Przed jedną ze szkół podstawowych w Lublinie zebrał się spory tłum osób, których strażnik miejski nie chciał wpuścić do placówki. Wszystko przez decyzję dyrekcji, że z uczniami klas pierwszych może wejść na apel inaugurujący rok szkolny tylko jeden z opiekunów. Rodziców uczniów z klas drugich i trzecich nie wpuszczono wcale. Dyrektorka tłumaczy decyzję względami bezpieczeństwa.
- W zeszłym roku wszystko było w porządku. Mój syn szedł do pierwszej klasy. Byłem z nim na apelu, a później przeszliśmy do sali lekcyjnej, żeby spotkać się z wychowawczynią. Teraz była istna komedia. Staliśmy przed budynkiem, a strażnik miejski, który pracuje w szkole mówił nam, że nas nie wpuści, bo taka jest decyzja dyrekcji – mówi ojciec jednego z uczniów drugiej klasy Szkoły Podstawowej numer 30 w Lublinie.
Prosi o zachowanie anonimowości. Tak samo zresztą jak i pozostali nasi rozmówcy, którzy w poniedziałek, 4 września, przyszli ze swoimi dziećmi z klas drugich i trzecich na rozpoczęcie roku szkolnego.
Matka: byliśmy zażenowani
- Jako że nas nie wpuszczono, wychowawcy poszczególnych klas wychodzili przed budynek z karteczkami, na których napisane było "2c" czy "3a" i zabierali nasze dzieci do poszczególnych klas. Byliśmy zażenowani całą sytuacją. Zebrania rodziców z wychowawcami zaplanowane są na kolejny tydzień, a już pierwszego dnia nowego roku szkolnego jest wiele spraw do omówienia – opowiada jedna z mam.
Dodaje, że w tłumie stali też rodzice uczniów klas pierwszych.
- Dyrekcja szkoły zadecydowała, że na apel przeznaczony dla uczniów klas pierwszych może wejść tylko jeden rodzic. A przecież dla tych dzieci to był pierwszy dzień w szkole, czyli ogromne przeżycie. To nie mieści się w głowie, że dziecko przychodzi na apel z rodzicami i może wejść tylko z mamą lub z tatą – zaznacza nasza rozmówczyni.
Inną mamę też dziwią te zasady. - Dyrekcja szkoły powołuje się na względy bezpieczeństwa, ale co byłoby niebezpiecznego w tym, że oboje rodziców pierwszoklasistów towarzyszyłoby swoim dzieciom w apelu, a rodzice uczniów klas drugich i trzecich weszliby z nimi do sal lekcyjnych i spotkali się z wychowawcami? – zastanawia się.
Dyrektorka: w razie dużego ścisku mogłoby dojść do omdleń
Dyrektorka szkoły Małgorzata Wiślicka (jest na tym stanowisku od września 2020 roku) przyznaje, że mogła podejść do sprawy "nieco mniej restrykcyjnie".
ZOBACZ TEŻ: Dyrektor szkoły odwołany za "nieetyczne zachowanie". Pokazał w sieci zdjęcia z nową partnerką
- Nie spodziewałam się jednak, że dojdzie do takie sytuacji. Chodziło mi tylko i wyłącznie o komfort uczniów i względy bezpieczeństwa. W przypadku apelu pierwszoklasistów - w razie dużego ścisku mogłoby dojść na przykład do omdleń. Mowa o sześciu klasach, w których jest łącznie 127 uczniów. Dodając do każdego z uczniów oboje rodziców, mamy ponad 250 osób (o ile każdy uczeń przyszedłby z dwoma opiekunami – przyp. red.) – mówi.
Niedługo będą się odbywały zebrania rodziców z wychowawcami
Dodaje, że to jednak nie od rodziców pierwszoklasistów miała sygnały oburzenia, ale od rodziców uczniów klas drugich i trzecich, których dzieci spotykali się ze swoimi wychowawcami w klasach, a nie na apelu.
- Uznałam, że skoro niedługo będą odbywały się zebrania rodziców z wychowawcami, to nie ma potrzeby, aby rodzice byli obecni jeszcze podczas pierwszego dnia roku szkolnego – tłumaczy Wiślicka.
Dyrektorka przyznaje, że nie pamięta dokładnie, jak zorganizowano to we wrześniu 2022 roku. - Zresztą byłam wtedy w innej placówce na miejskiej inauguracji roku szkolnego. Jednak nawet jeśli rodzice faktycznie mogli rok temu wchodzić do budynku, to od tego czasu miało miejsce kilka incydentów - przekonuje.
