Od 1998 roku nie było ważniejszych wyborów, jeśli chodzi o kwestie naszej polityki zagranicznej - ocenia w rozmowie z tvn24.pl Tomáš Valášek, poseł partii Postępowa Słowacja i były ambasador tego kraju przy NATO. Pojechaliśmy do Bratysławy, by sprawdzić, co o kampanii wyborczej mówią sami Słowacy.
Pasmo górskie u naszych południowych granic zdaje się być barierą, która skutecznie oddziela Polskę od Słowacji. Mimo że nasze języki są podobne, nie wiemy o sobie zbyt wiele, a sporadyczne spotkania podczas letnich wędrówek tatrzańskimi szlakami to za mało, aby naprędce dowiedzieć się czegoś więcej. Jednak dziś nie tylko Polska, ale i cała Europa spogląda w kierunku Bratysławy, bo Słowacy wybierają parlament, a jego kształt może przeorganizować geopolityczną mapę regionu.
W sobotę pójdą do urn w cieniu popandemicznego kryzysu gospodarczego, rozdrobnionego parlamentu, galopujących cen i z wojną toczącą się u ich granic. Jednocześnie zadają sobie pytania, czy potrzebne im członkostwo w NATO i jaki mają interes we wsparciu Ukrainy?
Do Unii rzutem na taśmę
Historia samodzielnej Republiki Słowackiej zaczyna się w styczniu 1993 roku. To właśnie wtedy, na mocy politycznej decyzji liderów państwa federacyjnego, zniknęła z mapy Czechosłowacja. Bez referendum, bez głośnego entuzjazmu, ale i bez większego sprzeciwu.
Chociaż pierwsze ruchy państwowotwórcze pojawiły się już ponad sto lat wcześniej, Słowakom nigdy nie udało się utworzyć niezależnego państwa (nie licząc kolaborującej z nazistowskimi Niemcami marionetkowej republiki z okresu II wojny światowej). Wcześniej "Słowacja twardo spała", ale "wybudziły ją tatrzańskie grzmoty", jak można usłyszeć XIX-wiecznej pieśni "Dobrovoľnícka", która obecnie funkcjonuje jako hymn państwowy.
Słowacja, licząca nieco ponad 5 milionów obywateli, od pierwszych lat niezależności wyróżniała się na arenie międzynarodowej. Kiedy Warszawa, Praga i Budapeszt zdecydowanie parły do integracji ze strukturami euroatlantyckimi, Bratysława porzuciła ten peleton, na własne życzenie dostając geopolitycznej zadyszki.
Rządzący twardą ręką populista Vladimír Mečiar postanowił zbudować międzynarodowy "most" - marzył, aby niewielka Słowacja stała się łącznikiem wielkich potęg - Unii Europejskiej i kształtującej się wtedy Federacji Rosyjskiej. Przyjęta przez premiera Mečiara strategia przyczyniła się do opóźnienia akcesji Bratysławy do NATO, a do UE udało się załapać tylko dzięki wsparciu sąsiednich państw i zmianie rządów pod koniec lat 90. Rzutem na taśmę.
Media, opozycja, a także obserwatorzy zagraniczni zwracali uwagę na radykalny język Mečiara, jawną korupcję polityczną, skłócenie Słowacji z sąsiadami, a nawet na wykorzystywanie służb państwowych do własnych celów - w tym rzekomego uprowadzenia syna prezydenta, który był w otwartym konflikcie z premierem.
Burzliwy okres lat 90. zakończyła niezdolność szefa rządu do ustępstw i związany z tym brak zdolności koalicyjnych. Mečiar musiał oddać władzę najpierw proeuropejskiej centroprawicy na osiem lat, a później pragmatycznej lewicy na czele z Robertem Fico, która stała u sterów państwa przez 12 lat z krótką przerwą, aż w końcu sama się skorumpowała.
Kolejne "najważniejsze wybory"
Każda kolejna kampania wyborcza budzi emocje. Wśród partyjnych przekazów lub publicystycznych komentarzy nierzadko wybrzmiewa stwierdzenie, że to właśnie te najbliższe wybory będą najważniejsze. Bardziej kluczowe od wszystkich poprzednich, bardziej przełomowe. I tak przy każdej kolejnej elekcji. Wybrałem się zatem do Bratysławy, aby sprawdzić, na ile realny jest przełom i co o mijającej kampanii mówią sami Słowacy.
- Od 1998 roku nie było ważniejszych wyborów, jeśli chodzi o kwestie naszej polityki zagranicznej - mówi mi Tomáš Valášek, poseł partii Postępowa Słowacja (PS) i były słowacki ambasador przy NATO. - Dlaczego? Bo wśród partii, które walczą o miejsca w parlamencie, niektóre otwarcie mówią o wystąpieniu z Sojuszu Północnoatlantyckiego - wyjaśnia.
Valášek jest jedynym parlamentarzystą PS. Jego partia nie weszła do Rady Narodowej w poprzednich wyborach. On dostał się z innej listy, a potem zmienił partyjne barwy.
Założona w 2017 roku Postępowa Słowacja (PS) to podręcznikowy przykład formacji liberalnej: popiera niskie podatki, mniejszą obecność państwa w gospodarce, odchudzenie administracji, a jednocześnie hołduje prawom człowieka i walczy o związki partnerskie. Wśród członków założycieli PS znalazła się wcześniej nieznana szerzej prawniczka i działaczka ekologiczna, która weszła do polityki, wygrywając z impetem wybory prezydenckie jako kandydatka sprzeciwu wobec całej klasy politycznej.
Sukces Zuzany Čaputovej z 2019 roku, bo o niej właśnie mowa, nie przeniósł się jednak wtedy na popularność samej partii. Do przekroczenia progu wyborczego podczas wyborów parlamentarnych w styczniu 2020 roku zabrakło raptem 926 głosów. Miejska legenda w Bratysławie głosi, że hasło dostępu do sieci internetowej w partyjnej siedzibie brzmiało #926NeverForget (926 - nigdy nie zapomnimy). Miało przypominać wyborczą oczywistość - każdy głos się liczy.
Dziś Postępowa Słowacja notuje około 17 procent poparcia, zalicza niewielką stratę do lidera sondaży i ma szansę na przejęcie władzy po wrześniowych wyborach.
Dla PS zakorzenienie Słowacji w strukturach euroatlantyckich jest jednym z kluczowych zagadnień. - Dla naszych wyborców to bardzo ważna rzecz, mamy swoje pomysły na Unię Europejską, chcemy być częścią Zachodu i pokazywać słowacką perspektywę - przekonuje Tomáš Valášek. - Ale oczywiście nie jest to jedyny temat, który interesuje Słowaków - dodaje.
Chociaż spotykamy się w bratysławskim zamku, gdzie Valášek ma swoje biuro, partia stara się uciekać od pompatyczności, bo wie, że trzonem jej elektoratu są najmłodsi Słowacy. A ci chętniej przyjdą na pogadankę przy piwie niż na oficjalne spotkanie przedwyborcze w sali z rozstawionymi rzędami krzesełek.
Zobaczyłem to na własne oczy kilka dni później, kiedy korytarze jednego z popularnych bratysławskich klubów muzycznych zapełniły się grupą około dwustu osób chętnych na spotkanie z liderem partii. Średnia wieku oscylowała w okolicach trzydziestki. Kobieta obok mnie zawyżała średnią, a jednocześnie wyróżniała się tym, że z dużym zapałem gromadziła wyborcze broszurki i przypinki, które rozdawali wolontariusze w błękitnych koszulkach partyjnych.
- Dobrze, że jest tutaj tyle młodych. Ja pozbieram ulotki i rozdam sąsiadom. Niech głosują na peeskę [od skrótu nazwy partii - red.]. Inni już byli, może ci coś zmienią, im się chce - opowiadała kobieta. Przyznała, że ma interes w głosowaniu na Postępową Słowację, bo partia ta często mówi o konieczności powrotu młodych do kraju. - Coraz więcej ich ucieka. U mnie na osiedlu to widać gołym okiem - zaznaczyła. Krótką pogawędkę przerwała jednak, żeby żywiołowo ruszyć w kierunku baru usadowionego w krańcu sali. Chciała kupić "coś do picia" przed startem wydarzenia. "Coś" oznaczało oczywiście piwo, bo jest to tak pospolity element czeskiej i słowackiej rzeczywistości, że nie może go zabraknąć także w kampanii wyborczej.
Demografia jest jednym z wybijających się tematów słowackich wyborów. Według szacunków tamtejszego ministerstwa spraw zagranicznych poza granicami kraju żyje ponad 1,9 miliona osób o słowackich korzeniach, z czego najwięcej, bo aż 750 tysięcy, w Stanach Zjednoczonych. Kolejne 350 tysięcy zamieszkuje sąsiednie Czechy. I chociaż są to raczej szacunki niż dokładne liczby, to dla tak małego państwa odgrywają olbrzymią rolę.
- Musimy postawić szkoły na nogi - przekonuje poseł Tomáš Valášek. - Mamy realnie największy w Unii odpływ absolwentów szkół średnich za granicę. Są u nas dziesiątki uniwersytetów, ale ich jakość jest taka, że niestety 20 procent najbardziej utalentowanych młodych ludzi wybiera uczelnie zagraniczne i większość z nich już tu nie wraca - dodaje. Zapewnia, że Postępowa Słowacja wśród swoich priorytetów ma walkę o podniesienie poziomu edukacji.
Ta kwestia wybrzmiewa również na otwartym spotkaniu z Michalem Šimečką, liderem partii. - Studia w Pradze i Oksfordzie, praca w Brukseli. Dlaczego zatem wróciłeś na Słowację? - pyta prowadząca pogadankę moderatorka. - A czemu miałbym nie wrócić? - odbija pytanie Šimečka, czym wzbudza euforię wśród zgromadzonych w klubie sympatyków i zbiera burzę oklasków. Wbrew pozorom odpowiedź lidera PS nie jest oczywista. Odpływ młodych ludzi do ościennych państw stał się problemem politycznym do tego stopnia, że fundacja Młodzi Przeciw Faszyzmowi wynajęła cały pociąg, aby umożliwić jak największej liczbie słowackich studentów darmowy przyjazd z Czech na głosowanie.
Wiosenny sondaż Focus dla Telewizji Markíza pokazał wyraźną dominację Postępowej Słowacji wśród najmłodszej grupy wyborców. Niemal 27 procent respondentów przed 30. rokiem życia wskazało na "peeskę" jako na swój polityczny wybór. Drugie miejsce zajęła radykalnie prawicowa Republika (13,5 procent poparcia).
Jest jednak druga strona medalu - wyborcy powyżej 60. roku życia najchętniej głosują na partię SMER - sociálna demokracia (Kierunek - Socjaldemokracja). W badaniu 30,5 procent Słowaków powyżej sześćdziesiątki wskazało właśnie na ugrupowanie byłego premiera Roberta Fico, które odbudowało swoje poparcie po skandalach i wróciło na czoło sondaży. SMER proponuje skrajnie odmienną od PS wizję kraju. To właśnie między Fico a Šimečką oraz ich partiami rozegra się bój o pierwsze miejsce i mandat do tworzenia rządu. Od zwycięzcy tych wyborów będzie zależało, czy Słowacja podważy międzynarodowe sojusze i przeorganizuje regionalną mapę na kolejne lata.
Polityczny radykał z duszą wykwintnego pragmatyka
Zdaniem nauczycieli ambitny, w oczach znajomych pewny siebie. Robert Fico od początku miał się wyróżniać.
Szybko porzucił niewielkie Topoľčany, aby móc studiować prawo w Bratysławie. Dynamiczna kariera naukowa zatrzymała się dopiero w 2002 roku, kiedy Fico habilitował się na uczelni z prawa karnego. Od dekady był już wtedy posłem. Swoją karierę polityczną związał z lewą stroną sceny politycznej. Najpierw w szeregach Komunistycznej Partii Czechosłowacji (KSČ), później Partii Lewicy Demokratycznej, która była kontynuatorką słowackiej gałęzi KSČ, żeby ostatecznie stworzyć własną formację polityczną. Bazując na popularności swojego lidera, założony w 1999 roku SMER wszedł do parlamentu trzy lata później z 13-procentowym poparciem.
