Ślady rączek zaplamionych krwią. Pan Marcin ratował dzieci po ataku nożownika

Źródło:
TVN24
Pan Marcin o ratowaniu poszkodowanych po ataku nożownika w Southport
Pan Marcin o ratowaniu poszkodowanych po ataku nożownika w Southport tvn24
wideo 2/7
Pan Marcin o ratowaniu poszkodowanych po ataku nożownika w Southport tvn24

W poniedziałek doszło do szokującego ataku nożownika w Southport w Anglii. Zginęły trzy dziewczynki w wieku 6, 7 i 9 lat, a ośmioro dzieci i dwoje dorosłych zostało rannych. Jako pierwszy wraz z kolegą na miejscu przypadkiem znalazł się pan Marcin. W rozmowie z korespondentem "Faktów" TVN Maciejem Worochem mówił o tym, jak ratowali kolejne dzieci, nim pojawiły się pierwsze karetki. Opisywał też napastnika.

Do ataku nożownika doszło w poniedziałek w Southport w Anglii w ośrodku Hart Space. Odbywały się tam zajęcia taneczne dla dzieci w wieku od sześciu do 11 lat. Zginęły trzy dziewczynki w wieku 6, 7 i 9 lat. Ośmioro dzieci i dwoje dorosłych zostało rannych. W związku z atakiem zatrzymano 17-letniego mężczyznę z miasteczka Banks. Motywy jego działania nie są znane.

Z redakcją Kontaktu 24 skontaktował się pan Marcin, który w momencie zdarzenia przebywał niedaleko i pomagał poszkodowanym. We wtorek rozmawiał z nim korespondent "Faktów" TVN w Wielkiej Brytanii Maciej Woroch.

- Jak zawsze rano ruszyliśmy do pracy, zrobiliśmy kilku klientów. Między 10 a 11 zrobiliśmy sobie przerwę, pojechaliśmy na kawę i jechaliśmy do następnego klienta. W międzyczasie zmieniliśmy drogę, mieliśmy jechać gdzie indziej, ale przypomniało mi się, że tutaj też mamy klienta, więc skręciłem trochę szybciej - opowiadał.

Przekazał, że w pewnym momencie "bardzo szybko" po drodze przebiegły dzieci. - Ten mój kolega, który ze mną jechał, powiedział, że prawdopodobnie jest jakieś party. Nie było nic widać, ale ujechaliśmy może z 10 metrów i kątem oka zauważyłem, że na chodniku leży zakrwawiona kobieta oparta o samochód. Zatrzymaliśmy się, cofnęliśmy i ona zaczęła krzyczeć. Pierwsze, co pomyślałem, że może po prostu któreś z tych dzieci ją popchnęło i dlatego one uciekały albo coś takiego. Ale ona zaczęła mówić, że tam jest ktoś w środku i zabija dzieci - relacjonował.

Atak nożownika w SouthportPAP/EPA - Adam Vaughan

ZOBACZ TEŻ: "Mamo, zostałam dźgnięta nożem". Świadkowie o ataku nożownika w Southport

Jak kontynuował, "wbiegliśmy na ten jard (podwórko - red.) do środka". - Tam stał biały samochód, cały w krwi, od rąk upaprany. Pięcioro, sześcioro dzieci w środku, kobieta i wszyscy krzyczeli. I pierwsze, co pomyślałem, że po prostu ona zrobiła coś złego i chce uciec. Zatrzymałem ją, był taki krzyk, nie mogliśmy nic zrozumieć. W pewnym momencie ona doszła do głosu i powiedziała, że ona chce tylko wyjechać na ulicę i zaparkować, że ona ma dzieci, chce je odwieźć. W międzyczasie mój kolega pobiegł do środka, a ja ją odprowadzałem, bo bałem się, że ucieknie po prostu z miejsca zdarzenia - mówił.

