Maja ma od dwóch lat kochający dom, ale dopiero rok temu przestała bać się wychodzić na zewnątrz. Wcześniej spała we własnych odchodach, wypadła jej sierść na całym ciele, a na głowie miała krwawiącą ranę. Sąd uznał jej dawnych właścicieli - małżeństwo z Opolszczyzny - za winnych znęcania się nad psem, ale postanowił dać im drugą szansę. Nie tylko ich nie ukarał, ale też nie zabronił posiadania zwierząt.
Czarna - tak się nazywała Maja. Kiedyś imię suczki musiało pasować do jej kruczoczarnej sierści, jednak gdy w asyście policjantów przyjechali po nią działacze na rzecz praw zwierząt, była niemal łysa. Pojedyncze kępki sierści ustępowały miejsca strupom i szczelnemu pancerzowi stwardniałej skóry. Czubek głowy znaczyła krwawiąca rana, wydrapana przez Czarną w desperackiej próbie walki z inwazją pasożytów.
Właściciele Czarnej nie zrobili niemal nic, by jej pomóc.
Czytaj też: Ognik po pożarze przeżył męczarnię. Zanim zmarł, leczyli go herbatą, ziołami i homeopatią
Leżała zakrwawiona na sianie
Był listopad 2022 roku. Gehenna zwierzęcia w jednej z miejscowości w powiecie brzeskim na Opolszczyźnie trwała wtedy już przez co najmniej kilka miesięcy. Na dwa tygodnie przed interwencją zmarła druga suczka, Fifa, mieszkająca w tym samym wyziębionym pomieszczeniu. Prawdopodobnie też była chora - chuda i zakażona pasożytami. Na stwierdzenie przyczyny zgonu było już za późno.
Choroba rozwijała się u Czarnej przez co najmniej trzy miesiące. W tym czasie jej właściciele - nauczycielka Anna i przedsiębiorca Artur, małżeństwo - nie kupili leków, nie zabrali do weterynarza. Kupili tylko suplement diety na wypadanie sierści. Nie pomógł.
- Gdy przyjechaliśmy po otrzymaniu zgłoszenia, Czarna leżała zakrwawiona na sianie w stodole sąsiada właścicieli. Bała się wyjść. Żyła w pomieszczeniu gospodarczym, w którym nie było legowisk, tylko węgiel i odchody. W kojcu były wiaderka ze spleśniałym jedzeniem - relacjonuje w rozmowie z tvn24.pl Izabela Kadłucka, prezeska Fundacji Ochrony Zwierząt i Środowiska "Lex Nova", która podejmowała interwencję razem z wrocławskim oddziałem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Na udostępnionych nam przez Kadłucką nagraniach widać, że zabiedzona suczka non stop delikatnie otrzepuje się i drapie gdzie tylko sięga łapami. Przerywa tylko po to, by zjeść karmę.
- Skórne zmiany zapalne wraz z zakażeniem bakteryjnym powodują ogromny ból. Dodatkowo świąd, spowodowany inwazją pasożytów, sprawia, że zwierzę nie może przestać się drapać, doprowadzając do powstania licznych ran. Pies ma także poważną wadę serca - mówił lokalnym dziennikarzom w 2022 roku lekarz weterynarii Tomasz Majowski.
Czytaj też: Martwy pies w koszu na śmieci
Druga szansa
Sprawa trafiła do sądu, a małżeństwo zostało oskarżone przez prokuraturę o znęcanie się nad Mają. W trakcie procesu okazało się, że obie suczki po raz ostatni były badane przez weterynarza w 2015 roku. Od tamtego czasu nie przechodziły nawet obowiązkowych szczepień.
Anna i Artur S. do końca nie przyznali się do winy i negowali fakt, że przez swoje zaniedbanie przyczynili się do opłakanego stanu zwierzęcia. Obrońca oskarżonych określał nawet obie suczki, z których jedna zmarła, mianem "psów podwórkowych", co - w ocenie sądu - miało sugerować, że standard opieki nad kundelkami żyjącymi poza domem jest niższy niż w przypadku psów, które mieszkają z domownikami. Twierdził też, że stan zdrowia obu psów był konsultowany z weterynarzem - co jednak sąd obalił.
