Myślał: to scam, zabiorą mi pieniądze. A zrobił pierwszy krok do "oscarowego" złota

Jan Saczek ze złotą Studencką Nagrodą Akademii Filmowej
"Taty nie ma" reż. Jan Saczek - fragment
Źródło: Szkoła Filmowa im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach
- W ogóle nie planowałem wysyłania swojego zgłoszenia. Mój dobry kolega z roku powiedział, żebym się zgłosił. Nie wiedziałem nawet do końca, co robię. Wypełniłem jakiś formularz i poszło - opowiada Jan Saczek w rozmowie z tvn24.pl. Student reżyserii Szkoły Filmowej w Katowicach w nocy z poniedziałku na wtorek otrzymał złotą Studencką Nagrodę Akademii Filmowej. Ma szansę na nominację do "prawdziwego" Oscara.
Kluczowe fakty:
  • W nocy z poniedziałku na wtorek wręczono Studenckie Nagrody Akademii Filmowej, zwane potocznie "studenckimi Oscarami".
  • Wśród nagrodzonych znalazło się dwóch Polaków: Mati Granica i Jan Saczek.
  • Saczek - student reżyserii Szkoły Filmowej w Katowicach - zdobył złotego "studenckiego Oscara" za krótkometrażową fabułę "Taty nie ma".
  • Młody filmowiec w rozmowie z tvn24.pl opowiada o kulisach oscarowego sukcesu.

Jan Saczek ma niespełna 27 lat i kilka ważnych nagród filmowych na koncie. Wśród nich - jak się okazało w nocy z poniedziałku na wtorek - złotą Studencką Nagrodę Akademii Filmowej w kategorii filmy fabularne za krótki metraż "Taty nie ma".

Jego debiutancki krótki metraż "Pan młody" znalazł się w programie 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (2021 r.). Jego scenariusz do "Długiej przerwy" nagrodzony został II nagrodą konkursu scenariuszowego Script Pro 2024 (kategoria "Film 15 minut").

"Taty nie ma" zdobył również I miejsce w konkursie filmów krótkometrażowych 5. Festiwalu Filmowego Wajda na Nowo 2025 w Suwałkach. W laudacji tej nagrody zaznaczono, że jest to poruszająca historia "o konsekwentnym pokonywaniu przeszkód i przeciwności w okresie dorastania". Film otrzymał wyróżnienie jury Konkursu Filmów Krótkometrażowych 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Saczek jest absolwentem wiedzy o filmie i kulturze audiowizualnej na Uniwersytecie Gdańskim i - jak sam mówi - na ostatniej prostej studiów reżyserskich Szkoły Filmowej imienia Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Młody filmowiec był asystentem reżysera Piotra Domalewskiego przy filmie "Ministranci", który w Gdyni nagrodzony został Złotymi Lwami.

Z Janem Saczkiem spotkaliśmy się wirtualnie na kilkanaście godzin przed jego wylotem do Nowego Jorku.

Jon Chu i Jan Saczek
Jon Chu i Jan Saczek
Źródło: Lorenzo Bevilaqua / ©A.M.P.A.S.

Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: To chyba bardzo szczęśliwy okres w pana życiu zawodowym. Studencka Nagroda Akademii Filmowej dla "Taty nie ma", wyróżnienie dla tego samego tytułu w Konkursie Filmów Krótkometrażowych festiwalu w Gdyni. Na tym samym festiwalu Złote Lwy dla "Ministrantów" Piotra Domalewskiego, którego był pan asystentem przy tym filmie. Jak się pan czuje z tymi wszystkimi wyróżnieniami?  

Jan Saczek: Jest mi bardzo miło i jestem tym wszystkim bardzo zaskoczony. Oczywiście, po zakończeniu filmu każdy liczy na to, że zostanie on gdzieś zauważony, doceniony. Zgłaszamy je na wszystkie możliwe festiwale z nadzieją - niczym w kasynie - że wyskoczy obstawiona liczba, że na którymś festiwalu ten film się pojawi.  

Nie zmienia to jednak tego, że nie spodziewałem się, że to tak się potoczy. Jestem już na ostatniej prostej przed końcem studiów i te nagrody, wyróżnienia są bardzo fajnym przypieczętowaniem tego etapu. Jednocześnie, to tylko motywuje mnie do dalszego wymyślania kolejnych filmów, do dalszego próbowania swoich sił.  

A jak pan się dowiedział o wygranym "studenckim Oscarze"? 

W ogóle nie planowałem wysyłania swojego zgłoszenia. Mój dobry kolega z roku Piotr Szubra powiedział, żebym się zgłosił. Nie wiedziałem nawet do końca, co robię. Wypełniłem jakiś formularz i poszło. W pewnym momencie przyszła najbardziej szokująca informacja, że film dostał się do półfinału.  

Dlaczego najbardziej szokująca?  

Gdy dostaje się maila z dopiskiem "Oscar", to pierwsza myśl, jaka się pojawia, to że jest to scam, że zabiorą mi pieniądze (uśmiech). Ten mail pojawił się nagle znikąd.  

O tym, że "Taty nie ma" dostał nagrodę dowiedziałem się podczas spotkania wirtualnego, zorganizowanego przez Akademię. Oni mają smykałkę filmową dopracowaną w każdym aspekcie. W ogóle nie powiedzieli, że będzie to spotkanie nagrodzonych osób. Zaprosili nas niby na rozmowę organizacyjną z finalistami i do samego końca chcieli zachować element zaskoczenia. Była to ogromna i bardzo miła niespodzianka.  

