- 1 sierpnia obchodzony jest Światowy Dzień Raka Płuca. W Polsce rocznie diagnozuje się go u ponad 23 tysięcy osób.
- Tylko u około 15-20 procent pacjentów rak płuca jest wykrywany na wczesnym etapie zaawansowania z możliwością zastosowania leczenia radykalnego (operacji). U pozostałej części, około 80 procent, w momencie rozpoznania choroba jest już zaawansowana.
- Pacjenci z rakiem płuca dzielą się swoimi historiami, żeby wzbudzić u innych tak zwaną czujność onkologiczną.
- Dziś rak płuca, wykryty odpowiednio wcześnie, to już nie wyrok. W Polsce większość nowoczesnych terapii jest dostępna. Co pozostaje do poprawy?
- Więcej artykułów o podobnej tematyce znajdziesz w zakładce "Zdrowie" w serwisie tvn24.pl.
Rak płuca to najczęściej występujący nowotwór złośliwy. W Polsce rocznie wykrywa się go u ponad 23 tysięcy osób. Ten rak przez wiele lat wiązał się z bardzo złymi rokowaniami. Dziś mamy coraz więcej możliwości leczenia, które wydłuża życie pacjentów. Kluczowe do sukcesu jest jednak wczesne wykrycie choroby. Pacjenci opowiadają swoje historie, żeby wzbudzić w innych tzw. czujność onkologiczną.
"Ostatni dzwonek"
Małgorzata Maksymowicz ma 74 lata. W przyszłym roku minie dekada, od kiedy rozpoznano u niej raka płuca. Jak mówi, "zapracowała sobie" na tę chorobę, paląc przez prawie 50 lat, od kiedy była nastolatką. W ostatnich latach przed diagnozą miała kilka rentgenów klatki piersiowej, m.in. z powodu zapalenia płuc, ale nie wykazały żadnych nieprawidłowości, poza jednorazowym "nakładaniem się cieni kostnych". Kiedy po gimnastyce zaczął ją boleć obojczyk, coś ją tknęło, żeby zrobić sobie jeszcze jedno RTG.
- To był ostatni dzwonek, bo guz miał 5 centymetrów i jeszcze można było mnie zoperować. To było drugie stadium, bez przerzutów. Nie miałam żadnych charakterystycznych objawów. Może oddech był płytszy i trochę szybciej się męczyłam, ale wydawało mi się, że zawsze tak miałam - opowiada w rozmowie z tvn24.pl Maksymowicz i jako założycielka oraz administratorka facebookowej grupy "Rak płuca" mówi, że często przy subtelnych objawach tego nowotworu niestety zarówno pacjenci, jak i lekarze POZ nie zachowują tzw. czujności onkologicznej. - Raka płuca w odróżnieniu od raka piersi nie da się wyczuć dotykiem. Dlatego tak ważne jest, żeby palacze poddawali się profilaktycznie niskodawkowej tomografii komputerowej - podkreśla pacjentka.
Jak wskazuje Aleksandra Wilk, dyrektorka Sekcji Raka Płuca Fundacji "To się leczy", powszechnie dostępne badania przesiewowe w postaci tomografii komputerowej w niskiej dawce promieniowania (NDTK) mogą zrewolucjonizować wykrywalność raka płuca w Polsce. Pozwalają one bowiem na identyfikację zmian nowotworowych na bardzo wczesnym etapie - często zanim pojawią się objawy - co znacząco zwiększa szansę na skuteczne leczenie. Wilk dodaje, że tylko u około 15-20 procent pacjentów rak płuca jest wykrywany na wczesnym etapie zaawansowania z możliwością zastosowania leczenia radykalnego (operacji). U pozostałej części, około 80 proc., w momencie rozpoznania choroba jest już zaawansowana. Przedstawicielka Fundacji "To się leczy" popiera zatem włączenie NDTK do badań okresowych w ramach medycyny pracy - zwłaszcza dla wieloletnich palaczy i osób narażonych zawodowo na kontakt z substancjami rakotwórczym.
