Rządy PiS doprowadziły do tego, że w fundamentalnej sprawie, jaką jest kwestia pracowników delegowanych, z Polską w ogóle się nie rozmawia - stwierdził szef Nowoczesnej Ryszard Petru. Prezydent Francji w środę rozpoczął trzydniową wizytę w Europie Środkowo-Wschodniej, ale nie spotka się z polskimi władzami.
Emmanuel Macron w dniach 23-25 sierpnia odwiedzi Austrię, Rumunię i Bułgarię, by rozmawiać z europejskimi przywódcami o nowelizacji unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych.
Macron spotka się z kanclerzem Austrii Christianem Kernem, premierem Czech Bohuslavem Sobotką, premierem Słowacji Robertem Fico, prezydentem Rumunii Klausem Iohannisem i premierem Rumunii Mihai Tudose oraz z prezydentem i premierem Bułgarii - Rumenem Radewem i Bojko Borysowem.
"Głupia polityka PiS"
W środę na konferencji prasowej zorganizowanej przed gmachem MSZ, Petru zaznaczył, że prezydent Francji nie złoży wizyty w Polsce podczas jego podróży dyplomatycznej do państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Brak wizyty Macrona w Polsce jest - zdaniem Petru - zaprzeczeniem hasła "nic o nas bez nas". W jego ocenie, rządy PiS doprowadziły do tego, że w fundamentalnej sprawie dla Polski - podkreślił szef Nowoczesnej - jest kwestia pracowników delegowanych, z Polską się w ogóle nie dyskutuje.
- Mowa jest mianowicie o pół milionie Polaków, którzy pracują w Europie, jako tak zwani pracownicy delegowani, to są głównie pracownicy firm transportowych - podkreślił Petru.
Szef Nowoczesnej stwierdził, że "Francja, dbając o swoje interesy chce doprowadzić do tego, żeby polskim przewoźnikom nie opłacało się jeździć po Europie, w tym po Francji". - Stąd ich propozycje, które są bardzo, bardzo niekorzystne - podkreślił Petru.
Dodał, że bardzo zła atmosfera w polsko-francuskich stosunkach jest wynikiem "głupiej polityki PiS".
Pracownicy delegowani w UE
W ubiegłym roku Komisja Europejska przedstawiła propozycję nowelizacji dyrektywy z 1996 roku w sprawie delegowania pracowników w UE.
Najważniejszą proponowaną zmianą jest wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu.
Oznacza to, że pracownik wysłany przez pracodawcę tymczasowo do pracy w innym kraju UE miałby zarabiać tyle, co pracownik lokalny za tę samą pracę. Ma mu przysługiwać nie tylko płaca minimalna, jak jest obecnie, lecz także inne obowiązkowe składniki wynagrodzenia, takie jak premie czy dodatki urlopowe. Gdy okres delegowania przekroczy dwa lata, pracownik delegowany - zgodnie z propozycją KE - byłby objęty prawem pracy państwa goszczącego.
Dla polskich firm, które delegują prawie pół miliona pracowników, to skrajnie niekorzystne zapisy. W opinii polskiego rządu, jeśli przepisy weszłyby w życie, znacznie pogorszyłoby to pozycję polskich przedsiębiorców na rynku UE, którzy przestaliby być konkurencyjni wobec zachodnich przewoźników.
Wzrosłyby także koszty transportu w Europie, czym docelowo obarczeni zostaliby unijni konsumenci. W Polsce branża transportowa wytwarza 10 procent krajowego PKB. Sektor zatrudnia 1 milion pracowników, czyli 7,5 procent wszystkich zatrudnionych w kraju. Propozycji KE przeciwnych jest kilkanaście państw członkowskich, w tym między innymi Węgry, Słowacja, Czechy, Portugalia, Hiszpania i Polska.
Z kolei prezydent Francji i wielu innych polityków na Zachodzie, obecne rozwiązanie, zgodnie z którym firma płaci składki na świadczenia społeczne od delegowanych pracowników według stawek kraju pochodzenia, nazywa "dumpingiem socjalnym". Francja, wspierana przez kilka innych zachodnich krajów, forsuje ograniczenie delegowania do 12 miesięcy.
Ministrowie pracy krajów UE mają się zająć nowelizacją dyrektywy na spotkaniu 23 października w Luksemburgu.
Autor: pk/ja / Źródło: PAP