Fico obiecywał, że nie przyjmie do ugrupowania nikogo z korupcyjną przeszłością, będzie transparentnie rozliczał partyjne finanse i czerpał "z mądrych rozwiązań konserwatyzmu, liberalizmu i socjaldemokracji". Ostatecznie jednak skorzystał z kryzysu lewicy i pochłaniał mniejsze partyjki, stając się hegemonem po tej stronie słowackiej sceny politycznej.
W 2006 roku sięgnął po pełną pulę, wygrywając wybory. Rozdrobnienie partyjne na Słowacji sprawiło, że do stworzenia rządu niezbędne były powyborcze koalicje, które pozwoliły uzyskać większość w jednoizbowym parlamencie - liczącej 150 mandatów Radzie Narodowej.
Fico - określając siebie samego socjaldemokratą - zmontował porozumienie z partią byłego premiera Vladimíra Mečiara, który opóźniał akcesję kraju do NATO, i uzupełnił ją jeszcze o nacjonalistów z partii SNS. Szef tego ugrupowania Ján Slota zasłynął swego czasu stwierdzeniem, że wysłałby do Budapesztu czołgi, aby zrównać miasto z ziemią. Węgierskie media określały nowo powstały słowacki rząd mianem katasztrófakoalíció, czego tłumaczyć chyba nie trzeba.
Chociaż słowackie gazety donosiły o braku zapowiadanej przez SMER transparentności, stosunki Słowacji z sąsiadami zaczęły się zaogniać, a mniejszości etniczne stały się celem ataków politycznych, Fico potrafił skutecznie lawirować między innymi tematami, realizując hojną politykę socjalną i przekonując Słowaków do przyjęcia euro.
Lider SMER-u skutecznie rywalizował o głosy wyborców w każdej kolejnej elekcji, co dało mu możliwość rządzenia krajem od 2006 do 2018 roku z dwuletnią przerwą na rządy prawicy. W trakcie trzech kadencji Fico zarówno krytykował sankcje nałożone na Rosję po aneksji Krymu, jak i deklarował, że chce "Słowacji w jądrze Unii Europejskiej". Jednocześnie znowelizował kodeks pracy oraz starał się ustabilizować gospodarkę, aby spełnić unijne kryteria przyjęcia euro.
Dopiero sprawa morderstwa dziennikarza śledczego Jána Kuciaka w lutym 2018 roku wymusiła na Fico rezygnację z fotela premiera i przerwała jego rządy. Masowe protesty, które rozlały się także na słowacką prowincję, nie gasły przez kilka tygodni, a demonstranci żądali wyjaśnień co do powiązań rządzącej partii z mafią. Fico ostatecznie ustąpił, ale na swoich zasadach, dając możliwość wykazania się swemu dotychczasowemu zastępcy Peterowi Pellegriniemu. Nie zgodził się na przyspieszone wybory.
Popularny Pellegrini zahamował sondażowe spadki, których trudno byłoby uniknąć z byłym premierem na czele. I ostatecznie SMER zanotował 18 procent poparcia w wyborach parlamentarnych trzy lata temu i stał się główną partią opozycyjną.
Historia słowackiej lewicy jest kluczowa w tym wątku o tyle, że zwycięska prawica szła do wyborów w 2020 roku, niosąc na sztandarach walkę z korupcją i klientelizmem, rozliczenie byłego premiera oraz usprawnienie wymiaru sprawiedliwości. Nikt nie spodziewał się jednak wybuchu pandemii COVID-19, przybycia na Słowację tysięcy uchodźców wojennych z Ukrainy i galopujących cen.
W ciągu zaledwie trzech lat na czele słowackiego rządu stały trzy osoby, a pełna sprzeczności koalicja chadeków, libertarian i konserwatystów zaczęła tracić zaufanie społeczne oraz wywoływała nieodparte poczucie chaosu. Chociaż cztery partie tworzące rząd miały na początku kadencji łączne poparcie sięgające 45 procent, to już w momencie przegłosowania wotum nieufności w grudniu 2022 roku (a w konsekwencji przedterminowych wyborów) jedynie 18 procent Słowaków było skłonnych oddać głos na rozdrobnioną centroprawicę.