Po RTG Małgorzata Maksymowicz szybko zorganizowała sobie skierowanie do pulmonologa. Na NFZ najbliższy termin był za trzy miesiące, więc poszła na prywatną wizytę. Karta DILO, czyli szybka ścieżka onkologiczna, niezbyt cokolwiek przyspieszyła. Pulmonolożka też za bardzo nie pomogła - wystawiła tylko skierowanie na oddział. Kiedy Maksymowicz chciała się tam zarejestrować, usłyszała, że nie jest to odpowiednie miejsce dla osoby z rakiem płuca. W internecie znalazła namiary na inny szpital. Zadzwoniła tam i usłyszała: "jeśli przyjedzie pani w ciągu 40 minut, doktor jeszcze dziś panią przyjmie". Pojechała bez wahania. To był koniec listopada. Dostała szybki termin przyjęcia na oddział, gdzie wykonano jej diagnostykę - tomografię komputerową i bronchoskopię z pobraniem wycinka, na podstawie której rozpoznano raka.
- Nawet będąc w szpitalu, ciągle chodziłam po schodach z góry na dół, żeby zachować jak najlepszą kondycję i dobrze wypadać w spirometriach i próbach wysiłkowych - wspomina. Zaznacza też, że miała szczęście, iż trafiła do ośrodka, w którym jej wycinek zbadano na miejscu, bez wysyłania go na drugi koniec Polski. W oparciu o dekadę rozmów z pacjentami podkreśla jednak, że rokowania w raku płuc niestety dziś w naszym kraju częściowo zależą od kodu pocztowego i tego, w jakim ośrodku podejmie się leczenie.
Operację przeszła już w styczniu. Wycięto jej połowę lewego płuca. Dzień po wypisie pojechała na najbliższy SOR z migotaniem przedsionków i tętnem ponad 200 uderzeń na minutę, a tam… lekarze nie wiedzieli, co z nią zrobić.
- Pacjent onkologiczny po wyjściu ze szpitala często zostaje zostawiony sam sobie, zarówno po operacji, jak i po chemii czy naświetlaniach. Często nie mówi nam się, co jest normalne, czego się spodziewać, a z czym zgłosić się po pomoc. Lekarze POZ patrzą na mnie zupełnie inaczej, jak tylko przyznaję się, że mam raka.Małgorzata Maksymowicz, pacjentka z rakiem płuca
Na oddziale kilka razy przyszedł do niej rehabilitant. Dostała butelkę ze słomką do dmuchania i inne przyrządy do ćwiczenia oddechu. Kazał się ruszać i śpiewać, więc pracowała nad powrotem do formy, śpiewając "I Will Always Love You" Whitney Houston. - Kiedy mąż przywiózł mnie do domu, przejeżdżaliśmy koło supermarketu, który jest za rogiem. Pomyślałam, że już chyba nigdy sama do niego nie dojdę. Teraz dojście tam zajmuje mi siedem minut. Śmigam też na rowerze. Zawsze w czasie rozmów telefonicznych nabijam kroki, nawet jak się trochę zasapię - mówi pacjentka.
Kiedy Małgorzata Maksymowicz zachorowała, nie było jeszcze immunoterapii i leczenia celowanego dla chorych na raka płuca tak dostępnych jak obecnie. Po operacji mogła się poddać chemii, ale nie musiała. Lekarka jej szczególnie nie namawiała, więc z niej nie skorzystała. Przez pierwszych kilka lat co trzy miesiące naprzemiennie wykonywała tomografię komputerową i rentgen klatki piersiowej. Od dziewięciu lat żyje bez wznowy. Niedawno nawet wypisano ją z poradni onkologicznej. Na swojej facebookowej grupie daje pacjentom przestrzeń do wymiany doświadczeń, także do rozmów na te najtrudniejsze tematy. Nie daje natomiast przestrzeni na promowanie "medycyny alternatywnej", bo i jej na początku w internecie odradzano leczenie i kazano zamiast tego pić wodę z sodą.