Dopytywany o tę kwestię, przyznał, że na początku myślał, iż to może "jakiś wypadek". - Ta pani opiekunka, która leżała na ulicy, była ubrana, nie było widać (ran - red.). Krwi było dużo, z głowy leciała, myśleliśmy, że to był po prostu tylko wypadek. A później, jak zobaczyliśmy to auto, to myśmy się wystraszyli, że jakieś dziecko jest po prostu w środku, w tym aucie i ktoś próbował je zapakować na siłę, bo było pełno rączek (zaplamionych - red.) od krwi - opisywał.

Ratował z kolegą kolejne dzieci

Mężczyzna opowiadał, że jego kolega, Joe, wybiegł w pewnym momencie z domu z pierwszym dzieckiem na rękach. - I wtedy już do mnie dotarło, że tam coś jest więcej nie tak. Położyliśmy na chodniku tę dziewczynkę i ja zacząłem uciskać rany, żeby nie krwawiła. Była nieprzytomna, leżała bezwładnie, krew kapała z koszulki, miała bardzo rozciętą głowę i myślałem, że tylko to jest ta rana. I uciskałem tę głowę, po chwili się kapnąłem, że jest dużo krwi pod nami i zauważyłem, że na plecach ma dziurę. I zacząłem uciskać i plecy, i głowę - mówił pan Marcin.

- Nie wiem, ile czasu minęło, za chwilę przybiegł Joe i przyniósł następną dziewczynkę. I zaczęli się ludzie zbiegać z okolicy, sąsiedzi, zaczęli przynosić ręczniki, jakieś rzeczy. Ktoś przejął tę dziewczynkę jedną, a ja się zaopiekowałem tą pierwszą. I później za chwilę Joe przyniósł następną dziewczynkę i kolejną. Nawet nie mieliśmy czasu pogadać, nie wiedziałem nawet, że ten napastnik jest w środku. My byliśmy w takim szoku, w takim amoku, żeby ratować te dzieci, że nawet nie mieliśmy czasu sobie powiedzieć: "Marcin, ktoś tam w środku jest" - relacjonował mężczyzna.

ZOBACZ TEŻ: Taylor Swift zabiera głos po tragedii w Southport. "Ogarnia mnie groza"

- Z tego, co mi (później - red.) mówił Joe, to on stał na półpiętrze. Dziecko leżało przy nim, nic się nie odzywał, stał z wielkim nożem i tyle. Joe nie ruszał na niego, tylko się zajął tymi dziećmi i je przynosił po kolei. Wydaje mi się, że dzieci były wszędzie, z tego, co z nim rozmawiałem później, bo dopiero po tym wszystkim, może godzina-półtorej minęło, dopiero zaczęliśmy rozmawiać o tym, co się stało w ogóle - dodał.

"Wróciłem do domu i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić"

Mężczyzna opowiadał, że "jak przyjechały pierwsze trzy karetki, zajęły się tymi dziećmi, które były wynoszone jako ostatnie". - Ja nie wiedziałem, w jakim stanie jest każde z nich, bo tam wszyscy byli ciężko ranni, tam z każdego dziecka krew kapała - wskazywał.

- I dojechała w międzyczasie czwarta karetka, ja wyskoczyłem i powiedziałem, że mam kogoś bardzo, bardzo ciężkiego. Przybiegliśmy razem do tej dziewczynki, którą się zajmowałem - opisywał.

Dodał, że w trakcie opatrywania ran okazało się, że dziewczynka nie oddycha i rozpoczęła się akcja reanimacyjna. - Ja tylko trzymałem jej głowę cały czas, a w międzyczasie przyjechała jej mama, rodzice zaczęli się zjeżdżać. Wszyscy płakali, krzyczeli, niektórzy odbierali swoje dzieci, a niektórzy nie odbierali, bo leżały na ziemi - relacjonował.

- Mam tej dziewczynki zaczęła, błagała nas po hiszpańsku lub portugalsku, żebyśmy jej pomogli, żebyśmy ją uratowali. Później się dowiedziałem, że ta dziewczynka ma dziewięć lat, że jest jakoś rodzinnie powiązana z Polakami - dodał.