- Składałam zawiadomienie na policję, bo swego czasu wokół szkoły kręcił się mężczyzna, który wyszedł z więzienia, gdzie odbywał wyrok za pedofilię. Był też ktoś, kto chciał wejść na teren szkoły z nożem – opowiada dyrektorka.
Był komunikat na stronie szkoły
Gdy pytamy, dlaczego nie wyszła do rodziców i nie wyjaśniła im powodów swojej decyzji, stwierdziła że była akurat na apelu czwartoklasistów w innym budynku.
- Informacja o tym, że na apel pierwszoklasistów może wejść tylko jeden z rodziców danego ucznia, a rodzice uczniów klas drugich i trzecich nie wejdą do budynku, pojawiała się na stronie szkoły już w środę, 30 sierpnia. W piątek, 1 września, dodaliśmy jeszcze kolorową grafikę. Każdy z rodziców wiedział więc jakie są zasady, bo musiał przecież wejść na stronę szkoły, żeby zobaczyć o której godzinie rozpoczynają się spotkania – wyjaśnia Wiślicka.
Jedna z mam, z którymi rozmawialiśmy, komentuje że nie każdy wchodził na stronę szkoły, bo informacja o godzinie rozpoczęcia roku była znana już wcześniej.
Żeby odebrać dziecko rodzice korzystają z domofonu
Dodaje, że dyrekcja stosuje też restrykcyjne zasady na co dzień.
- Nie możemy wejść na korytarz, gdy odbieramy dzieci ze szkoły. Ciśniemy się w niewielkim przedsionku, w którym zmieści się dosłownie kilka osób. Reszta musi stać na zewnątrz. Czy to deszcz czy śnieg. Jeśli nie uda się odebrać dziecka, gdy schodzi z wychowawcą z lekcji, trzeba dzwonić domofonem do świetlicy. A nieraz musimy długo czekać aż ktoś odezwie się po drugiej stronie. Zdarzyło się też, że pani ze świetlicy nie dosłyszała imienia i nazwiska dziecka – co nie jest niczym nadzwyczajnym, bo przy domofonie jest często bardzo głośno – i wypuściła nie tego ucznia, którego powinna – opowiada.
Dyrektorka szkoły przekonuje, że gdyby rodzice byli wpuszczani na korytarz, to zostałby on szybko zapełniony, bo nie jest zbyt duży. Dodaje, że za niewpuszczaniem rodziców na korytarz przemawia też zachowanie niektórych – "dorosłych przecież" – osób.
- Był pan, który notorycznie palił w przedsionku papierosy, mówiąc że może to robić, czym prowokował do kłótni - wspomina dyrektorka.
ZOBACZ TEŻ: Senat odrzucił lex Czarnek 3.0
Dyrektorce przykro, że wydarzenia przyćmiły tak ważny dzień jak rozpoczęcie roku szkolnego. I zapowiada, że sporne kwestie zostaną omówione podczas spotkania z radą rodziców.
Rzeczniczka kuratorium: na pewno źle się stało
Rodzice wysłali skargę do kuratorium.
- Przepisy nie regulują zasad wchodzenia rodziców do szkół. Każda z placówek ustala swoje zasady, bo i każda z nich ma inny charakter. Na pewno źle się stało, że rodzice stali przed budynkiem i nie zostali wpuszczeni – mówi Jolanta Misiak, rzeczniczka Kuratorium Oświaty w Lublinie.
Dodaje, że dyrektorka złożyła wyjaśniania, tłumacząc że chodziło jej o względy bezpieczeństwa.
- Miejmy nadzieję, że takie sytuacje nie będą już miały miejsca i dyrekcja dojdzie w tej materii do porozumienia z radą rodziców, tak aby podczas inauguracji roku dzieciom mogli towarzyszyć opiekunowie. Należy to już do szkolnej tradycji. Kuratorium nie będzie w tę sprawę ingerowało – podkreśla rzeczniczka.
Magistrat: za organizację pracy szkoły odpowiada dyrektor
Ingerować nie zamierzają też władze miasta.
"SP nr 30 jest jedną z największych szkół w Lublinie (uczęszcza tam blisko 1,2 tys. uczniów - przyp. red.). Zasady funkcjonowania danej szkoły, w tym m.in. kwestie związane z wchodzeniem rodziców do budynku, są ustalane w statucie placówki" – pisze nam w mailu Justyna Góźdź z biura prasowego prezydenta Lublina.
Dodaje że co do zasady, chodzi przede wszystkim o zapewnienie bezpieczeństwa uczniów oraz ochrona przed wejściem do szkoły osób nieuprawnionych.
"Za organizację pracy szkoły odpowiada dyrektor, zaś statut uchwala Rada Pedagogiczna danej szkoły. Miasto nie ingeruje w te działania" – zaznacza.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Rodzice