Kaszel zaniepokoił żonę
Podczas zorganizowanej przez Polską Agencję Prasową debaty "Droga do wyleczenia raka płuca - wyzwania i nadzieje" swoją onkologiczną historią podzielił się 57-letni Piotr Zdunek, były zawodowy hokeista, u którego w 2024 roku zdiagnozowano nieoperacyjnego drobnokomórkowego raka płuca. Nie miał żadnych wyraźnych objawów. Do lekarza zgłosił się za namową żony, którą zaniepokoił jego kaszel. - Gdyby nie jej spostrzegawczość i zdecydowanie, pewnie jeszcze długo bym to bagatelizował - przyznaje dziś pacjent. Lekarz POZ skierował go na badanie RTG klatki piersiowej, które ujawniło guz o średnicy 6 cm.
U Piotra Zdunka pełna diagnostyka trwała dwa miesiące. Jego rak nie kwalifikował się do operacji. Do rozpoczęcia chemioterapii choroba postępowała - guz urósł z 6 cm do 12 cm. Już po dwóch wlewach chemii guz znacząco się zmniejszył i można było rozpocząć też radioterapię.
- Miałem wykonanych 40 naświetleń klatki piersiowej. Następnie profilaktycznie wykonano 10 naświetleń głowy, aby zminimalizować ryzyko przerzutów. Lekarz tłumaczył mi, że ten rodzaj raka często daje przerzuty do ośrodkowego układu nerwowego - opowiada Piotr Zdunek. Jednocześnie szukano możliwości włączenia u niego innych metod leczenia takich jak nowoczesna immunoterapia, która niestety nie jest w Polsce objęta refundacją. Lekarzom byłego hokeisty udało się jednak uzyskać dla niego dostęp do leczenia w ramach Ratunkowego Dostępu do Technologii Lekowych (RDTL). Po dwóch miesiącach tomografia wykazała zanik guza.
- Najnowsze wyniki badań wykazały, że zastosowanie immunoterapii jako leczenia konsolidującego po radiochemioterapii w stadium ograniczonym drobnokomórkowego raka płuc niemal dwukrotnie wydłuża przeżycie całkowite pacjentów - z 33,4 do 55,9 miesięcy. To pierwszy tak znaczący postęp od niemal 40 lat, który może przekształcić diagnozę z "wyroku" w chorobę możliwą do kontrolowania, a nawet wyleczenia - tłumaczy dr n. med. Katarzyna Stencel, onkolożka kliniczna, kierująca Oddziałem Klinicznym z Pododdziałem Dziennej Chemioterapii w Wielkopolskim Centrum Pulmonologii i Torakochirurgii.
Rak płuca to już nie wyrok
W drugim podtypie raka płuca - niedrobnokomórkowym, także otwierają się nowe możliwości z intencją wyleczenia dla pacjentów w trzecim stadium z mutacją EGFR. Terapia konsolidująca inhibitorem kinazy tyrozynowej trzeciej generacji - wykazała niemal ośmiokrotne wydłużenie czasu wolnego od progresji choroby (z 5,5 do 39 miesięcy) oraz znaczące zmniejszenie ryzyka przerzutów do mózgu.
- Jeżeli chodzi o dostęp do leków w Polsce, nie mamy co narzekać, ponieważ większość terapii jest dostępnych, jeżeli nie w programie lekowym, to faktycznie w programach wczesnego dostępu, czy w RDTL-u (ratunkowego dostępu do technologii lekowych - przyp. red.), albo mamy również badania kliniczne. Niemniej jednak byłoby zdecydowanie lepiej, gdybyśmy wszystkie opcje terapeutyczne mieli dostępne w ramach programów lekowych, bo wówczas ten dostęp byłby na pewno szybszy i łatwiejszy - podkreśla dr n. med. Katarzyna Stencel.
Autorka/Autor: Zuzanna Kuffel/pwojc
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: 3dMediSphere/Shutterstock