Southport po ataku nożownika PAP/EPA/ADAM VAUGHAN

- Po tym wszystkim, jak odjechała policja, zebrała nasze zeznania, wróciłem do domu i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Wsiadłem w samochód, pojechałem do szpitala. Chciałem się zapytać, co z tą dziewczynką, którą ja się opiekowałem, ale w szpitalu powiedzieli, że nie udzielą mi takiej informacji, bo nie jestem rodziną, co jest zrozumiałe. Wróciłem do domu i zacząłem dzwonić po znajomych, którzy pracują w szpitalu, żeby mi się ktoś dowiedział, czy coś ktoś wie. Ludzie zaczęli do mnie oddzwaniać, okazało się, że ktoś zna ludzi, którzy są znajomymi z tymi ludźmi - mówił.

- Byłem na bieżąco w kontakcie z mamą dziewczynki i na bieżąco pisaliśmy, jak się czuję. Na początku było, że dwie osoby zginęły. Nie wiedziałem, czy ona żyje, czy nie. Byłem pewien, że zginęła, załamany byłem. Nie mogłem sobie wybaczyć. Może mogłem zrobić coś więcej? Nie wiem. Starałem się - powiedział z dużymi emocjami.

- Jak dowiedziałem się, że ona żyje, że jest operowana, to było lepiej. Mówię: może z tego wyjdzie, może przeżyje. I rano wstałem, otworzyłem oczy i nie chciałem zaglądać, ale zajrzałem. Z tyłu głowy zawsze będę miał, że może mogłem zrobić coś więcej. Już jej nie uratujemy. Nie ma szans - dodał, powstrzymując łzy.

Pan Marcin: z tyłu głowy zawsze będę miał, że może mogłem zrobić coś więcej
Pan Marcin: z tyłu głowy zawsze będę miał, że może mogłem zrobić coś więcejTVN24

"Na pewno nam się to dłużyło, tym bardziej jak ktoś traci oddech na twoich rękach"

- Chodziłem wkoło, nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Rano wstałem, mówię, że nie chcę być w domu, bo zwariuję. Pojechałem tam na miejsce. Moje auto tam ciągle stoi. Jest zabezpieczone, bo te dzieci leżały wkoło. Potrzebowałem tylko moich dokumentów. Jeszcze będzie pewnie kilka dni - powiedział.

Mężczyzna opowiadał, że od 2007 roku, odkąd przyjechał do Southport, "nigdy nie było czegoś tak strasznego". - Były wypadki, że coś się komuś stało, jakieś porachunki zdarzały się. Zawsze mówiliśmy, że do Liverpoolu moglibyśmy się przeprowadzić, ale mówiliśmy, że Southport to fajne małe miasto. Jest tu spokojnie - mówił.

- Co mogliśmy zrobić jeszcze? Może gdyby nie to auto, może byśmy we dwóch tam wlecieli. Może by było inaczej, ale nie wiadomo - zastanawiał się. Mówiąc o sprawcy, pan Marcin powiedział, że "nie był stąd". - Młody chłopak. Mieszkał w wiosce obok. Może, jakby był starszy, ruszyłby na nas. A on się ewidentnie nas wystraszył. Nie miał gdzie uciec, bo my w tej bramie żeśmy te dzieci ratowali. Nawet jakby wyskoczył, to nie było szans, nie uciekłby. Mielibyśmy go tam. I nie dalibyśmy mu na pewno uciec wtedy, ale on po prostu zabarykadował się na tych schodach. Stanął z tym nożem i czekał - relacjonował.

- Policja, straż, karetki były bardzo szybko, ale wszystkim nam się to dłużyło. Na pewno nam się to dłużyło, tym bardziej jak ktoś traci oddech na twoich rękach - dodał.

Pan Marcin ratował dzieci po ataku nożownika. Cała rozmowa
Pan Marcin ratował dzieci po ataku nożownika. Cała rozmowaTVN24

Autorka/Autor:pp, dk/adso

Źródło: TVN24

Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/ADAM VAUGHAN, TVN24