Jak pan zareagował?  

Chyba się zaśmiałem. Do końca nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę.  

PARAWITENBERG
Ewelina Witenberg rozmawiała z ekipą filmu "Ministranci"
Źródło: TVN24

"Taty nie ma" od kilku miesięcy zbiera nagrody i wyróżnienia. To pana autorski pomysł na tę historię?  

Pierwszy impuls, pierwsze zdanie opisujące cały pomysł dostałem od siostry. Powiedziałem jej, że jako student, muszę wymyślić i zrobić jakiś krótki metraż. Na podstawie tego jednego zdania, jakie od niej usłyszałem w kilka dni rozwinąłem prawie całą historię. Było też kilka różnych wersji zakończenia, ponieważ przez blisko miesiąc szukałem ostatecznego pomysłu, jak zamknąć tę historię.  

Zanim powstał "Taty nie ma", trafił pan na plan zdjęciowy filmu "Ministranci". Jak to się stało, że dostał pan stanowisko asystenta reżysera? 

Mamy to szczęście w Szkole Filmowej w Katowicach, że wielu wykładowców to aktywnie pracujący filmowcy. Gdy zaczynają pracę nad swoim kolejnym filmem, pojawia się możliwość współpracy z nimi. Zawsze to świetna okazja, żeby zobaczyć, jak wygląda prawdziwy, "dorosły" plan filmowy.  

Tak też było w tym przypadku: Piotr Domalewski spytał mnie kiedyś, czy chciałbym pracować na tym planie jako asystent. Był to pierwszy jego film, przy którym mogłem pracować.  

Zresztą Piotr Domalewski i Michał Rosa byli opiekunami artystycznymi "Taty nie ma", obaj pomogli w ukształtowaniu tego filmu.  

TATA_LISTONOSZ
"Taty nie ma" reż. Jan Saczek - fragment
Źródło: Szkoła Filmowa im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach

Jak się współpracuje z takimi filmowcami jak Piotr Domalewski?  

Było to super doświadczenie. Bardzo dużo się nauczyłem. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z takimi profesjonalnymi produkcjami, ale miałem poczucie, że to był bardzo przyjemny proces, który toczył się w bardzo dobrej atmosferze. Czułem też, że zostałem miło przyjęty.  

Studencka Nagroda Akademii Filmowej dla "Taty nie ma" to jednocześnie pierwszy "studencki Oscar" dla Szkoły Filmowej imienia Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jak zareagowali pana znajomi, wykładowcy czy też władze uczelni?  

Mam nadzieję, że się cieszą razem ze mną. Przynajmniej tak mówią (śmiech). Uczelnia wykazuje się dużym wsparciem. Z tą nagrodą wiążą się najróżniejsze działania, także w Nowym Jorku. Poza tym uczelnia stara się, żeby ten film dotarł jak najszerzej.  

Wyjazd do USA wiąże się nie tylko z ceremonią wręczenia nagród, ale również z bogatym programem warsztatowym, prawda?  

Cały czas dostaję bardzo dużo informacji od Akademii. Jak się domyślam, czeka na nas sporo rzeczy, które oni określają jako "networking". Będą różne okazje, żeby poznać innych filmowców, członków Akademii. Z tą nagrodą wiąże się program mentorski i jak rozumiem, chodzi o wsparcie Akademii w dalszej drodze zawodowej.  

Jon Chu i Jan Saczek
Jon Chu i Jan Saczek
Źródło: Lorenzo Bevilaqua / ©A.M.P.A.S.

Zanim trafił pan do Szkoły Filmowej w Katowicach, ukończył pan wiedzę o filmie i kulturze audiowizualnej na Uniwersytecie Gdańskim. Przypuszczał pan wówczas, że jako 27-latek będzie miał pan szansę na nominację do Oscara w kategorii najlepszy aktorski film krótkometrażowy?  

Oczywiście, że sobie tego nie wyobrażałem. Marzenie o Oscarze jest chyba czymś, co pojawia się w głowie każdego, kto zdecyduje się na tworzenie filmów. Jednocześnie Oscar jest czymś z bardzo odległej rzeczywistości, że chyba głupio nawet o nim myśleć (śmiech). Zupełnie na poważnie: nigdy o tym nie myślałem, nie spodziewałem się, że to może być w jakikolwiek sposób realne.   

Nawiązując do studiów w Gdańsku: bardzo dobrze je wspominam. O wiedzy o filmie i kulturze audiowizualnej mówi się, że jest to kierunek, który przygotowuje do szkoły filmowej. W moim przypadku wszystko poszło podręcznikowo: dzięki tym studiom dostałem się do filmówki, którą teraz kończę.  

Ze "studenckim Oscarem" na koncie.  

Tak (śmiech).  

Wspomniał pan o bogatym programie pobytu w Nowym Jorku, w tym o spotkaniach z członkami Akademii Filmowej. Jest ktoś na pana liście, kogo chciałby pan tam spotkać.  

Mój kolega mnie natchnął i powiedział, że mam spotkać Martina Scorsese.  

Gdyby do takiego spotkania doszło, co by mu pan powiedział? 

"Miło mi pana poznać" (śmiech).  

Czytaj także: