Argentyńscy kibice przerabiają to co Polacy kilka lat temu, gdy słowne ciosy wymieniali ze sobą szef PZPN Grzegorz Lato i jego dyżurny krytyk Jan Tomaszewski. W wersji argentyńskiej w rolę Laty wciela się Julio Grondona, a "Człowieka, który zatrzymał Anglię" nie kto inny jak sam Diego Maradona.
O skonfliktowanych najważniejszych osobach w argentyńskiej piłce (Grondona jest prezydentem tamtejszej federacji od 1979 r., Maradony nie trzeba przedstawiać) przypomniano sobie przy okazji sobotniego meczu "Albicelestes" na mundialu.
Argentyńczycy szczęśliwe wygrali z Iranem 1:0, zwycięskiego gola strzelając w ostatniej minucie meczu. Parę chwil wcześniej trybuny stadionu w Belo Horizonte opuścił Maradona. Oczywiście gola Messiego obejrzeć nie mógł.
Grondona wykorzystał ten fakt, żeby zakpić z rodaka. "Pech sobie poszedł, więc wygraliśmy" - zatwittował. Nikt nie miał wątpliwości, o kogo mu chodziło.
Szybka riposta i środkowy palec
Jak już zdążono się przyzwyczaić, na odpowiedź Maradony nie trzeba było długo czekać. - Stary głupcze, to zasługa Messiego, a nie tego, że sobie poszedłem - zwrócił się do szefa AFA za pośrednictwem jednej z telewizyjnych stacji. Na tym nie skończył: - Grondonie mogę jeszcze powiedzieć, że swoją pozycję zdobyłem dzięki ciężkiej pracy, a on dzięki pieniądzom FIFA.
Swoje mocne słowa Boski Diego opatrzył środkowym palcem skierowanym do kamery.
Panowie nie szczędzą sobie razów od poprzedniego mundialu, który Argentyńczycy pod wodzą Maradony skończyli po bolesnej porażce z Niemcami w ćwierćfinale (0:4). Genialny piłkarz i mniej udany trener został pożegnany bez żalu. I się zaczęło.
Autor: twis / Źródło: sport.tvn24.pl