Te wszystkie okoliczności wystarczyły, by w Sądzie Rejonowym w Nysie zapadł nieprawomocny wyrok skazujący małżeństwo na karę grzywny. Nie zadowolił on nikogo - do wyższej instancji odwołał się prokurator, aktywiści jako oskarżyciele posiłkowi i obrońca oskarżonych.
Sąd Okręgowy w Opolu postanowił dać małżeństwu drugą szansę, warunkowo umarzając postępowanie. To znaczy, że oprócz zapłacenia nawiązki - dość wysokiej, bo po 10 tysięcy złotych od każdego - państwo S. uniknęli jakiejkolwiek kary. Formalnie wciąż są osobami niekaranymi - nie zmieni się to, o ile przez najbliższy rok nie popełnią jakiegoś przestępstwa. Co więcej, teraz mają innego psa, yorka, bo sąd nie orzekł zakazu posiadania zwierząt. Choć mógł.
Czytaj też: Gdy psów było za dużo, topił je "z największym trudem". Od 14 lat gmina, sądy i policja są bezradne
Sąd: niska szkodliwość społeczna
- Sąd nie miał wątpliwości, że doszło do znęcania się nad psem, ale z niewiadomych przyczyn uznał, że oskarżeni będą dobrze sprawować opiekę nad kolejnym zwierzęciem. Naszym zdaniem w momencie, gdy ktoś podczas procesu ani przez moment nie poczuwał się do winy, nie przyznał się do błędu, to nie ma gwarancji, że będą odpowiednio opiekować się następnym psem - oceniła w rozmowie z nami reprezentująca fundację "Lex Nova" mec. Agata Jędroś.
Jędroś podkreśliła, że również z powodu niezrozumienia swoich błędów przez oskarżonych wyrok bez kary jest "szokujący".
Dlaczego sąd postanowił dać małżeństwu z Opolszczyzny drugą szansę? Rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Opolu, sędzia Daniel Kliś, na pytania tvn24.pl odpowiedział, że jakiekolwiek ukaranie oskarżonych stanowiłoby "zbyt daleko idącą represję karną".
"Fakt, iż oskarżeni negowali swoje sprawstwo nie ma żadnego szczególnego znaczenia formalnego (...). Sąd może, mimo nieprzyznania się oskarżonych, orzec o warunkowym umorzeniu, jeżeli oceni, że okoliczności popełnienia czynu nie budzą wątpliwości, a właśnie taka sytuacja – w ocenie sądu orzekającego – miała miejsce w rozpatrywanej sprawie. Jak ustalił Sąd Okręgowy oskarżeni nie byli uprzednio karani, a stopień ich winy i stopień społecznej szkodliwości przypisanego im czynu nie są znaczne" - czytamy w odpowiedzi rzecznika opolskiego sądu.
Sędzia Kliś poinformował nas też, że "warunki osobiste i właściwości oskarżonych oraz ich dotychczasowy sposób życia, uzasadniają przypuszczenie, że pomimo warunkowego umorzenia postępowania będą przestrzegać prawa, a w szczególności nie popełnią przestępstwa". W tym kontekście sąd wziął też pod uwagę zawód wykonywany przez oskarżoną Annę S., która jest nauczycielką.
Dla Anny S. niekaralność jest szczególnie ważna. Choć sąd stwierdził jej winę, to warunkowe umorzenie postępowania sprawia, że kobieta może wciąż pracować w szkole. Gdyby sąd ukarał ją choćby grzywną, straciłaby pracę. Spytaliśmy dyrektorkę szkoły, w której pracuje S., czy osoba uznana za winną znęcania się nad zwierzęciem powinna uczyć dzieci. Nie chciała z nami rozmawiać ani skontaktować nas z nauczycielką, która w zeszłym roku - gdy po skazującym wyroku sądu pierwszej instancji groził jej koniec kariery pedagogicznej - została nagrodzona przez władze gminy za szczególne osiągnięcia. Próbowaliśmy również porozmawiać z Arturem S., jednak mężczyzna nie chciał komentować sprawy.