Na fali tego chaosu swoją pozycję skutecznie odbudowywał Robert Fico, obiecując stabilizację i "koniec politycznego folkloru", czym próbował zaskarbić sobie zaufanie zachodnich inwestorów. Nie przeszkadzało mu to w jednoczesnym negowaniu pandemii czy w nazywaniu urzędującej prezydent "amerykańską agentką". Byłemu premierowi nie przeszkodziły nawet prokuratorskie oskarżenia i związana z nimi próba uchylenia immunitetu poselskiego.
Fico bardzo szybko zaczął uderzać również w tony antyukraińskie. Obiecał, że wraz z objęciem przez niego urzędu szefa rządu "od pierwszego dnia do Ukrainy nie trafi ani jeden pocisk". Jednocześnie podtrzymuje wyrażoną kilka lat temu chęć pozostania "w jądrze Unii Europejskiej, obok Niemiec i Francji", z drugiej strony bezpardonowo atakując rywali i publicznie deklarując chęć współpracy z prorosyjską Słowacką Partią Narodową (obecnie notującą 6 procent poparcia) i radykalnie prawicowym ruchem Republika (8 procent w sondażach).
Ani rzecznik SMER-u, ani sam Fico nie byli chętni do rozmowy. Ich stosunek do mediów od lat jest mieszanką sceptycyzmu i otwartej wrogości.
Chętnie o liderze sondaży wypowiadają się jednak inni. - Musimy uchronić Słowację od rządów Fico i ekstremistów oraz zachować prozachodni kurs naszego kraju - mówi mi Eduard Heger, były premier Słowacji, lider centroprawicowej partii Demokrati, którą utworzył razem z częścią byłych ministrów swojego rządu. Zdaniem Hegera nadchodzące wybory będą starciem "populistów i korupcjonistów" z "demoblokiem", jak określa się nieformalne porozumienie partii liberalnych i prawicowych opowiadających się za silniejszą integracją z UE. - Na Słowacji jest obecna rosyjska propaganda, szerzy ją ogrom dezinformacyjnych stron internetowych. Ale największym problemem i swoistym fenomenem jest fakt, że tę propagandę głosi także były potrójny premier Robert Fico - dodaje Heger. W podobnym tonie wypowiada się Tomáš Valášek. - Mamy obawy, że formalnie zostaniemy w Unii i NATO, ale w praktyce staniemy się, jak Węgry, państwem izolowanym, na marginesie tych organizacji - mówi poseł Postępowej Słowacji, kreśląc scenariusze po ewentualnej wygranej Fico.
Polityczne rozedrganie Słowacji
W słowackiej stolicy trudno uciec od polityki. Księgarniane wystawy promują biografię polityczną Roberta Fico, a jej wyraźnie czerwona okładka rzuca się w oczy potencjalnym nabywcom. TOP10 - zgodnie twierdzą witryny największych sklepów z książkami. Ulice zasłane są banerami zachęcającymi do głosowania. W miejskich trolejbusach także trudno uniknąć politycznych reklam. Nawet w zaciszu kawiarni nie sposób uciec od kampanii. Przy stoliku obok siedzi chłopak, który ogląda jakąś transmisję na swoim laptopie. Nie ma słuchawek, więc stara się odtwarzać wideo na tyle cicho, żeby nie przeszkadzać innym. Na ekranie przemawia Fico, więc zagaduję o nadchodzące wybory. W odpowiedzi słyszę rozgoryczenie w głosie: "przyszły rząd stworzą ekstremiści i faszyści". Matúš, bo tak ma na imię, nie wierzy w szanse liberałów z "demobloku". Polityczna emigracja go przeraża, ale nie wyklucza ucieczki do Wiednia, położonego kilkadziesiąt kilometrów od Bratysławy. Jest nauczycielem niemieckiego w jednym z gimnazjów, więc w Austrii jakoś sobie poradzi. Przynajmniej językowo, jak sam stwierdza.
