Marny uczeń, który na maturze nie potrafił przebrnąć matematyki. Ale pieniądze od dziecka liczył dobrze i wiedział czyją rękę uścisnąć, żeby mieć ich więcej. Aleksander G. , zatrzymany we wtorek w związku z zabójstwem dziennikarza Jarosława Ziętary, upadkami i wzlotami ze swojego życiorysu mógłby obdzielić kilka osób. Jeszcze dwa lata temu zapowiadał, że się podniesie i wróci do gry. Na razie został zatrzymany, we wtorek może zostać aresztowany.
Wielu twierdzi, że w karierze Aleksandra G. - jego dochodzeniu do wielkich pieniędzy i w gwałtownych upadkach - widać najlepiej czym była PRL, czym iluzja egzekwowania prawa w pierwszych latach wolnej Polski i coraz skuteczniejsze dopominanie się wymiaru sprawiedliwości o przestępców w latach późniejszych.
Początki G. ma dobre. Wprawdzie jest słabym uczniem, z klasy do klasy przepychają go na siłę a maturę z matematyki w pierwszym podejściu oblewa, ale szukają go „szczęśliwe zbiegi okoliczności” a on umie wykorzystywać nadarzające się okazje.
Kiepski esbek z głową do pieniędzy
Lata 60. Od kilku lat G. aktywnie działa w Związku Młodzieży Socjalistycznej, bo – jak sam przyznaje – związek „pomaga w awansie społecznym”. Maturę zdaje za drugim razem. W 1966 r. kończy Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu (a później także Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego).
Mając 25 lat zgłasza się do pracy w więzieniu i zostaje wychowawcą. Nie wytrzymuje tam długo, ale to wtedy poznaje „panów z SB”, których droga woda kolońska i cygara bardzo mu imponują. G. nawiązuje więc współpracę za Służbą Bezpieczeństwa, ale ta też szybko się kończy. Z dokumentów IPN wynika, że uznano go za funkcjonariusza „pozbawionego właściwych predyspozycji”.
Może esbekiem G. jest kiepskim, ale już wtedy zdradza predyspozycje do czegoś innego – do biznesu. W ciągu kilkunastu lat przechodzi drogę od prywaciarza i drobnego cwaniaczka handlującego samochodami z Niemiec oraz zachodnią walutą, poprzez monopolistę na polskim rynku kantorów, po „jedynkę” w 1990 r. na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”.
Co nie jest zabronione, to G. zrobi
Reformy rynkowe rządu Mieczysława Rakowskiego i zasada, że „co przez prawo nie jest zabronione, jest przez nie dozwolone”, uwalniają pod koniec lat 80. biznesowy potencjał Aleksandra G. na skalę, jakiej w kraju wcześniej nie widziano. Ale „walutowym królem” G. zostaje przede wszystkim dzięki odpowiednim koneksjom.
Ze studenckich lat wynosi znajomość z Jackiem Fisiakiem, który w rządzie Rakowskiego pełni funkcję ministra edukacji narodowej. Teka daleka od handlu walutą, ale przydaje się do otwierania kolejnych drzwi prowadzących do ludzi władzy.
To z Fisiakiem G. idzie do ówczesnego wicepremiera Ireneusza Sekuły i namawia do tego, żeby uwolnić rynek obrotu dewizami. - Wziąłem też na spotkanie cinkciarza, by powiedział władzy, jaka jest prawda o handlu walutą. Pokazałem projekt kantorów. Dali zgodę - wspominał G. w 2012 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”
El Dorado pod granicą
O „zgodzie” Aleksander G. wie oczywiście jako pierwszy. W ciągu dnia, kilkanaście godzin przed podpisaniem przez premiera Mieczysława Rakowskiego decyzji o otwarciu kantorów (13 marca 1989 r.. – przyp. red.), pracownicy biznesmena – wśród których później znajdzie się miejsce dla wielu funkcjonariuszy PRL-owskich specsłużb – ciągną z gotówką i sprzętem nad zachodnią granicę.
Pierwszy kantor G. otwiera w Świecku. Kilka dni później takich punktów ma już 14. – (…) Zatrudniałem około pół tysiąca ludzi i trzymałem za gardło cały rynek walutowy. Władze dostawały dokładne informacje, ile waluty schodziło – opowiada później „Wyborczej”.
Pracownikom kantorów płacił w dolarach, badał ich na wariografie
G. od zawsze mówi dużo i lubi się chwalić. Na początku lat 90. o jego luksusach i znajomościach rozmawiało pół Warszawy.
- Płaciłem wszystkim w dolarach, kasjerka zarabiała kilka przeciętnych pensji, ok. 2 tysięcy dolarów. Każdego badano w firmie dwa razy w roku na wariografie. Złapałem na kradzieży kasjerkę i dwóch dyrektorów - wspominał w 2012 roku w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Jak wyliczał, sam "miał konie, w garażu limuzynę z kierowcą, mercedesa 500 dla żony, terenowego wranglera do jazdy po wiejskich drogach, range rovera do jazdy po lesie i małą wojskową amfibię do przejażdżek po jeziorze i golfa cabrio dla syna drugiej żony".
