Masowy transfer migrantów z ośrodka na Lampedusie

Źródło:
PAP
Migranci w drodze do włoskiej Lampedusy. Nagranie archiwalne
Migranci w drodze do włoskiej Lampedusy. Nagranie archiwalne
Reuters
Migranci w drodze do włoskiej Lampedusy. Nagranie archiwalne Reuters

W ośrodku rejestracji i identyfikacji migrantów na włoskiej Lampedusie jeszcze w piątek przebywało ponad 3300 osób, ośmiokrotnie więcej, niż jest miejsc. Obecnie pozostało tam ośmiuset migrantów. Pozostali zostali wywiezieni do innych ośrodków.

W ostatnich dniach nasilił się napływ przybyszów z wybrzeży Afryki, próbujących przedostać się do Europy.

W ośrodku rejestracyjnym na Lampedusie zwanym hotspotem w niedzielę pozostało około ośmiuset migrantów po tym, jak w poprzednich dniach wypełnił się on do granic możliwości - informują lokalne media.

Seria transferów do innych ośrodków

Miejscowa prefektura i policja we współpracy z włoskim ministerstwem spraw wewnętrznych zorganizowały w obliczu tego kryzysu serię transferów migrantów do innych ośrodków wszelkimi udostępnionymi jednostkami: okrętami, promami liniowymi, łodziami patrolowymi.

Migrantów przewieziono między innymi do portu Augusta na Sycylii oraz do Reggio Calabria i Vibo Valentia w Kalabrii.

CZYTAJ TAKŻE: Media: ponad 820 migrantów przypłynęło na Lampedusę

Dyrektor do spraw operacji kryzysowych i akcji ratunkowych włoskiego Czerwonego Krzyża Ignazio Schintu, cytowany przez Ansę, powiedział, że sytuacja w hotspocie Imbriacola "powróciła do normy".

- Utrzymując obecny rytm przewożenia na stały ląd: dwa i pół tysiąca osób w 36 godzin uda się uniknąć kryzysu - ocenił Schintu.

Migranci na Lampedusie VINCENZO LIVIERI/ANSA/EPA/PAP

Kolejni migranci dotarli na Lampedusę

W sobotę, gdy morze było wzburzone, na Lampedusę dotarło następnych 240 migrantów.

Telewizja RAI w obszernej relacji z wyspy odnotowała, że kwitnie tam jednocześnie turystyka, a na plażach, uważanych za "perły" Morza Śródziemnego wypoczywa bardzo wielu turystów.

Autorka/Autor:tas / prpb

Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: VINCENZO LIVIERI/ANSA/EPA/PAP