Cała Słowacja jest jednym okręgiem wyborczym, a rejestracja listy kandydatów jest prosta. Do wyborów staje 25 komitetów. Szansę na mandaty i przekroczenie progu wyborczego (5 procent dla partii, 7 procent dla koalicji) ma osiem ugrupowań, co wymusza konieczność budowania koalicji rządowej w 150-osobowej Radzie Narodowej. W ostatnich wyborach niemal jedna trzecia Słowaków zagłosowała na formacje, które nie przekroczyły progu, co w oczywisty sposób może budzić frustrację i zniechęcać do udziału w procesie demokratycznego wybierania władz.
- Mamy na Słowacji wielu obywateli z węgierskimi korzeniami. O ich głosy walczą obecnie trzy partie i prawdopodobnie żadna nie wejdzie do parlamentu. Ci obywatele mogą więc nie znaleźć swojej reprezentacji - podkreśla Eduard Heger. - Nasza partia Demokrati dąży jednak do tego, aby każdy obywatel, niezależnie od narodowości, czuł się na Słowacji dobrze - przekonuje były premier. Jego partia, chociaż zaliczana do "demobloku", oscyluje wokół 4 procent poparcia, a więc tuż pod progiem wyborczym. Jednak Heger ani myśli wycofywać się z wyborów.
O politycznym rozedrganiu Słowacji rozmawiam też z Zuzaną Kepplovą, publicystką i komentatorką dziennika "SME". - Od upadku rządu Hegera w grudniu 2022 roku do organizacji przyspieszonych wyborów we wrześniu tego roku minęło dziewięć miesięcy. To szalenie dużo czasu - mówi dziennikarka.
Kiedy parlament uchwalił datę przyspieszonych wyborów w styczniu tego roku, na Słowacji de facto rozpoczęła się kampania wyborcza obfitująca w podziały, rozłamy i polityczne transfery. Heger kierował do maja 2023 roku gabinetem bez wotum zaufania, a media co kilka tygodni informowały o dymisjach kolejnych ministrów. - Widać duże rozdrobnienie i można przypuszczać, że wiele partii znajdzie się pod progiem wyborczym. Paradoksalnie kształt rządu będzie zależał w dużej mierze od tego, kto nie dostanie się do parlamentu - komentuje Kepplová. Wrześniowe sondaże doskonale obrazują to, o czym mówi publicystka. Na granicy politycznego przetrwania są zarówno potencjalni koalicjanci SMER-u, tacy jak wspomniana Słowacka Partia Narodowa czy prosocjalna partia Sme Rodina oligarchy Borisa Kollára, jak i sojusznicy Postępowej Słowacji, w tym chadecka KDH czy libertariańska SaS i Demokrati Eduarda Hegera.
Kierunek, którym podąży Bratysława po wyborach, zależy od politycznej drobnicy.
Unia, geje, Ukraina a słowacka perspektywa
Słowacy głosują w wyborach do europarlamentu od 2004 roku, kiedy to Słowacja dołączyła do UE. W każdej kolejnej elekcji zapisali się jednak w niechlubny sposób, notując najniższą frekwencję spośród wszystkich państw członkowskich. Ta "rekordowa" wyniosła zaledwie 13 procent podczas wyborów w 2014 roku. A jednak motyw członkostwa w UE jest obecny w kampanii i rozpala społeczne emocje. Czy istnieje zatem groźba wystąpienia Słowacji z unijnych struktur?
SMER i Fico zdają sobie sprawę z pewnej ostrożności i nieufności Słowaków. Dlatego też nigdy nie klaskali Brukseli, nie mówili o tym, że Waszyngton jest strategicznym partnerem, ale byli świadomi, że to oczywistość.Zuzana Kepplová, publicystka i komentatorka dziennika "SME"
- Nie komunikują tego swoim wyborcom, bo nie przynosi to dużo głosów - stwierdza publicystka. Bardziej sceptyczni wobec Fico są jego polityczni przeciwnicy Heger i Valášek, wskazując, że w przypadku zwycięstwa SMER-u to właśnie ta partia nada Słowacji nowy kierunek w polityce zagranicznej. Będzie on bazował na antyzachodniej retoryce oraz na umizgach w kierunku Moskwy.
