Proces oskarżonych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się wyłudzeniami zwrotu podatku VAT, którą kierować mieli byli dyrektorzy z Ministerstwa Finansów rozpoczął się wreszcie w ostatni poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Warszawie
W specjalnie zabezpieczonej sali sądu na ławie oskarżonych zasiadają 22 osoby, w tym Arkadiusz B. i Krzysztof B. dwóch byłych dyrektorów z ministerstwa finansów, Andrzej S., były naczelnik urzędu skarbowego, a także osoby, które użyczały swoich danych do prowadzenia spółek, czyli tzw. słupy. Są wśród nich takie, które były wcześniej wielokrotnie karane.
Proces jest niejawny. Prokuratura krótko przed jego rozpoczęciem, osiem miesięcy po wysłania aktu oskarżenia, wystąpiła o jego utajnienie. Sąd przyjął argument, że informacje, które będą padać na rozprawach, mogą stanowić "zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa" i zamknął wstęp na salę przed dziennikarzami i opinią publiczną.
"Z całą powagą"
Jak ustaliliśmy w naszych policyjnych źródłach całą grupa mogła zostać rozbita już wiosną 2017 roku. Wtedy do Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu zgłosił się członek tej grupy - Krzysztof M.
- Sprawa została przez nas potraktowana z całą powagą. Dotyczyła jednak wysokich urzędników państwowych, więc świadkowi zorganizowaliśmy kontakt z delegaturą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zgodnie z ustawowymi zadaniami tej służby - przekazano nam w biurze prasowym wielkopolskiej komendy.
Krzysztof M. do funkcjonariuszy zgłosił się z własnej woli. Do zorganizowania kontaktu wykorzystał dalekiego kuzyna, który pracuje w policji.
- M. nie ukrywał, że jest przestępcą, ale jednocześnie uważał się za ofiarę przestępstwa. Powiedział, że został napadnięty, strzelano do niego i obrabowano z niemal 500 tysięcy. Była to gotówka, którą właśnie wypłacił w banku jako pełnomocnik jednej z firm działających w karuzeli [vatowskiej - red.]. Pieniądze te pochodziły ze zwrotu wyłudzonego podatku VAT - mówi osoba znająca przebieg spotkania Krzysztofa M. z funkcjonariuszami.
M. zrelacjonował szczegóły funkcjonowania grupy przestępczej, którą mieli stworzyć urzędnicy Ministerstwa Finansów, pokazał też projekt ustawy nad którą pracowano w resorcie. Z jego relacji powstały szczegółowe notatki służbowe, których kopie trafiły do poznańskiej delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Później zaś doszło do spotkania w delegaturze ABW przy ulicy Rolnej w Poznaniu. A po nim zapadła cisza.
Zapytaliśmy zespół prasowy ABW, dlaczego funkcjonariusze nie przyjęli zawiadomienia o przestępstwie od Krzysztofa M. i wraz z prokuraturą nie wszczęli śledztwa. Mailowa odpowiedź była lakoniczna: "ABW nie komentuje sprawy".
Śledztwo CBŚP
Przestępcza działalność wyszła na jaw osiem miesięcy później, w grudniu 2017 roku. Zajęli się nią policjanci ze szczecińskiego Centralnego Biura Śledczego Policji.
Szczegółowo przesłuchali Krzysztofa M., sprawdzili też rzetelność jego opowieści. Potwierdziło się, że miał kontakt z urzędnikami ministerstwa, miał ich odręczne notatki, a projekt ustawy, który pokazał, był prawdziwy.
Na podstawie przygotowanych przez policjantów materiałów na początku 2018 roku śledztwo wszczął prokuratorski pion zwalczania przestępczości zorganizowanej i korupcji w Szczecinie. Jesienią tego samego roku został zatrzymany i aresztowany były wicedyrektor ministerstwa finansów Krzysztof B. - "były", bo przed zatrzymaniem odszedł z pracy w resorcie.
Na podstawie jego słów wszczęto kilkanaście śledztw prokuratorskich i dochodzeń służb w sprawach dotyczących nadużyć w urzędach i spółkach skarbu państwa.
Inne wątki
Zapytaliśmy Prokuraturę Krajową, czy zbadała, dlaczego funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie podjęli procesowych działań, gdy policjanci przekazali im Krzysztofa M.
"Ze śledztwa (dotyczącego wyłudzeń VAT przez urzędników - red.) wyłączono materiały w zakresie innych wątków, które są nadal prowadzone przez prokuraturę. Z uwagi na trwające postępowania przygotowawcze oraz wykonywane i planowane czynności procesowe na obecnym etapie nie udzielamy bliższych informacji co do przedmiotu i zakresu wyłączonych wątków" - odpisała nam prokuratura.
Jak wynika z ustaleń prokuratury, o czym kilkukrotnie informowaliśmy na tvn24.pl, grupa przestępcza działała od końca 2015 roku do wiosny 2018 roku, czyli jeszcze przez rok od momentu, gdy o jej funkcjonowaniu poinformował Krzysztof M.
W jednej spółce
Gdy Krzysztof M. trafił do delegatury ABW przy ulicy Rolnej 5 w Poznaniu szefem całej służby był Piotr Pogonowski.
Spółka do której Pogonowski wszedł latem 2015 roku to Agencja Monitoringu Wywłaszczeń. Trafił do jej rady nadzorczej a Arkadiusz B. został w niej prezesem.
Z odpowiedzi, które uzyskaliśmy w zespole prasowym ABW wynika, że to właśnie Arkadiusz B. zaproponował Pogonowskiemu współpracę w tej spółce. Według dokumentów, które dziennikarze tvn24.pl przeglądali w sądzie gospodarczym w Poznaniu wynika, że spółkę kontrolował wtedy biznesmen karany za dwa czyny paserstwa.
Pogonowski w odpowiedzi, które otrzymaliśmy z zespołu prasowego ABW, deklarował że błyskawicznie zrezygnował z zasiadania w radzie nadzorczej Agencji Monitoringu Wywłaszczeń gdyż nie otrzymał wglądu do dokumentów spółki.
Formalnie jednak sąd podjął decyzję o wykreśleniu go z rady nadzorczej wiosną 2016 roku, czyli w kilka miesięcy po objęciu przez Pogonowskiego funkcji szefa największej polskiej służby specjalnej.
Arkadiusz B. pozostał w firmie, mimo że zaczął robić karierę urzędniczą w Ministerstwie Finansów ściągnięty tam przez ówczesnego wiceministra Mariana Banasia.
Piotr Pogonowski odszedł z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na początku tego roku i wkrótce potem trafił do zarządu Narodowego Banku Polskiego.
Marian Banaś - dokładnie w dniu w którym prokurator prowadząca śledztwo przesłuchała go - odebrał z rąk prezydenta nominację na ministra finansów, zaś trzy miesiące później posłowie Zjednoczonej Prawicy wybrali go na stanowisko prezesa Najwyższej Izby Kontroli.
"Nielimitowany dostęp do ministra"
Jak wielokrotnie informowały media, w tym tvn24.pl, działalność grupy zajmującej się wyłudzeniami zwrotów podatku VAT, miało zainicjować dwóch dyrektorów Ministerstwa Finansów: Arkadiusz B. oraz Krzysztof B.
Obydwu do pracy w resorcie ściągnął na przełomie 2015 i 2016 roku Marian Banaś. W oczach urzędników Arkadiusz B., który formalnie został dyrektorem centrum edukacji zawodowej ministerstwa, uchodził za "prawą rękę" ministra Banasia. To dzięki protekcji Arkadiusza B. radca prawny wyspecjalizowany dotąd w obsłudze spółek z branży paliwowej i hazardowej Krzysztof B., czyli drugi z najważniejszych oskarżonych, został wicedyrektorem departamentu kontroli celnej, podatkowej i kontroli gier.
- Arkadiusz miał nielimitowany dostęp do ministra. Krzysztof B., jak to jasno wynika z nazwy departamentu odpowiadał za rozpracowywaniem wszelkich nieprawidłowości tam, gdzie są największe w państwie pieniądze: w cłach, podatkach i hazardzie – mówi pracownik resortu.
Do wspólnego przedsięwzięcia dyrektorzy mieli wciągnąć m.in. osoby, które były wcześniej karane, jak właśnie wspomniany już Krzysztof M. Przestępcy mieli rejestrować na siebie i kontrolować spółki, które tworzyły "karuzelę VAT". Istotną rolę w tej sprawie odgrywał również, zdaniem prokuratury, Andrzej S., były już szef urzędu skarbowego w Warszawie, który miał dbać, by fiskus nie nękał kontrolami spółek uczestniczących w procederze, a także by firmy bez problemów otrzymywały zwrot podatku VAT. Prokuratura podliczyła, że przestępcy wyłudzili zwrot 5 milionów złotych podatku VAT oraz milion złotych w innych daninach.