- Tempo reakcji było imponujące. Wyrażam najwyższe uznanie dla służb, które były zaangażowane w akcję ratunkową - powiedział premier Donald Tusk, który w piątek wieczorem przyleciał na miejsce wypadku pociągu relacji Warszawa-Katowice. Szef rządu dodał, że nic nie wskazuje na to, by stan torów czy trakcji mógł być przyczyną wykolejenia składu. Poza premierem na miejscu katastrofy zjawili się też minister zdrowia Ewa Kopacz i szef MSWiA Jerzy Miller.
Premier chwalił zarówno straż pożarną jak i służby medyczne. - Dosłownie w ciągu 10 minut od katastrofy pojawiły się śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Trzeba powiedzieć, że te 6 śmigłowców zareagowało błyskawicznie. To pokazuje, że te służby są naprawdę dobrze przygotowane do pracy. Również strażacy, jak zawsze, bez zarzutu. Godna uznania jest reakcja lekarzy, zwłaszcza z Piotrkowa Trybunalskiego, którzy zorganizowali się, by szybko przybyć do swojego miejsca pracy - powiedział dziennikarzom Donald Tusk.
"Pociąg nie był zatłoczony"
Szef rządu mówił też, że z informacji przekazanych mu przez władze kolei i obsadę pociągu skład nie był zatłoczony. - Było mniej więcej tyle osób, ile było miejsc w pociągu - zapewniał Tusk. Mówił też, że wprawdzie na wstępny komunikat na temat przyczyn wypadku trzeba będzie poczekać kilka dni, ale na razie nie można mówić by stan techniczny torów czy trakcji mógł być przyczyną wykolejenia TLK. Premier powiedział też, że niedawno ta trasa była remontowana.
Donald Tusk pytany jaka pomoc przewidywana jest dla ofiar wypadku powiedział, że "tutaj nie trzeba przyjmować żadnych szczególnych zasad".
Po spotkaniu z dziennikarzami premier spotkał się z ratownikami z grupy ratowniczo-poszukiwawczej Państwowej Straży Pożarnej; podziękował im za wzorowo przeprowadzoną akcję.
Minister odwiedza rannych
Wcześniej na miejsce katastrofy przybyła minister zdrowia Ewa Kopacz. Wpierw pojechała do szkoły w Babach, gdzie skierowano większość osób z lekkimi obrażeniami, takimi jak np. zadrapania. Wychodząc, mówiła, że większość osób już ją ją opuściła. Potem pojechała do szpitala w Piotrkowie Trybunalskim. - W tej chwili przejeżdżam do szpitala, w którym jest najwięcej rannych. Chcę tam pojechać, ponieważ kilka z nich jest w stanie ciężkim - powiedziała Ewa Kopacz. Jak podkreśliła szpital jest w pełni zapatrzony i pracuje tam dodatkowy personel.
Szefowa resortu zdrowia podkreśliła, podobnie jak premier, że akcja ratunkowa przebiegła bardzo sprawnie. - W ciągu kilku minut od wypadku były tam śmigłowce, zastępy straży pożarnej i karetki. Akcja zakończyła się w bardzo krótkim czasie, a pacjenci są już rozdysponowani po szpitalach. W wielu przypadkach już odbywają się operacje. W tej akcji polskie ratownictwo medyczne zdało egzamin - zaznaczyła.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24