Kilkuset amerykańskich generałów z całego świata stawiło się, by wysłuchać przemówienia szefa Pentagonu, przechrzczonego ostatnio na Ministerstwo Wojny, oraz samego zwierzchnika sił zbrojnych prezydenta Donalda Trumpa. Co takiego obwieścili im i światu: Pete Hegseth i wyraźnie zmęczony Donald Trump? Jak należy rozumieć nowe wytyczne dotyczące funkcjonowania i roli amerykańskich sił zbrojnych? Interpretacji, również szyderczych, nie brakuje, ale równie ważne jak treść przemówień Hegsetha i Trumpa wydaje się to, czego są oznaką. O tym właśnie w najnowszym wydaniu magazynu "Horyzont" Jacek Stawiski rozmawiał z Markiem Świerczyńskim, szefem działu bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych "Polityki Insight". – Czekamy na, mającą nastąpić w najbliższych dniach lub tygodniach, publikację dokumentów wyznaczających amerykańską politykę bezpieczeństwa, obronności, politykę nuklearną oraz rozmieszczenie wojsk amerykańskich na świecie, w tym w Europie. I to dopiero z nich dowiemy się, co jest podłożem zmiany nazwy Pentagonu – zauważył ekspert. Wyraził przy tym przekonanie, że nie chodzi wyłącznie o nomenklaturę, a o motywowany ideologicznie zwrot w postrzeganiu przez administrację Trumpa amerykańskiego wojska jako narzędzia uprawiania polityki międzynarodowej, ale również wewnętrznej. Kolejne posunięcia prezydenta świadczą o tym, że chce on przeobrazić siły zbrojne w narzędzie służące nie tylko celom obronnym, ale też do interwencji międzynarodowych zgodnie z interesem Stanów Zjednoczonych, takim jak definiuje go Trump – mówił Marek Świerczyński. Jego zdaniem, chodzi również o pokazanie globalnym rywalom, ale też sojusznikom USA, że wciąż dysponują one najsilniejszą, najbardziej zaawansowaną technologicznie armią świata.