Czy było warto? Po co tam w ogóle weszliśmy? Co nas tam trzymało? Co właściwie mieliśmy zrobić? Wytropić terrorystów, zabić Osamę bin Ladena? Tylko tyle? A może mieliśmy zrobić coś znacznie więcej, stworzyć nowe społeczeństwo afgańskie, wolne od ekstremistycznego islamu, otwarte na świat? Takie i dziesiątki innych pytań stawiają sobie zachodni politycy, wojskowi, dyplomaci i eksperci w ostatnich tygodniach zachodniej misji w Afganistanie - pisze Jacek Stawiski, gospodarz programu "Horyzont" w TVN24 BiS.
To była pierwsza w historii NATO wojna obronna. Nie, jak w byłej Jugosławii, interwencja o charakterze pokojowym i humanitarnym czy interwencja wymuszenia pokoju, ale pierwsza militarna odpowiedź NATO w jego historii na atak zbrojny na terytorium NATO, co więcej, na terytorium Stanów Zjednoczonych. Wszyscy sojusznicy z NATO, w tym Polska, uznali, że Ameryka została zaatakowana z zewnątrz, że dowody na tę agresję są wiarygodne i wskazują na Afganistan jako kraj, z którego pochodzą agresorzy. Przywołano artykuł 5, osławione "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" i zaczęło się. Gdyby twórcom NATO, albo wybitnym osobistościom polityki i wojskowości, zadawać co roku pytania, od powstania sojuszu w 1949 roku aż do roku 2000, z jakiego kraju kiedykolwiek spodziewają się agresji, to pewnie w każdym przypadku padłaby odpowiedź: Związek Radziecki/Rosja. Chyba nikomu nie przyszło do głowy, że Zachód będzie zaatakowany z Afganistanu, parafrazując Chamberlaina, "z dalekiego kraju, o którym nic nie wiemy".
Co więcej, Afganistan po zakończeniu zimnej wojny cieszył się renomą państwa i narodu, który walnie przyczynił się do pokojowego zaniku sowieckiego imperium. Na dekadę lat 80. XX wieku imperium utknęło w Afganistanie, ponosząc poważne straty wojskowe, społeczne oraz niebotyczne koszty operacji. Afgańczycy pokazali Moskwie, że nie narzuci im komunistycznego rządu. Sympatia do Afganistanu była duża i choć kraj po wycofaniu Armii Czerwonej pogrążył się w chaosie i wojnie, to niewiele osób przewidywało, że to z tego ubogiego i zacofanego kraju zacznie się najdłuższa, póki co, wojna naszego wieku.
Pytania o rolę żołnierzy w Afganistanie
Pierwsze cele interwencji afgańskiej zostały zrealizowane: przegoniono Al-Kaidę, obalono reżim talibów. Dekadę trwało polowanie na Osamę bin Ladena, ale i on został zabity przez amerykańskie siły specjalne. Po eliminacji bin Ladena zaczęto stawiać pytania: po co właściwie Ameryka i jej sojusznicy mają jeszcze zostawać w tym kraju? Czy żołnierz amerykański walczy z terroryzmem, czy też odpowiada w równym stopniu za stworzenie warunków do zabezpieczenia praw kobiet w skrajnie konserwatywnym Afganistanie? Czy żołnierze amerykańscy mają także zapewnić, że kobiety i dziewczęta będą chodzić do szkół? Co właściwie jest ważniejsze: pokonanie talibów, Al-Kaidy, innych ekstremistów islamskich czy stanie na straży budowy nowoczesnego społeczeństwa afgańskiego?
Nie ma i raczej nigdy nie będzie odpowiedzi na pytanie, czy warto było tkwić 20 lat w Afganistanie. Jedni powiedzą, że te dwie dekady wystarczyły, by uleczyć Afgańczyków z ekstremizmu i pokazać im, że mogą budować inne państwo, inne społeczeństwo niż do tej pory. Inni powiedzą, że to mrzonki, że armie zachodnie nie są od budowania szkół, szpitali czy zabezpieczenia uczennic w afgańskich szkołach. Były polski prezydent Bronisław Komorowski mówił, że polska armia nie jest od prowadzenia dalekich wojen i będzie się skupiać na obronie Rzeczypospolitej. "Koniec polityki ekspedycyjnej" - podkreślał.
Na głównego rywala Waszyngtonu urosły Chiny
Kiedy przypomnimy sobie okoliczności, w jakich Ameryka wchodziła do Afganistanu w 2001 roku, i gdy spojrzymy wokół siebie, to zobaczymy, jak zasadniczo zmienił się świat i że przez te dwie dekady, gdy zachodni sojusz prowadził wojnę w dalekim muzułmańskim kraju, zaszły takie zmiany i pojawiły się takie wyzwania, które już teraz dosyć szybko unieważniają pozytywne skutki misji afgańskiej.
Wojna z talibami i Al-Kaidą w Afganistanie odsunęła zagrożenie terrorystyczne z Afganistanu, ale nie zapobiegła pojawieniu się ekstremistycznego terroryzmu islamistycznego we Francji, Anglii czy Niemczech. Al-Kaida nie jest głównym zagrożeniem, na kilka lat było nim tzw. Państwo Islamskie i jego pogrobowcy, zakonspirowani wciąż na Zachodzie. Gdy Ameryka obalała rząd talibów, była niekwestionowanym numerem jeden na kuli ziemskiej. Dzisiaj jej dominacja nie jest oczywista i przesądzona. Na głównego rywala Waszyngtonu urosły Chiny, które bacznie przyglądały się tarapatom, w jakie Ameryka wpadła w czasie "niekończących się wojen".
Wojna afgańska i iracka na długo zniechęciły Amerykę i Zachód do kolejnych wojen w świecie muzułmańskim. Nikt, od Europy po Amerykę i Kanadę, nie miał apetytu na wysyłanie wojsk lądowych do Syrii, by przerwać ludobójczą wojnę, nikt nie kwapił się do wysłania wojsk lądowych do Libii, nie wspominając o Darfurze. Dzisiaj kraje zachodnie, głównie Francja, mają dosyć wieloletniej misji w Mali w Afryce, gdzie trwa wojna przeciw dżihadystom. W tę niechęć Zachodu do interwencji w krajach islamskich wpatrzyły się Rosja, Chiny, Turcja – autorytarne potęgi, skłonne do angażowania się tam, gdzie Zachód już nie chce. W ten sposób Pekin, Moskwa i Ankara zbudowały wianuszek podległych reżimów, jak Syria czy Libia. Owocem wieloletnich wojen w świecie muzułmańskim jest rosnąca popularność izolacjonizmu w Stanach Zjednoczonych. Izolacjonizm administracji Trumpa, i wcześniej Obamy, były reakcją na przeciążenie postimperialne Ameryki w dalekich krajach.
Czy nie jest tak, że wojnę wyobrażamy sobie poprzez zdjęcia z Afganistanu i Iraku?
Myśląc dzisiaj o wojnie, patrzymy na Donbas, gdzie Moskwa toczy kampanię przeciw państwu ukraińskiemu, pamiętając Krym i hybrydową aneksję półwyspu przez Rosją. Nie wojna z talibami, ale możliwość wojny z Rosją na Mazurach i wokół Suwałk zaprząta nasze umysły. Martwimy się, czy znużone Afganistanem NATO pozbiera się kiedyś do obrony wschodniej flanki przed imperialnymi ambicjami Kremla. Czy Ameryka pamiętać będzie o solidarności zachodniej po ataku z 11 września 2001 roku i przywoła artykuł 5 o obronie zbiorowej, gdy ludziki w zielonych kostiumach, uzbrojone po zęby, pojawią się w Estonii?
W Polsce argumentowano, zasadniczo słusznie, że udział w wojnie afgańskiej i irackiej po stronie Ameryki to inwestycja w polskie bezpieczeństwo i możliwość dostosowania polskiej armii do zachodnich metod walki w XXI wieku. I pewnie te oczekiwania zostały spełnione. Ale minęło 20 lat afgańskiej eskapady i stawiać sobie należy pytanie, na ile tamto afgańskie doświadczenie jest wystarczające do odparcia możliwego ataku ze Wschodu o charakterze konwencjonalnym, hybrydowym czy choćby cybernetycznym? Czy nie jest tak, że wojnę wyobrażamy sobie poprzez zdjęcia z Afganistanu i Iraku, czyli poprzez marsz polskich i zachodnich żołnierzy na tle wiosek i miast Bliskiego i Środkowego Wschodu?
Wojna afgańska, choć kończy się dzisiaj, teraz, tego lata, jest wojną z wczoraj. Generałom zarzuca się często, że szykują się do wczorajszych bitew i kampanii. Można dostrzec takie niebezpieczeństwo. Minęło 20 lat i w kwestiach bezpieczeństwa jesteśmy gdzie indziej niż w 2001 roku. Owszem, terroryzm, zwłaszcza islamistyczny, jest nadal bardzo groźny i będzie zbierał śmiertelne żniwo na ulicach zachodnich miast. Ale opisem afgańskiej wojny nie opiszemy zagrożeń przyszłości, jakie przed nami: wojen niekonwencjonalnych, wojen przy użyciu maszyn i sztucznej inteligencji, wojen hybrydowych, wojen dezinformacyjnych, wojen cybernetycznych, wojen kosmicznych, wojen chemicznych i biologicznych, wojen nuklearnych, wojen klimatycznych, wojen o wodę, wojen finansowych i wszelkich innych, możliwych do wyobrażenia. Na to wszystko doświadczenia wojny afgańskiej nie dają w ogóle albo prawie w ogóle odpowiedzi.
I dlatego sądzę, że 20 lat to było za długo. Po eliminacji Osamy bin Ladena należało wyjść z Afganistanu i szykować się do nowych wojen. Adwersarze Zachodu wykorzystali ten czas – z ich punktu widzenia – całkiem nieźle.
Jacek Stawiski
Jacek Stawiski - były redaktor naczelny TVN24 BiS, prowadzący program "Horyzont" w TVN24 BiS i TVN24 GO.
Źródło: TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: Getty Images Europe