W administracji Joe Bidena kierował działaniami USAID w zakresie pomocy w pandemii COVID-19. W administracji Baracka Obamy koordynował reakcję USA na kryzysy m.in. w Syrii, Iraku, Nepalu, Sudanie Południowym, Nigerii, podczas epidemii eboli i trzęsienia ziemi w Nepalu.
Dziś Jeremy Konyndyk zarządza Refugees International, globalną inicjatywą, która od 1979 roku działa na rzecz ochrony praw uchodźców. Monitoruje kryzysy humanitarne na całym świecie - m.in. w Sudanie, Gazie, Afganistanie, Wenezueli, Ukrainie. Publikuje raporty i rekomendacje polityczne, nie przyjmuje finansowania od rządów ani od ONZ.
Z Jeremym Konyndykiem rozmawiamy wspólnie z researcherką i tłumaczką Jane Knap.
Linda Polman w "Karawanie kryzysu" alarmowała o patologicznym systemie dostarczania pomocy humanitarnej.
Już dawno nikt mnie nie pytał o reportaż Lindy Polman...
Informowała w nim, że organizacje pomocowe żyją z darczyńców, również z pieniędzy rządów i z projektów realizowanych tam, gdzie są konflikty. Żeby mogły funkcjonować, kryzysy powinny trwać jak najdłużej. Tak właśnie to wygląda od kuchni?
Absolutnie się z tym nie zgadzam. To nie organizacje humanitarne decydują o tym, czy wojna trwa, czy się kończy. One pojawiają się tam, gdzie rządy porzuciły swoich obywateli. Gdyby wszystkie NGO-sy zniknęły, nie oznaczałoby to, że państwa nagle zajęłyby się ludźmi. Historia pokazuje coś odwrotnego. W takich sytuacjach rządy przeznaczałyby jeszcze więcej środków na wojnę, a nie na ochronę cywilów.