Korespondent "Gazety Wyborczej" Wacław Radziwinowicz, który w połowie grudnia otrzymał decyzję o wydaleniu, wyjechał z Rosji. Była to odpowiedź Kremla na wydalenie z Polski rosyjskiego dziennikarza Leonida Swiridowa.
- Jest oczywiście wielki żal. Pracowałem [w Rosji - red.] bardzo długo, w sumie 18 lat. Tylko Andrzej Zaucha [korespondent "Faktów" TVN - red.] ma większy staż ode mnie w Moskwie. Pracowało mi się dobrze - mówił Radziwinowicz.
- Już się dowiedziałem, (…) że żadnego trybu odwoławczego tutaj nie ma. Powiedzieli mi to bardzo wyraźnie, pisząc do mnie list - powiedział.
Dziennikarz przypomniał, że decyzja o wyrzuceniu go z Rosji to odwet za wyrzucenie z Polski Leonida Swiridowa.
- Jego władze do upadłego go dzisiaj bronią. Sprawa nawet była zgłoszona do OBWE. Będzie się sądził wszędzie i jego rząd mu pomoże. A mnie kto pomoże? Bardzo mi pomogła ambasada - pani ambasador i pani konsul rzeczywiście zrobiły bardzo wiele - komentował Radziwinowicz.
Korespondent wydalony
Wacław Radziwinowicz, wieloletni korespondent "Gazety Wyborczej" w Rosji, 18 grudnia został powiadomiony, że musi oddać akredytację i w ciągu 30 dni opuścić kraj.
Przekazano mu, że decyzja wiąże się z wydaleniem z Polski rosyjskiego dziennikarza Leonida Swiridowa. MSZ Rosji oświadczyło pod koniec listopada, że decyzja UdSC o cofnięciu Swiridowowi zezwolenia na pobyt jest "faktem oburzającym".
Autor: kło\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24