Sam Fico wielokrotnie deklarował, że wraz z objęciem władzy "Słowacja skończy wysyłać na Ukrainę broń i amunicję", a członkostwo Kijowa w NATO nie będzie możliwe ze względu na słowackie weto.
Mimo że stosunek do wspierania Ukrainy i stosunek do imigracji były punktami zapalnymi kampanii, to międzynarodowe zakotwiczenie Bratysławy nie było jedynym tematem przedwyborczego wyścigu. Rozdrobniona centroprawica wskazywała na dalsze rozliczanie korupcji (tutaj dominował inny były premier Igor Matovič i jego ruch OL’aNO), konieczność odbudowy sektora zdrowotnego, zatrzymanie studentów w kraju czy rozwój sieci dróg i autostrad (ten temat to mantra każdego okresu przedwyborczego). Pojawiły się również kwestie obyczajowe, takie jak próba budowy popularności na nienawiści wobec społeczności LGBT - począwszy od banerów o "ochronie Słowacji przed gejami" po nazywanie mniejszości seksualnych "plagą Słowacji", na co pozwolił sobie lider Ruchu Chrześcijańsko-Demokratycznego, niewielkiej partyjki na granicy progu wyborczego. Partia Roberta Fico również wypuściła spot wyborczy, w którym zobowiązywała się do "obrony małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny".
"W sprawach światopoglądowych, budzących wiele kontrowersji, SMER będzie dążył do zachowania status quo. Odrzuca on wprawdzie postulowane przez formacje liberalne wprowadzenie związków partnerskich czy "ideologię gender", lecz zarazem nie chce zmian relatywnie liberalnego ustawodawstwa aborcyjnego" - ocenia w swojej analizie doktor Krzysztof Dębiec z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Jeśli fotele ministerialne w Bratysławie przypadną Robertowi Fico oraz jego potencjalnym koalicjantom, węgierski premier zyska nie tylko ideowego kompana, ale i dyplomatyczne wzmocnienie na arenie międzynarodowej. Lider SMER-u, podobnie jak Viktor Orbán, zapatruje się na wschód, widząc w Rosji partnera, a nie rywala.
Obaj panowie czynią to jednak z innych powodów. Dla sporej części Słowaków Moskwa jest gwarantem ochrony słowiańskiego świata, a nieobecny w Polsce panslawizm cieszy się popularnością u naszych południowych sąsiadów. Premier Węgier widzi z kolei w Rosji ideowy model państwa "demokracji nieliberalnej", gdzie władza można swobodnie przeć z własnymi pomysłami, nie zważając na takie "błahostki" jak prawa człowieka, uczciwe wybory czy opinia międzynarodowa.
Formująca się w ten sposób jawnie antyukraińska koalicja może stanowić niebezpieczny wyłom we wschodniej flance NATO w obliczu niegasnącej wojny w Ukrainie. Wstrzymanie wsparcia militarnego dla Kijowa przez dwa państwa może pociągnąć za sobą kolejne, czego świadkami możemy być i w Polsce, gdzie granie antyukraińską nutą w kampanii wyborczej staje się wyjątkowo kuszącym narzędziem do walki o wyborcze głosy.
"W 2016 roku Fico dowiódł, że jest zdolny do nieoczywistych sojuszów, łącząc lewicę, narodowców i liberalną partię mniejszości węgierskiej" - pisze dr Dębiec. Jeśli tym razem do sojuszu dołączy ruch Republika, dążący do ogłoszenia referendum w sprawie członkostwa Słowacji w NATO, skutki wrześniowych wyborów parlamentarnych mogą być daleko idące. Wątpliwe, aby Bratysława zdecydowała się na radykalne kroki w polityce międzynarodowej. Pragmatyzm Fico zawsze dominował nad jakąkolwiek ideologią. Jednak członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej czy Sojuszu Północnoatlantyckim stanie wówczas pod znakiem zapytania ze względu na możliwość słowackiego weta, a zaostrzenie języka z czasu kampanii wyborczej może doprowadzić do trwałej polaryzacji.
Autorka/Autor: Cezary Paprzycki
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Vaclav Salek/CTK/PAP/EPA