A co z zakazem posiadania zwierząt? Jak wyjaśnił sędzia Daniel Kliś, sąd nie zastosował takiego środka, bo uznał, "iż oskarżeni w sposób należyty opiekowali się innym psem, także już w toku niniejszego postępowania".
Wniosek o kasację
Dr Robert Maślak, zoolog z Uniwersytetu Wrocławskiego i członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody uważa, że warunkowe umorzenie postępowania przez sąd jest "oburzające".
- Potraktowano to zwierzę jak rzecz. Gdyby to było dziecko, sąd byłby bardziej surowy. Ten wyrok jest dla mnie kompletnie niezrozumiały. Wbrew temu, co twierdzi sąd, mamy tu do czynienia z dużą szkodliwością społeczną czynu, popełnionego w dodatku przez ludzi wykształconych i zaradnych, w tym przez nauczycielkę, która powinna być pewnym wzorem - skomentował dr Maślak.
Aktywiści z fundacji Lex Nova zapowiadają, że wniosek do Prokuratora Generalnego o rozważenie kasacji wyroku opolskiego sądu. - Nie wiem z jakiego powodu właściciele nie udzielili pomocy cierpiącemu psu, nawet wtedy, kiedy drugi pies, również chory, umarł - oceniła Izabela Kadłucka.
Jak poinformowała nas rzeczniczka Prokuratora Generalnego, prok. Anna Adamiak, po wpłynięciu wniosku sprawa zostanie przeanalizowana przez Departament Postępowania Sądowego. "Sprawa będzie monitorowana i w sytuacji rejestracji wpływu wniosku zostaną podjęte stosowne czynności" - zapowiedziała Adamiak.
Oprócz ponownego rozpatrzenia sprawy suczki Mai, działacze chcieliby, żeby sąd raz jeszcze zajął się śmiercią Fify. - W zeznaniach, które państwo S. złożyli w charakterze świadków, nie negowali oni, że druga suczka też chorowała. Również w jej przypadku oskarżeni zaniechali jakiejkolwiek pomocy medycznej. Jednak sądy obu instancji uznały, że nie ma wystarczających dowodów do pociągnięcia ich do odpowiedzialności za jej śmierć - wyjaśniła mec. Jędroś. Prokuratorskie zarzuty dotyczyły obu psów.
Dziś ma kochający dom
Dwa lata od ucięcia psiego dramatu Maja wygląda już jak zupełnie inne zwierzę. Miejsce ran zajęła lśniąca sierść, strach przed światem zewnętrznym zastąpił kochający dom. Do Moniki i Grzegorza suczka trafiła już trzy dni po interwencji. Ważyła wtedy 10 kilogramów. Teraz waży 22.
- Powrót do zdrowia był dla niej bardzo bolesny. Początkowo reagowała piskiem nawet na strumień wody. Leki, szampony, to wszystko sprawiało jej ból - podkreśliła Izabela Kadłucka.
- Pamiętam pierwszy prysznic. Maja bardzo się bała, skomlała z bólu. Z domu długo nie chciała wychodzić, obawiając się, że zostanie na zewnątrz. Musieliśmy ją wynosić, żeby załatwiła swoje sprawy. Nawet na zewnątrz kuliła się i chodziła wzdłuż domu przy ścianie. Ubieraliśmy ją w ubranko, bo bez sierści przez całą zimę nie miała ochrony przed chłodem. Rzucała się na jedzenie, tak była wygłodniała. Ma połamane zęby - powiedziała nam pani Monika, nowa opiekunka psa.
Leczyć trzeba było nie tylko zmiany skórne, ale i szereg innych dolegliwości: Maja ma chorą tarczycę, usuniętą śledzionę, dwie listwy mleczne, uszkodzone serce i nerki, ma zdiagnozowany nowotwór. - Mimo rozmaitych dolegliwości i długotrwałego leczenia jest teraz w doskonałej kondycji. Jest ufna, szczeka, biega przed bramką. Każdemu okazuje dużo miłości - dodała pani Monika.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Ochrony Zwierząt i Środowiska LEX NOVA, archiwum prywatne