowana przez wojsko. - Zostawiliśmy dzieci w inkubatorach i pacjentów na oddziale intensywnej terapii bez opieki medycznej - stwierdził, dodając, że w "wszędzie czuć zapach śmierci". Inny lekarz relacjonował, że ewakuacja szpitala odbywała się "pod gradem kul".
W innym ze szpitali jeden z poranków rozpoczął się od ostrzału. Po nim siły RSF wkroczyły do placówki i zarządziły ewakuację, zajmując pozycje na jego terenie. - Szpital zamienił się w pole bitwy - powiedział dziennikowi "New York Times" Musab Khojali, lekarz w szpitalu w Burri, na północny wschód od stolicy kraju. Wiele innych szpitali także zgłosiło ataki.
Cyrus Paye, koordynator organizacji Lekarze Bez Granic w północnym Darfurze, przekazał w oświadczeniu, że szpitalom w stolicy Sudanu "gwałtownie kończą się zapasy potrzebne do leczenia". - Kończą się leki i krew. Od początku walk występują problemy z dostawami energii, kończą się także zapasy paliwa do szpitalnych generatorów prądu - powiedział
Centralny Komitet na rzecz Sudańskich Lekarzy przekazał z kolei, że dziesiątki szpitali musiało zostać zamkniętych. "Szpitale w Sudanie są bombardowane" - dodano.
Sytuacja humanitarna w Sudanie "była niepewna, teraz jest natomiast katastroficzna"
Światowa Organizacja Zdrowia poinformowała, że udokumentowano do tej pory trzy ataki na placówki medyczne w Sudanie, w których zginęły co najmniej trzy osoby. - Ataki na ośrodki opieki medycznej są rażącym naruszeniem prawa humanitarnego oraz prawa do zdrowia. Muszą się natychmiast zakończyć - powiedziała rzeczniczka WHO Margaret Harris.
Potwierdziła, że szpitalom w Chartumie kończą się zapasy, zaś przerwy w dostawie prądu utrudniają placówkom świadczenie podstawowych usług medycznych. - Przemieszczanie się (po stolicy Sudanu - red.) jest niebezpieczne, co utrudnia personelowi dotarcie do szpitala - dodała.
Wedle sudańskiego Stowarzyszenia Lekarzy ostrzelanych zostało co najmniej sześć szpitali.
Sekretarz Generalny ONZ Antonio Guterres, który rozmawiał z przywódcami obu stron konfliktu, stwierdził, że "sytuacja humanitarna w Sudanie już wcześniej była niepewna, teraz jest natomiast katastroficzna".
- Czujemy się bezsilni - powiedział "NYT" Omar Farook, mieszkaniec Chartumu, uczestnik prodemokratycznych manifestacji w Sudanie w 2019 roku. - Wszyscy obawiamy się, że pójdzie to drogą Jemenu albo Syrii. Duch wojny domowej już tu jest - dodał.
W walkach pomiędzy sudańską armią a RSF zginęło do tej pory co najmniej 185 osób, ponad 1800 zostało rannych.
Źródło: CNN, New York Times, PAP