Sztuka spadania
W końcu dobra passa się odwraca. W 1991 r. Aleksander G. przyjmuje stanowisko zarządzającego spółką Art-B. O tej decyzji mówi, że była najgorsza w jego życiu. To G. wymienia Bogusławowi Bagsikowi i Andrzejowi Gąsiorowskiemu, założycielom firmy, 4 biliony złotych na 400 milionów dolarów, z którymi Bagsik – według relacji G. – wylatuje później prywatnym samolotem do Izraela.
Zaczynają się kłopoty. G. zostaje zatrzymany przez funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa pod zarzutami przywłaszczenia sobie mienia Art-B o wartości 7,6 mld starych złotych (którego jako zarządca miał strzec) oraz przejęcia bezprawnie 10 mld starych złotych, wyegzekwowanych od jednego z dłużników firmy. Przywłaszczone mienie – kolekcję obrazów – funkcjonariusze UOP odnajdują w willi G. w podpoznańskiej Długiej Goślinie. Natrafiają tam na płótna m.in. Renoira, Picassa, Witkacego i Malczewskiego. Ale biznesmen po trzech tygodniach wychodzi z aresztu za kaucją a później „cudem” unika dalszej odpowiedzialności.
W 1993 r. zostaje senatorem jako kandydat niezależny w przedterminowych wyborach. Podobno w trakcie kampanii nie wywiesza ani jednego plakatu. Przez kolejne lata chroni go immunitet a on rozkręca nowe biznesy. W 2000 roku na zlecenie Prokuratury Rejonowej w Słubicach, policja przeszukuje biura i magazyny firmy G. Rok później były już senator zostaje zatrzymany i aresztowany. Zarzut: oszustwa celne i podatkowe. Wychodzą na jaw jego powiązania ze światem przestępczym – m.in. z bossami grupy pruszkowskiej, w tym z Pershingiem. G. wszystkiemu zaprzecza.
Skazany
Powoli traci wszystko – już nie tylko pieniądze, ale także dom i rodzinę. Sąd skazuje go w 2004 r. na osiem lat więzienia za wyłudzenie ponad 9 mln zł nienależnego podatku VAT. Aleksander G. przed sądem powtarza, że na ławie oskarżonych powinni siedzieć jego pracownicy, a nie on. Wcześniej w procesie dotyczącym przywłaszczenia mienia na szkodę Art-B słyszy karę trzech lat i ośmiu miesięcy pozbawienia wolności.
Z więzienia G. wychodzi przedterminowo w 2009 r. Ale już dwa lata później przez kolejnych kilkanaście musi poruszać się z opaską elektroniczną, bo sąd zamienia mu niezapłaconą grzywnę na blisko rok kary zastępczej.
- Ma pan ładny zegarek, jakiej marki? - pytał go w 2012 roku dziennikarz "Gazety Wyborczej".
- Żadna marka. Córka mi kupiła za 27 złotych - odpowiedział G.
- Skórzany pasek?
- Pasek dokupiłem. Kilka lat temu miałem jeszcze zegarek Patek za 40 tysięcy dolarów i Lange & Söhne za 50 tys. dolarów, ale oddałem strażnikowi w więzieniu za kilka dodatkowych kąpieli. Miałem też pióro Montegrappa, piękne, w różowoczerwonym odcieniu, którym podpisywałem firmowe dokumenty.
- Za ile to pióro?
- Jakieś 6 tysięcy dolarów. Poszło za paczkę żywnościową, byłem głodny, nie dojadałem.
- A w paczce?
- Pomarańcze, czekolady.
- Rarytas, jak w PRL.
- W więzieniu wszystko jest rarytasem - odpowiedział G.
Jeździł range roverem, żył z tego, co mu zostało
Były senator w 2012 roku udzielił wywiadu także "Newsweekowi" i "Rzeczpospolitej".
– Gdzie pan teraz mieszka? – pytał dziennikarz "Newsweeka".
– Trochę w Poznaniu, teraz jestem w Warszawie, w piątek wylatuję na kilka tygodni do Ameryki - odpowiedział.
– Nieźle...
– Bez przesady. Kiedyś, owszem, lubiłem dobrze żyć. Teraz to bez większego znaczenia. Nauczyło mnie tego więzienie - odpowiedział dziennikarzowi tygodnika, na dowód pokazując przegub ręki z tanim zegarkiem.
Z kolei w rozmowie z "Rzeczpospolitą" stwierdził, że po wyjściu z więzienia żyje "z tego, co mu zostało" i z "nadziei, że ruszy jego projekt". - Zakładam od podstaw dużą firmę, którą będę po kawałku sprzedawał, i mam nadzieję, że mi starczy na drugie życie - mówił gazecie.
Jakie ono będzie? We wtorek były senator został zatrzymany w związku z zabójstwem Jarosława Ziętary. Usłyszał zarzut podżegania do zabójstwa dziennikarza. Nie przyznał się do winy.
Autor: Łukasz Orłowski, nsz,kde/kka,rzw / Źródło: tvn24.pl, TVN24, Newsweek, Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza